Branża

Jak w tej Polsce mógł powstać kapitalizm…

Jan Lenart, właściciel firmy Dig-Net Lenart.

Jak w tej Polsce mógł powstać kapitalizm…

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner targów IFFINA 2024 750x109 px

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej siódmy rozdział tego wywiadu. Szósty rozdział można przeczytać tutaj: Hala od granicy do granicy

Powiedziałeś, że klienci przyjeżdżali do Ciebie po meble i chcieli ich coraz więcej. Czy tylko tak właśnie wyglądała sprzedaż, czy też może Ty musiałeś jeździć i szukać odbiorców, a w konsekwencji budować sieć sprzedaży?

Ze względu na to, że bardzo często jeździłem do kolegi, któremu dostarczałem listewki, poznawałem też jego klientów. Spotykałem się więc z ludźmi, którym mogłem sprzedawać swoje meble. Przyjechali do mnie, zobaczyli i powiedzieli: Dobrze, też będziemy coś od ciebie brali.

To byli przedstawiciele salonów meblowych?

Tak, tak, to były sklepy meblowe, niewielkie, ale na swoich lokalnych rynkach już sprzedawali meble. I w zależności od tego, co klienci chcieli, to producenci im dowozili. Wtedy najlepiej sprzedawały się czterometrowe meblościanki, wysokie, głębokie, z miejscem na telewizor.

Wysokie i szerokie, bo to nie były płaskie telewizory, jak mamy dzisiaj, ale kineskopowe.

Tak. To były naprawdę bardzo solidne meble, w których można było wiele rzeczy upchnąć.

Ale to były meble z płyty?

Tak. Płyta była już coraz lepszej jakości, może jeszcze nie odzwierciedlała tak idealnie drewna, ale była już blisko tego.

Ale Ty chyba wtedy jeszcze nie robiłeś w płycie?

Nie. Ja jedynie oklejałem surową płytę fornirem.

I skąd brałeś płytę? Z pobliskich zakładów w Wieruszowie?

Nie, to nie było takie proste dostać płytę.

Jak to? W 1994 roku? Przecież nie było już żadnych centralnych rozdzielników, miałeś pieniądze, to kupowałeś.

Niestety, niekoniecznie tak było. Żeby dostać płytę trzeba było być członkiem cechu albo od pracowników „Wiórek”, czyli Prospanu, odkupić ich deputaty płyty…

W 1994 roku???

Tak. Tak wyglądała dystrybucja płyty, to nie była taka prosta sprawa. To nie było tak, że zajechało się do fabryki i kupiło. Nie, nie. Trzeba było swoje odstać w kolejkach i przepłacić żeby dostać płytę.

Czyli co? Mamy 1994 rok, od pięciu lat nie ma już PRL-u, masz pieniądze, zajeżdżasz do fabryki płyty, a oni mówią: Nie sprzedamy jej panu?

Tak, w tamtych czasach zakup płyty to nie była taka prosta sprawa.

To ja nie wiem, jak w tej Polsce mógł powstać kapitalizm…

Naszą cierpliwością i dążeniem do celu. Później było już coraz łatwiej, fabryka coraz więcej produkowała i musiała to sprzedać, bo początkowo cała produkcja szła do Niemiec i tylko boczna produkcja zostawała w kraju. Kiedy rynek został troszeczkę uwolniony, to powstała pierwsza hurtownia, najpierw jedna, potem druga i stąd pozyskiwało się płytę. Jeszcze byliśmy za mali, aby kupić płytę bezpośrednio w fabryce. Takie małe zakłady jak mój miały wtedy duży problem, by kupić bezpośrednio, mogły kupić wyłącznie przez hurtownie.

Wspomniałeś, że pierwsze maszyny kupowałeś w upadających fabrykach mebli. Jak rozumiem były to maszyny potrzebne do produkcji mebli drewnianych: ław, taboretów, stołków. Natomiast gdy zacząłeś produkcję mebli z płyty, to te maszyny były niewystarczające i musiałeś kupować inne…

Tak, ale pierwszą piłą do rozkroju była piła zamówiona u ślusarzy, którzy zrobili mi taką półformatówkę, na której można było rozkrajać płytę. To nie było tak, że od razu kupowałem firmowe maszyny, to były nadal maszyny robione trochę domowym sposobem. To co mogę jeszcze powiedzieć wspominając tamte stare czasy… Kiedyś wykonałem taki malutki folder-ulotkę z komodami, które zaprojektowałem. Kolega, któremu dostarczałem listewki, gdy wystawiał się na targach w Poznaniu, to pozwolił mi położyć u siebie na stoisku ten mój folder-ulotkę. I przypadkiem trafił się klient z Chorwacji, który później kilka razy w roku brał po TIR-ze tych komód. To był mój wzór komód, który chyba jeszcze do dzisiaj produkują te maleńkie firmy wokół Kępna.

Kopiowały Cię?

Tak, ale kopiowanie to jest taki barwny element polskiej rzeczywistości, gdzie każdy może kopiować każdego i prawo tutaj nie działa. My staraliśmy się cały czas iść  z wzornictwem do przodu, by robić coś nowego, innego, ciekawszego. Niestety, inni nie potrzebowali tego i kopiowali. Być może dlatego dzisiaj są w tym miejscu, w którym są, jednak niektórzy bardzo dobrze się rozwinęli…

Na kopiowaniu?

Na kopiowaniu, tak, tak. Wtedy jeden drugiego kopiował, to była taka norma. Teraz zresztą też są firmy, które cały czas zajmują się kopiowaniem.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Kredyt i maszyna z Homaga