Branża

Dwa lata wyjęte z życiorysu

W oczekiwaniu na spotkanie z kontrahentami w hotelu w Bejrucie, 2013 r.

Dwa lata wyjęte z życiorysu

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej dwunasty rozdział tego wywiadu. Jedenasty rozdział można przeczytać tutaj: Posadzka na pokaz

Dotarliśmy do momentu, w którym nie masz już możliwości inwestowania na podwórku, nie możesz też pracować na drugą i trzecią zmianę, bo niespecjalnie podoba się to sąsiadom. Z drugiej strony są zamówienia, są klienci, można więcej produkować. Powstaje pytanie: co robić dalej?

Szukałem jakiegoś miejsca, terenu, jakiejś większej działki, na której można byłoby wybudować dużą halę produkcyjną. Ale na naszym terenie, gdzie jest głód ziemi – jak tylko coś się pojawiało, to wszyscy chcieli kupić. Kupienie jakiegoś odpowiedniego kawałka ziemi, na której można byłoby zbudować nowy zakład graniczyło z cudem.

Tobie właśnie przytrafił się taki cud…

Mam taki zwyczaj, że codziennie rano przed pracą biorę rower i robię rundkę po lesie i okolicy. I kiedyś przypadkiem, wracając rowerem do domu, spotkałem kolegę, który powiedział mi: A ty wiesz, że na ten tartak jest przetarg? Ja mówię: Wiem, że to kolega chciał kupić. Ale rzeczywiście nie kupił, a skoro nie kupił to chyba już nie chce. Dowiedziałem się od niego, gdzie ma się odbyć przetarg. Nie namyślając się długo pojechałem wkrótce potem do Poznania, zorientowałem się w sprawie przetargu, następnego dnia przywiozłem kopertę ze swoją propozycją. Właściwie – powiem szczerze – miałem przygotowane dwie koperty, czekałem od rana do godziny zakończenia składania ofert. Nikogo nie było, dałem zatem tę tańszą, choć w zanadrzu miałem przygotowaną też trochę droższą.

Jak to możliwe, że nikogo nie było? Mówiłeś przecież, że był głód ziemi. Pojawiał się ciekawy obiekt i nikt się nie zorientował?

Wyobraź sobie, że gdy składałem swoją ofertę, dowiedziałem się, że ktoś zaczął się kręcić wokół tego przetargu. Ale już było za późno. I nie złożył swojej propozycji, byłem więc jedynym oferentem. Wygrałem ten przetarg.

To był który rok?

To był rok 2010. Na tej działce był tartak i miałem pewność – tak przynajmniej mi się wtedy wydawało – że jest to teren przemysłowy.

Pięć hektarów – tak?

Tak, niecałe pięć hektarów. W każdym razie myślałem, że jest to teren przemysłowy, tymczasem – jak przyszło co do czego, okazało się, że nie tak prędko.

Co to znaczy?

Zacznijmy od tego, że tartak był własnością Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, gdyż są tutaj lasy doświadczalne. Jednak z jakiegoś względu stwierdzono, że lepiej go sprzedać. I wtedy okazało się – o czym nie wiedziałem, gdy składałem swoją ofertę – że oświata nie musiała mieć pozwoleń, teren nie musiał być terenem przemysłowym. Uniwersytet był zwolniony z płacenia podatków, ze wszystkiego.

Czyli – krótko mówiąc – nie mogłeś tam nic budować?

No nie.

I jak sobie z tym poradziłeś?

Po nabyciu dwa lata zajęła nam zmiana parametrów byłego tartaku do stanu, w którym mogliśmy nareszcie coś wybudować.

Nie zmienia to faktu, że miałeś – kolokwialnie mówiąc – dwa lata wyjęte z życiorysu?

Dokładnie tak. Z drugiej strony, obok domu już za bardzo nie mogłem inwestować, gdyż… To znaczy planowałem tam jeszcze budowę jakiejś hali, bo miałem tam jeszcze jeden hektar obok wybudowanych hal, ale wolałem znaleźć jakąś przestrzeń z dala od budynków mieszkalnych. Trafił się stary tartak, ale aż dwa lata trwały zabiegi, żeby można było cokolwiek zbudować. Gdyż udało się załatwić wszystkie formalności, wystąpiliśmy z wnioskiem o pozwolenie na budowę i wybudowaliśmy halę produkcyjną – ponad sześć tysięcy metrów kwadratowych – w której ustawiliśmy zupełnie nowe linie i przewieźliśmy większość maszyn z tamtego zakładu. Większość, bo tam jeszcze jedna czy dwie maszyny zostały.

Jan Lenart, Małgorzata Lenart i dyrektor Dorota Osińska oraz partnerzy na targach „Index” w Dubaju, 2014 r.
Jan Lenart, Małgorzata Lenart i dyrektor Dorota Osińska oraz partnerzy na targach „Index” w Dubaju, 2014 r.

A co tam zostało?

Okleiniarka i formatyzerka. Tam mamy też linie do pakowania okuć, które dołączane są do paczek z meblami. Mamy teraz ładnych parę tysięcy metrów magazynów, bez których byłoby nam trudno funkcjonować.

Ale docelowo wszystko zostanie przeniesione tutaj?

