Branża

Posadzka na pokaz

Jan Lenart (trzeci z lewej) z projektantem, inspektorem nadzoru i wykonawcami na budowie nowego Zakładu Produkcyjnego nr 2, 2012 r.

Posadzka na pokaz

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej jedenasty rozdział tego wywiadu. Dziesiąty rozdział można przeczytać tutaj: Meble inne niż wszystkie

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych rozwinąłeś produkcję mebli i zacząłeś wystawiać się na targach, zarówno w kraju, jak i zagranicą Czy w tym czasie produkcja nadal odbywała się na podwórku w tej hali-wiacie?

Tak, tak. Później dokupiliśmy kolejny kawałek ziemi i zbudowaliśmy następną halę – ponad dziewięćset metrów kwadratowych.

Nowe grunty wymagały odrolnienia?

To były piaski, szósta klasa, więc nie było z tym jakiegoś większego problemu. Początkowo rzeczywiście musiałem odrolnić grunty i płacić z tego tytułu jakieś opłaty, ale później uproszczono to i piątych oraz szóstych klasach nie trzeba było odrolniać. Urzędy wtedy nie przeszkadzały i jak ktoś chciał budować, to mógł budować. Mogliśmy zatem wybudować kolejną halę. Ta hala pozwoliła nam na przeniesienie części magazynu i części produkcji, a starą halę – te sześćset metrów – mogliśmy na tyle umaszynowić, że była ona przeznaczona wyłącznie do produkcji. Później jeszcze dobudowaliśmy magazyn wysokiego składowania – tysiąc sto metrów.

A jak wyglądały te inwestycje?

Ponieważ wcześniej pracowałem przy budowach hal w Austrii, to korzystają z doświadczenia jako pierwszy na tym terenie zastosowałem tutaj posadzkę przemysłową. Nie będę ukrywał, że to był dla mnie bardzo duży koszt. To była pokazowa inwestycja. Wykonała nam ją międzynarodowa firma z Poznania. Pracowali w niej Węgrzy, Słowacy, Niemcy i Polacy. Oni wylewali nam tę posadzkę, a dla nas to był szok, jak to robili.

Szok w pozytywnym tego słowa znaczeniu?

Tak, tak, oczywiście. Przyjeżdżali do nas ludzie, którzy zawodowo zajmują się projektowaniem hal i mówili nam, że pierwszy raz widzieli, żeby w taki sposób wylewano posadzkę. Tak samo było ze świetlikami dachowymi. Świetliki to był zresztą osobny, bardzo ciekawy temat.

Dlaczego?

Ponieważ w Austrii widziałem takie świetliki dachowe, to chciałem, by w tych moich halach były takie same, z poliwęglanu, z włóknem szklanym. Dawały mnóstwo  światła dziennego, dzięki czemu większy był komfort pracy, co dla mnie jako szefa i byłego pracownika było ważne. Powiem Ci, że do dzisiaj są one w tych halach. Oczywiście, obecnie wymagają wymiany, ze względu na to, że normy cieplne są dużo bardziej wymagające i one ich nie spełniają, więc ze względów ekonomicznych warto byłoby je wymienić. W tym czasie też umaszynowiliśmy się.

I jakie maszyny kupiliście?

Zakupiliśmy wtedy wiertarkę przelotową z kołczarką firmy Weeke, w kolejnych dwóch latach piłę panelową firmy Holzma – to była wtedy jedna z ważniejszych maszyn, kupiliśmy też okleiniarkę dwustronną, a później sofciarkę jednostronną Homaga. Nie mówię o mniejszych maszynach, bo one też uzupełniały nasze potrzeby.

To były – jak się domyślam – już nowe maszyny?

Tak, to już wszystko były nowe maszyny.

Ale chyba nie musiałeś po nie jeździć do Niemiec, bo w Środzie Wielkopolskiej już istniał polski oddział Homaga?

Wtedy już rzeczywiście działał Homag Polska, ale ja – niezależnie od tego polskiego Homaga – zawsze podpisywałem kontrakty z osobą, która sprzedała mi pierwszą maszynę. Głównym handlowcem na Polskę był pan Zygfryd Weil i zresztą nadal jest, mimo że już powinien odejść na emeryturę. Co roku mówi, że już idzie na emeryturę, ale widocznie bardzo lubi swoją pracę. Dzięki takiemu umaszynowieniu obroty automatycznie zaczęły nam rosnąć, produkowaliśmy coraz więcej mebli, potrzebowaliśmy coraz więcej projektów.

Ale domyślam się, że to już nie Ty projektowałeś?

Wszystkie meble są naszego projektu. Do projektowania włączyła się żona Małgorzata, włączył się syn – Kamil i bratanek – Paweł. Początkowo projektowaliśmy z Pawłem – dobieraliśmy kolorystyki, pracowaliśmy nad formą. Ja dzisiaj trochę się wycofałem z projektowania, bo to trio: żona, Kamil i Paweł robią to bardzo dobrze.

Jan Lenart i Dorota Rasmus, dyrektor firmy Dig-Net Lenart z przedstawicielami firm Agata Meble i Abra podczas Uroczystej Gali wręczania nagród dla najlepszych klientów podczas targów meblowych w Poznaniu, 2014 r.
Jan Lenart i Dorota Rasmus, dyrektor firmy Dig-Net Lenart z przedstawicielami firm Agata Meble i Abra podczas Uroczystej Gali wręczania nagród dla najlepszych klientów (na zdjęciu od lewej: Arkadiusz Jasiński, Piotr Gwiaździński, Piotr Lisowski, Piotr Leżoń, Jan Lenart i Dorota Rasmus) podczas targów meblowych w Poznaniu, 2014 r.

