Branża

Kredyt i maszyna z Homaga

Jan Lenart, założyciel i właściciel firmy Dig-Net Lenart.

Kredyt i maszyna z Homaga

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej ósmy rozdział tego wywiadu. Siódmy rozdział można przeczytać tutaj: Jak w tej Polsce mógł powstać kapitalizm…

Powiedziałeś chwilę temu, że trafił Ci się klient z Chorwacji, który kupował od Ciebie kilka TIR-ów komód rocznie. W ten to sposób Twoja niewielka firma wyszła poza lokalny rynek i stała się eksporterem…

Tak. Dodam tylko, że eksportowaliśmy do Chorwacji nie mając telefonu.

Jak to?

Nie było technicznych możliwości, stara centrala miała dwadzieścia pięć numerów i wszystkie były rozdysponowane…

Który to był rok?

To były właśnie te lata: 1994-95. Wtedy jeszcze telekomunikacja bardzo, bardzo kulała. Natomiast moja kuzynka miała telefon. Ze względu na to, że oni z mężem pracowali do piętnastej czy szesnastej, zrobiliśmy system antenowy i dzięki temu mogłem podawać jej numer telefonu jako numer firmowy i w taki sposób klienci mogli do mnie zadzwonić. Pierwsze faksy z zamówieniami przychodziły najpierw do nich, później jak zrobiliśmy radiówkę, to już przychodziły do nas. I takim sposobem rozpoczynaliśmy tę naszą drogę w świat…

Dobrze, że mi to wyjaśniłeś, bo już chciałem Cię spytać, w jaki sposób klient z Chorwacji kontaktował się z producentem z zamiarem złożenia zamówienia, podczas gdy ten producent nie miał telefonu. Przecież nie listownie, to byłaby jakaś kpina.

I tu Cię pewnie zadziwię, ale początkowo rzeczywiście kontaktowali się z nami albo listownie, albo przysyłając telegram. W taki sposób to się odbywało. Dla nas każdy środek, który prowadził do celu był dobry.

Rozumiem, że to usprawnienie telefoniczne, którego dokonałeś to dzięki znajomości elektroniki?

Nie tak do końca…

Ale zrobiłeś to sam?

Tak, ale to było tak, że moje monity do Telekomunikacji o jakiś numer telefonu, że może ktoś nie potrzebuje, może ktoś by się zrzekł, nie dawały rezultatu i to oni zaproponowali taką możliwość. Powiedzieli mi, że jest taki system, poprzez który mogę radiowo jak gdyby pożyczyć od kogoś numer i w ten sposób to będzie działać. Ja płaciłem rachunki za wszystko i miałem możliwość korzystania z tego numeru.

Podsumowując zatem – będę w tym momencie trochę ironiczny, aczkolwiek nie jest to ironia pod Twoim adresem, tylko ówczesnej sytuacji – bank nie chce założyć Ci konta, producent płyty nie chce Ci sprzedać płyty, Telekomunikacja nie chce Ci założyć telefonu. To jak w takiej rzeczywistości działać?

Wtedy byliśmy młodzi, optymistycznie nastawieni do życia. Te problemy mnie nie zniechęcały, starałem się zawsze robić swoje – to było najważniejsze – nie oglądając się na żadne przeszkody, bo one zawsze będą.

A czy – wracając teraz do eksportu – tylko do Chorwacji eksportowałeś?

Początkowo tylko do Chorwacji i tak szczerze powiedziawszy, dzięki temu, że ta Chorwacja się pojawiła, to zwiększył się mój nominał obrotowy i mogłem już powolutku rozglądać się za maszyną do okleinowania. Z innym kolegą, stolarzem, pojechaliśmy do Niemiec, do Homaga, gdzie rozpoczęliśmy rozmowy na temat zakupu jakiejś używanej maszyny, która byłaby po ich kapitalnym remoncie, z gwarancją. Oni zaproponowali nam cenę i rzeczywiście kupiliśmy u nich tę maszynę. Polegało to na tym, że dostałem od Niemców kredyt, ale ich kredyt. I to im spłacałem kolejne raty.

To był kredyt na całą wartość maszyny?

Nie, nie, ja wpłaciłem trzydzieści czy czterdzieści procent – już teraz nie pamiętam.

Ale wpłaciłeś gotówkę, którą przywiozłeś ze sobą, czy to już były czas przelewów?

Już tak dokładnie nie pamiętam, ale to chyba musiał być przelew.

Skąd pomysł, by to była maszyna z Homaga? Nie myślałeś o innej firmie?

W Polsce była Jaroma i oni też produkowali okleiniarki, ale trudno mi się z nimi rozmawiało. Ta firma miała wtedy jakieś swoje kłopoty, jakość ich maszyn była wtedy różna: raz lepsza, raz gorsza, Chciałem kupić sofciarkę, ale Jaroma nie mogła mi tego zaproponować, bo oni robili wtedy tylko okleiniarki do prostych krawędzi. Bo ja właśnie rozpocząłem produkcję mebli młodzieżowych, a w tych meblach chciałem, aby fronty były wykonane z udziałem softu w różnych kolorach.

Ciągle jeszcze jesteśmy w latach dziewięćdziesiątych?

Tak, to były jeszcze lata dziewięćdziesiąte. Wyprodukowaliśmy wtedy pierwszą kolekcję mebli młodzieżowych o nazwie „Kasia”. Była ona o tyle ciekawa, że fronty były oblistwowane listwami, które oklejał mi pewien kolega z Opola. I to on zrobił mi kolorowe listwy. Zacząłem stosować te kolorowe listwy na frontach, dzięki czemu meble się fajnie sprzedawały, bo to było coś niespotykanego. W związku z tym, że te listwy dość dużo kosztowały, bo były to listwy z MDF-u, postanowiłem kupić maszynę, która dałaby mi możliwość robienia krawędzi w taki sam sposób, bym mógł doklejać różne kolory. To była właśnie ta maszyna Homaga – pierwsza nasza stricte przemysłowa maszyna do produkcji mebli.

I jak to wyglądało: przyjechali serwisanci z Homaga, z Niemiec do Ciebie, do Mroczenia i ustawili ją?

Ta maszyna nie wymagała aż takiego skomplikowanego ustawiania, bo to była maszyna na jednej podstawie, która miała dziesięć czy dwanaście metrów długości. Złożyliśmy ją przy pomocy dźwigu, na jakichś rurach przesuwaliśmy i wprowadziliśmy ją na halę – bo wcześniej pobudowałem sześćset metrów hali – ustawiliśmy przy pomocy ludzi, którzy już z takimi maszynami mieli do czynienia, podłączyliśmy do prądu i ruszyliśmy z produkcją.

Może i nie wymagała aż tak wielkiego ustawiania, ale profesjonalnego transportu z Niemiec – na pewno.

Już wtedy działały firmy, które profesjonalnie świadczyły usługi transportowe. I przywiozła nam ja któraś z kępińskich firm przewozowych.

A ile mogła ważyć?

Myślę, że około ośmiu-dziesięciu ton mogła ważyć, bo to już była solidna maszyna.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Od miasteczka do miasteczka