Branża

Szukam ciszy i spokoju

Tomasz Defratyka, założyciel i właściciel firmy Deftrans.

Szukam ciszy i spokoju

Rozmowa z Tomaszem Defratyką, założycielem i właścicielem firmy Deftrans.

Reklama
Banner targów IFFINA 2024 750x109 px

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej dwunasty i ostatni rozdział tego wywiadu. jedenasty rozdział można przeczytać tutaj: Nie tylko meble łazienkowe

Oprócz działalności zawodowej znajduje Pan także czas, może bardziej żona niż Pan, na prowadzenie szkoły w Miliczu imienia Astrid Lindgren.

Tak, dość aktywnie skupiamy się na edukacji. Po dwóch latach funkcjonowania KOM-u, czyli Kreatywnego Obiektu Multifunkcjonalnego, powstała nasza szkoła podstawowa imienia Astrid Lindgren, w której aktualnie uczy się setka dzieci. Cały projekt z powodzeniem funkcjonuje już czwarty rok i mamy nadzieję, że będzie się rozwijał.

Sala lekcyjna w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu.
Sala lekcyjna w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu. Fot. Marcin Skiba.

Skąd pomysł, by zająć się szkołą?

Skąd pomysł? Po prostu spotkaliśmy na naszej drodze życiowej osobę, która nas zaszczepiła tym pomysłem – mam na myśli panią Dyrektor szkoły Annę Przybyło. Ania przekonała nas, że warto i tak to się zaczęło. To bynajmniej nie był nasz pomysł, ale był jednocześnie wynikiem prowadzonej wcześniej w KOM działalności edukacyjnej.

A co było wcześniej w tym miejscu, w którym obecnie znajduje się szkoła? Też jakaś placówka edukacyjna?

Nie. W Miliczu istniała przez kilkadziesiąt lat spółdzielnia produkująca bombki choinkowe, znana nie tylko w Polsce, ale i poza granicami, bo mnóstwo tych bombek trafiało na eksport. Spółdzielnia upadła, ale pozostał teren i budynki, które kupiliśmy. Dziś mamy tam muzeum bombki, do którego przyjeżdżają wycieczki i oglądają nasze zbiory. W obiekcie znajduje się też kawiarenka oraz przestrzeń, na której prowadzimy programy edukacyjne i warsztaty.

A wspomniane bombki to jakaś Państwa kolekcja?

Nie. Po prostu udało nam się w drodze przetargu nabyć kolekcję bombek. Jest ich około sześciu tysięcy, wszystkie ręcznie robione, a pokazujemy je na stałej wystawie: „KOMnata Bombki”, która jest częścią Muzeum Bombki. Muzeum przedstawia historię tego miejsca i historię produkcji słynnych milickich bombek.

To nie jest jedyna szkoła podstawowa w Miliczu?

Nie. Ale prywatna – tak, jedyna. Była jedna szkoła podstawowa, ale po ostatniej reformie są dwie, plus nasza trzecia.

Sala gimnastyczna w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu.
Sala gimnastyczna w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu. Fot. Marcin Skiba.

Pewnie znowu mi Pan powie, że trudno jest oceniać samego siebie, ale czy to jest szkoła, o przyjęcie do której rodzice muszą się mocno starać?

Wie Pan, po trzech latach trudno to stwierdzić. Trzy lata to zdecydowanie za krótko, by powiedzieć, że zabiegają. Budujemy pozycję szkoły i myślę, że to jest proces rozłożony na wiele lat. Co roku są kandydaci, ale musi więcej czasu upłynąć, by nabrała ona pełnej wartości. Jakiegoś podsumowania będziemy mogli dokonać, gdy jeden rocznik przejdzie cały cykl szkolny. Teraz nam ustawodawca dołożył dwa kolejne lata, więc trochę czasu jeszcze mamy. Dzisiaj jesteśmy dokładnie w połowie tej drogi. Chociaż nie, przepraszam, dopiero rozpoczynamy czwartą klasę – za rok ta klasa będzie na półmetku edukacji w naszej szkole. Pokładam dużą nadzieję w szkole, oprócz tej sfery nazwijmy biznesowej – bo to się ma samofinansować – mamy też jakąś taką satysfakcję, że będzie można zaszczepić inne wartości niż teraz królują. A czy to się udaje, to już trzeba byłoby panią Anię pytać.

Czym Państwa placówka różni się od szkół publicznych?

Przede wszystkim jakością edukacji. Wspieraniem dzieci w różnorodnym rozwoju. Mamy poczucie, że musimy przygotować dzieci do tego, by radziły sobie w szybko zmieniającej się rzeczywistości, by potrafiły wykorzystywać wiedzę w praktyce. W dzisiejszym świecie – z jednej strony – pełnym możliwości, z drugiej – pełnym chaosu to wyobraźnia i kreatywność są potęgą wiedzy i kluczem do sukcesu. To są dla mnie trudne pytania, bo nie prowadzę tej placówki, ale znając panią dyrektor, jestem pewien, że tak jest. I tym właśnie chcemy się wyróżnić. Bo jedno to walory estetyczne, wizualne szkoły, ale ważniejsza jest edukacja, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

Kantyna do wspólnych posiłków w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu.
Kantyna do wspólnych posiłków w Szkole Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu. Fot. Marcin Skiba.