Ale nie jesteście – zarówno Ty, jak i Oni – zawodowymi projektantami?

Nie. Jesteśmy – można to tak ująć – samoukami. Kamil będąc w liceum chciał koniecznie iść na Akademię Sztuk Pięknych, ale z żoną przekonaliśmy go do bardziej konkretnego zawodu i ostatecznie skończył Inżynierię i Zarządzanie Produkcją na Politechnice Wrocławskiej. Trochę namówił go na te studia syn kuzyna, starszy od syna o rok. Kamil dostał się na studia, skończył je zresztą z bardzo dobrymi wynikami.

Powiedziałeś, że rosła Ci produkcja, rosły też – co oczywiste – przychody…

Cały czas Abra chciała od nas coraz więcej. Następnie pojawiła się Agata, która też zamawiała, ale to były głównie meble młodzieżowe – sezonowe, a my potrzebowaliśmy produkować cały rok. Gdzieś po drodze pojawił się –już teraz nie pamiętam lat, kiedy to było, ale jeszcze przed zakończeniem swojej działalności – Schieder.

Ale Schieder miał w Polsce swoje zakłady produkcyjne. Od Was też coś kupował?

Oni produkowali już w Polsce, ale zlecali też produkcję innym. Nie ukrywam, że trochę skorzystaliśmy na tym. Co prawda ceny nie były zbyt atrakcyjne, ale nauczyliśmy się choćby sposobu pakowania oraz wielu innych rzeczy. Zresztą z każdej współpracy staraliśmy się czerpać jak najwięcej i uczyć się wszystkiego, co mogłoby być dla nas przydatne. Dzięki temu, jak poprawiliśmy pakowanie, było mniej reklamacji.

Jak długo trwała współpraca z Schiederem? Kilka lat?

Myślę, że współpracowaliśmy około roku, może półtora.

I w momencie, gdy Schieder upadał, to ta współpraca jeszcze trwała, czy już się skończyła?

Nie, ten etap był już zakończony. Dla Schiedera produkowaliśmy tylko jeden mebel, dość trudny zresztą – to była typowa, klasyczna meblościanka przeznaczona na rynek niemiecki.

Czy już wtedy istniała nazwa Dig-Net, czy też firma ciągle nazywała się Zakład Produkcyjno-Handlowy?

Kiedy rozpocząłem produkcję mebli, zmieniliśmy nazwę na Dig-Net. Powiem szczerze, że – bo na pewno kolejne pytanie, które zadasz będzie brzmiało: skąd ta nazwa – wiele ludzi pytało mnie o pochodzenie tej nazwy.

Jakbyś zgadł, właśnie chciałem zapytać Cię o pochodzenie nazwy Dig-Net.

Digital Netting Corporation. To dlatego, że w dalszym ciągu, w tamtych czasach, myślałem bardzo dużo o rozpoczęciu działalności w innej dziedzinie, czyli właśnie w elektronice i chodziło mi o to, by nazwa nie kojarzyła się jednoznacznie z meblami. Niektóre nazwy byłyby zbyt oczywiste, a my nie chcieliśmy się afiszować i stąd powstała nazwa Dig-Net, czyli sieci cyfrowe i ona w ogóle nie kojarzy się z meblami. Ja cały czas miałem nadzieję, że po paru latach, jak zarobimy na meblach, to założymy firmę zajmującą się pisaniem oprogramowania, gier i tak dalej.

Ale jeszcze nic nie wyszło z tych planów?

No nie, jeszcze nie wyszło. Zresztą bardzo mocno pochłonęła nas produkcja mebli.

A nie chciałeś nazwać firmy po prostu Lenart? Jest wiele przykładów firm w branży meblarskiej, dużych firm, których nazwy pochodzą od nazwisk właścicieli.

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co będę robił za rok. Przecież zaczynałem od maleńkiego warsztaciku. Później dobudowałem halę, potem większą, jeszcze większą – każda następna była coraz większa. Nikt nie był w stanie przewidzieć, że to rozwinie się w takim stopniu. Ale zawsze pod koniec budowy okazywało się, że tu już właściwie jest za mało miejsca. No, ale projekt był taki jaki był.

To skąd takie zachowawcze plany?

Czy to była nasza krótkowzroczność? Chyba nie, raczej ostrożność. Zawsze byliśmy firmą, która starała się stać twardo na nogach. Mimo że nasz zakład nie był zbyt duży, potrafiliśmy osiągnąć dużą wydajność. Tak więc chyba dość dobrze było to poukładane.

Czy wzrost produkcji spowodował także zmiany w organizacji pracy? Innymi słowy: czy zachodziła konieczność pracy na dwie, trzy zmiany?

Nie, nie było takiej możliwości. Firma, która jest wybudowana na osiedlu –tak, jak moja – praktycznie nie może produkować na dwie zmiany. Były donosy, były kontrole w związku z tym. I to mimo tego, że miałem jeden z najcichszych zakładów w Polsce – wyobraź sobie, że za bramą już nie było w ogóle słychać produkcji, z hali nie dobiegały żadne odgłosy.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Dwa lata wyjęte z życiorysu