Branża

Hala od granicy do granicy

Jan Lenart, założyciel i właściciel firmy Dig-Net Lenart.

Hala od granicy do granicy

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej szósty rozdział tego wywiadu. Piąty rozdział można przeczytać tutaj: „Maluchem” po drewno

Miałeś to szczęście, że trafiłeś na odbiorcę, który brał od Ciebie listwy – najpierw sto, potem trzysta, pięćset, siedemset, tysiąc metrów dziennie. A czy – z drugiej strony – nie miałeś obaw, że uzależniasz się od jednego odbiorcy i jeżeli on któregoś dnia padnie albo zrezygnuje z Twoich usług, to i Twoja sytuacja będzie nieciekawa?

Jak już byłem w stanie zaspokoić jego zapotrzebowanie i jednocześnie miałem wolne moce, to owszem szukałem innych kierunków zbytu, innych potencjalnych odbiorców tych listewek. Po okolicy rozeszła się fama, że robimy listewki i inni stwierdzili, że może też warto byłoby, zamiast samemu produkować, zlecać nam. Ale wtedy już zaczynała mi świtać taka myśl w głowie, by przejść do wyrobu finalnego, czyli mebla. Gdzieś tam upadały państwowe zakłady – Dolnośląskie Fabryki Mebli, Wrocławskie Fabryki Mebli, Opolskie Fabryki Mebli. Jeździliśmy po tych wszystkich fabrykach i tu kupiłem suszarnię, tam kupiłem jakąś skrawarkę do forniru, jakąś szlifierkę kupiłem też. Powolutku, powolutku, zacząłem produkcję mebli. Trudnych mebli, bo mebli fornirowanych.

To był który rok?

To już był chyba rok 1994.

Czyli dwa lata po rozpoczęciu własnej działalność?

Tak. Oczywiście dalej robiłem listewki, bo one zapewniały mi stałe i całkiem przyzwoite przychody, ale chciałem spróbować czegoś nowego, sprawdzić, czy uda się zrobić coś innego, czy nie. Ja zawsze lubiłem robić fajne rzeczy i rzeczywiście wtedy zrobiłem taką ławkę. Teraz są modne krzesła, ale wtedy popularne były narożniki kuchenne, już tapicerowane, a ja robiłem je z forniru. Wszystko byłoby dobrze, bo już nawet dobrą cenę wykalkulowałem, tylko odbiorcy byli bardzo wybredni.

Dlaczego?

Jeżeli chodziło o fornir, to odbiorcy oglądali te moje meble jakby one były ze złota. Widziałem, jak przewożą ławki sosnowe, rzucali je byle jak, nikt ich nie oglądał, nie sprawdzał, a te moje to oglądano wręcz pod lupą. To mnie denerwowało, ale starałem się robić coraz lepszą jakość.

Ale dlaczego tak te Twoje wyroby oglądano?

Bo tu już był lepszy gatunkowo, droższy towar. Robiliśmy go w naturalnej okleinie dębowej, a to już była trochę wyższa szkoła jazdy. Samo fornirowanie, klejenie, później spajanie tego forniru, szlifowanie, obrabianie, doklejanie forniru – to już była wyższa filozofia. Dla porównania powiem tylko, że kolega, do którego woziłem te listewki, robił meble z płyty laminowanej i on nie miał potrzeb, by wszystko tak dokładnie robić, ale miał maszyny do ich produkcji, a ja jeszcze tego typu maszyn do obróbki płyty laminowanej nie miałem. I tak rozpocząłem robienie tych narożników, taboretów, stołków. W w sumie dość dobrze mi szło, nawet kilka kościołów umeblowaliśmy naszymi ławkami. To były duże, szerokie ławki – nie miały dwudziestu centymetrów siedziska, tylko czterdzieści pięć centymetrów, one z natury i z wyglądu były lepszej klasy.

Lepszej klasy, czyli droższe. Nie miałeś problemów ze zbytem?

I tu właśnie był delikatny problem, bo – owszem – miałem zbyt, wszyscy chcieli, ale coraz taniej i taniej. Tę cenę cały czas mi przykręcano w dół, aż w pewnym momencie, już po dość długim czasie robienia tych ławek, jak przeliczyłem sobie wszystko dokładnie raz jeszcze, to stwierdziłem, że nie będę dokładał do tego interesu. Do dzisiaj został mi materiał na około sto narożników, które mógłbym zrobić, ale powiedziałem sobie, że za tę cenę nie będę.

Do dzisiaj został Ci materiał? Po kilkunastu latach?

Tak, to jest złożone w takim miejscu, że nawet dzisiaj mógłbym ten surowiec wykorzystać.

Wspomniałeś, że początkowo, gdy produkowałeś tylko listewki, to praca odbywała się w budynku o powierzchni stu dwudziestu metrów, który sobie pobudowałeś na działce. Domyślam się, że w momencie, gdy zacząłeś kupować maszyny z upadających fabryk mebli, to było już tam za ciasno.

Rzeczywiście, było za ciasno. Zabudowałem całe podwórko od granicy do granicy taką – można powiedzieć – halą, bardziej może wiatą. Pod tą wiatą te maszyny pracowały. Tam już było około trzystu-czterystu metrów kwadratowych. Skala mojej produkcji nie była jeszcze na zbyt duża. Wiadomo, że w meblarstwie potrzeba tych metrów kwadratowych, bo aby sprawnie i bez uszkodzeń produkować, to miejsce jest najważniejsze. Musi być przestrzeń, gdy nie ma przestrzeni, to produkcja jest wrażliwa na uszkodzenia.

Pierwsza hala z prawdziwego zdarzenia, druga połowa lat 90.
Pierwsza hala z prawdziwego zdarzenia, druga połowa lat 90.

Mówiłeś, że zabudowałeś podwórko od granicy do granicy. Chyba niezupełnie od granicy do granicy, bo normy budowlane przewidywały, że jednak parę metrów od granicy nie wolno zabudowywać.

Tak, ale z jednej strony miałem posesję brata i z drugiej strony miałem posesję brata i oni wyrazili zgodę.

Hałas im nie przeszkadzał?

Żeby czuć życie, to musi być trochę hałasu. A poważnie, to myślę, że aż tak mocno im nie przeszkadzałem, bo największy hałas był wtedy, gdy pracowaliśmy na grubościówkach, później frezarka czy inne maszyny nie chodziły już tak głośno.

Czy jak zaczynałeś produkcję mebli, czyli w 1994 roku, Kępno było już takim zagłębiem meblarskim, jakim jest dzisiaj? Dużo było już zakładów produkujących meble, czy też byłeś jednym z prekursorów?

W Kępnie była już spora grupa producentów mebli, którzy działają zresztą do dzisiaj i są to duże firmy. To ja powolutku, systematycznie dobijałem się do tej lokalnej – można powiedzieć – „elity”. A żeby dobić się do tej „elity” musiałem być – przynajmniej ja tak sądziłem – inny, nie taki jak wszyscy, musiałem zrobić coś innego. Albo droższego, albo odbiegającego wyglądem od tego, co Kępno robiło. W tamtych czasach – przypomnijmy sobie – Polska była głodna mebli, bo w PRL-u meble były wręcz rarytasem. Jak klienci przyjeżdżali po meble, to chcieli coraz więcej, i więcej, i więcej. Dlatego z listewkami zaczynałem od stu metrów dziennie a skończyłem na sześciu tysiącach.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Jak w tej Polsce mógł powstać kapitalizm…