Tak, docelowo, tak. Na razie zrobiliśmy pierwszy krok – wybudowaliśmy halę produkcyjną.

Jakie zatem będą następne kroki?

Hala produkcyjna, którą mamy jest już za mała. Kolejnym etapem będzie więc prawdopodobnie budowa większej hali produkcyjnej, a później magazynu wysokiego składowania.

Powiedziałeś, że załatwianie formalności trwało dwa lata. Dlaczego tak długo to się ciągnęło?

Mieliśmy trochę trudności ze względu na to, że tutaj przy starym tartaku nie ma żadnego sąsiedztwa przemysłowego i urbanista miał problem, by pozwolić na wybudowanie jakiejś większej hali. Widzisz, jak to jest: gdy przyjeżdżają do nas zagraniczne firmy, to one mogą budować w szczerym polu, a dla rodzimych firm robi się sztuczne bariery, które powodują, że nie mogą zrobić tego, co by chciały. No ale koniec końców postawiliśmy tutaj tę halę i wyposażyliśmy ją w maszyny. I wcale nie poszło tak łatwo, jak sobie zakładaliśmy, bo tam były niewielkie hale i ludziom zmiana miejsca pracy niekoniecznie się spodobała, początkowo przynajmniej nie potrafili tego za bardzo zaakceptować.

Mówisz o pracownikach?

Tak. I trochę trwało zanim przekonaliśmy ich do tego, że wcale nie będzie gorzej, tylko lepiej, bo będą mieli lżej i będzie sprawniej szła produkcja. Udało nam się załagodzić tę dziwną sytuację, która powstała.

I jak dzisiaj wygląda ta inwestycja?

Jesteśmy już po tych wszystkich przejściach, układamy produkcję, całkowicie reorganizujemy firmę, bo ta produkcja musi trochę inaczej wyglądać, wymaga teraz innego planowania, innego spojrzenia. Dzięki tym posunięciom uzyskaliśmy większe moce produkcyjne. Właściwie cały czas pracujemy, coś udoskonalamy, bo nie da się idealnie wszystkiego zaplanować i doprowadzić od początku do końca. Jest to proces, który powoduje jakieś perturbacje, jakieś zmiany czy poprawki. Mieliśmy spore problemy z wdrożeniami programów magazynowych wspomagających produkcję.

I jak z kolei sobie z tym poradziliście?

Nie było to proste, bo na tym terenie nie ma firm, które byłyby wyspecjalizowane w tej kwestii. Ale jesteśmy bliżej niż dalej rozwiązania tych problemów i mam nadzieję, że w tym roku uda nam się dopracować system do końca. Jest też problem z Internetem, bo przewód jest stary i jest to końcówka linii, a światłowód kończy się siedemset metrów od fabryki.

Jednym słowem: ciągle pod górkę.

Jakiś smaczek musi pozostać. Na razie mamy mosty radiowe, co prawda po ostatniej nawałnicy spaliły nam się one, musieliśmy je zatem wymienić. Na szczęście już funkcjonują normalnie. Ale Internet jest niewątpliwie słabym ogniwem jeśli chodzi o ten zakład. Teraz przecież praktycznie wszystko odbywa się za pośrednictwem Internetu.

Teren, na którym zbudowałeś nową halę produkcyjną należy do dwóch gmin. Na ile jest to dla Ciebie problemem?

To nie jest problem. Żaden.

Ale masz nad sobą – niejako – dwóch wójtów.

Tak. Przedsiębiorczo lepiej rozwinęła się gmina Baranów, czyli ta gmina, w której do tej pory prowadziłem działalność. Gmina Trzcinica próbuje ją dogonić, ale jeszcze jej trochę brakuje. Do tej pory buduję na tej części działki, która należy do gminy Trzcinica. Natomiast część należąca do gminy Baranów położona jest przy drodze i tam będziemy dopiero prowadzić prace inwestycyjne.

A czy taka sytuacja, że inwestycja jest po części na terenie jednej gminy, a po części – na terenie drugiej gminy to jest jakaś sytuacja konfliktowa? Gminy mają przecież udział w podatkach płaconych przez firmy.

Tak, do gmin trafia podatek od nieruchomości.

Nie o to mi chodzi, mam na myśli podatek dochodowy od osób prawnych CIT. 6,71% z podatku CIT trafia do budżetu gminy.

Tak. Ale tu sprawa jest prosta – podatek trafia tam, gdzie ma siedzibę firma.

Czyli w przypadku firmy Dig-Net, ponieważ siedzibę ma w Mroczeniu, jest to gmina Baranów.

Dokładnie tak.

I nie ma znaczenia, że cała obecna infrastruktura zakładu – hala, magazyn – znajdują się na terenie gminy Trzcinica.

Tak mi się wydaje. Ważna jest lokalizacja siedziby firmy. Ale nie dostałem żadnej zachęty ze strony tamtej gminy, bym przeniósł siedzibę do gminy Trzcinica.

Gmina Trzcinica dostaje zatem tylko podatek od nieruchomości?

Tak. Którego zresztą – co warto podkreślić –wcześniej nie otrzymywała, bo uczelnia, czyli Uniwersytet Przyrodniczy, nie płaciła podatku od nieruchomości.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Miejsca pracy są, rąk do pracy brak