Wspomniał Pan o KOM-ie, czyli Kreatywny Obiekcie Multifunkcyjnym. KOM powstał przed otwarciem szkoły?

Tak, dwa lata wcześniej.

A czym właściwie jest KOM? To dość skomplikowana zbitka słowna.

Tak, jest trochę skomplikowana. KOM czyli Kreatywny Obiekt Multifunkcyjny jest miejscem, w których chcieliśmy zrobić coś innego edukacyjnie, mądrego, ciekawego dla różnych grup: dzieci, rodziców, szkół, przedszkoli, nauczycieli. Stąd różnorodność zajęć w KOM – od wystaw po warsztaty edukacyjne czy projektowe. KOM w dużej części pełni również rolę centrum kreatywnej zabawy dla dzieci. W tym pięknym miejscu odbywają się ciekawe warsztaty i półkolonie dla dzieci. Na pewno KOM coraz bardziej będzie przenikał się ze szkołą.

A mieszkańcy Milicza uznali, że to jakaś Państwa fanaberia, czy rzeczywiście tam przychodzą? Może raczej – dzieci, bo placówka jest adresowana do dzieci.

Paradoksalnie mamy więcej odwiedzających z zewnątrz, spoza Milicza. Czy fanaberia – o to znów trzeba było spytać mieszkańców, ale takie słuchy też do nas dochodzą. Nie jest to miłe, ale co zrobić. Może tak jest i trzeba się z tym pogodzić, że pewne formaty, zwłaszcza nowoczesne edukacyjnie i wystawienniczo zawsze wychodzą poza ramy lokalności. Bo prowincja jest w głowach, nie w miejscu.

Wnętrze Szkoły Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu.
Wnętrze Szkoły Podstawowej im. Astrid Lindgren w Miliczu. Fot. Marcin Skiba.

Wspomniał Pan o fabryce bombek. Rozumiem, że w tym budynku była fabryka bombek.

Tak. Milicz był, jest właściwie znany z dwóch rzeczy: pierwsza – to fabryka bombek, która istniała przez wiele, wiele lat, od 1958 roku, a druga – stawy milickie, czyli słynny karp. Karp się jeszcze broni, stawy się bronią, ale fabryki bombek już nie ma. I z tego, co pozostało jest nasze muzeum, nasza kolekcja, która została stworzona z wyrobów, które powstaway przez wszystkie lata funkcjonowania fabryki.

Miałem okazję obejrzeć tę kolekcję. Czy to prawda, że w Miliczu produkowane były bombki choćby dla Disneya?

Tak.

I co? Zakład upadł w latach osiemdziesiąt popadał w ruinę, państwo to później odkupiliście, zebraliście te bombki i jest atrakcja…

Tak. Jest atrakcja i zachowana pamięć o miejscu.

KOM – sala konferencyjna.
KOM – sala konferencyjna.

Rzeczywiście dużo przyjeżdża tam szkolnych wycieczek?

Sporo, a najwięcej  w sezonie świątecznym.

A czy tam są jeszcze cały czas wyrabiane bombki?

Nie, już nie.

Nie myśleliście Państwo, by wznowić produkcję?

Nie, już wystarczy tego. Staramy się co roku wytwarzać unikalną i niewielką kolekcję dostępną tylko u nas, ale to bardziej próba zachowania pamięci o miejscu niż normalna produkcja. Bo na razie czuję, że wystarczy mi tych tematów, które mamy.

KOM – restauracja.
KOM – restauracja.

Tyle ich jest?

Przede wszystkim szkoła – to jest bardzo absorbujący i ważny dla mnie, dla nas projekt.

Ale chyba czasu na jakieś prywatne pasje zostaje Panu trochę? Wiem, że słucha Pan muzyki Depeche Mode. To miłość z lat młodości?

Słucham. Miłość to może za duże słowo, ale to na pewno część mojego życia, którą można teraz odświeżyć. Pod koniec lipca byliśmy na ich koncercie. Grają utwory, a człowiek ma przed oczyma coś. Ale chyba każdy coś takiego ma. A z tym wolnym czasem jest ciężko – wbrew pozorom coraz gorzej, a nie coraz lepiej.

Ale jeśli już uda się wygospodarować kilka wolnych, to spędzi je Pan nad książką czy raczej pójdzie na spacer z psem?

Raczej wybiorę spacer z psem. Nie szukam jakichś wielkich rozrywek, tylko ciszy i spokoju. Wyciszenia. Tyle przez pięć dni w tygodniu i kawałek weekendu się dzieje, że potrzebny jest raczej spokój.

„KOMnata bombki” w Muzeum Bombki w Miliczu.
„KOMnata bombki” w Muzeum Bombki w Miliczu.

W tak niewielkiej miejscowości jak Milicz o ten spokój jest dużo łatwiej niż w dużym mieście?

Tak, na pewno tak. To jest jeden z plusów mieszkania na prowincji. Ale są też minusy.

Jest się niczym kotlet na patelni. Wszyscy wszystko widzą.

Dokładnie. No, ale już chyba na jakąś zmianę jest za późno. Zwłaszcza, jeśli jednocześnie kocha się miejsce, w którym się mieszka: za ciszę, za lasy, za piękne trasy rowerowe, za naturalne, dzikie stawy, za wszechobecną przyrodę.  W takich warunkach nawet bycie kotletem na patelni nie jest już takie męczące.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki