Branża

Reformy są nieuchronne

Prof. Leszek Balcerowicz.

Reformy są nieuchronne

W ramach tegorocznych „Drzwi otwartych”, połączonych z obchodami jubileuszu 20-lecia Profim, 14 kwietnia gościł w firmie prof. Leszek Balcerowicz.

Reklama
visby.pl banner z promocją na łóżko

Leszek Balcerowicz spotkał się z pracownikami, przedstawicielami władz miasta oraz przedsiębiorcami zrzeszonymi w Tureckiej Izbie Gospodarczej. Prof. Leszek Balcerowicz mówił o szansach polskich firm w kraju oraz w Unii Europejskiej, a także o przyszłości gospodarczej Polski i o sposobach na rozwój kraju. Obszerne fragmenty wykładu, który wygłosił Leszek Balcerowicz prezentujemy poniżej.

By spojrzeć na teraźniejszość i przyszłość, trzeba się czasami trochę cofnąć. Przez kilkaset lat, do 1989 r., Polska – w stosunku do Zachodu – cofała się w rozwoju gospodarczym. Zachód rozwijał się szybciej niż my. Ta dysproporcja się powiększała, a zaczęła jeszcze szybciej narastać po drugiej wojnie światowej, w okresie socjalizmu. Ustrój ten ciągle jeszcze niektórym ludziom przyjemnie się kojarzy, ale to była klęska gospodarcza. Socjalizm bowiem to nie tylko brak demokracji, ale to także skupienie się w jednym ręku władzy politycznej i władzy gospodarczej, czyli monopol własności państwowej. Własność państwowa jest z natury władzą polityków oraz ich urzędników nad przedsiębiorstwami. I to wystarczy, aby nie mogła dobrze działać. Nie tylko w Polsce – wszędzie. Dlatego Polska w 1950 r. miała podobny poziom dochodu na jednego mieszkańca jak Hiszpania, a w 1990 r. – już tylko 42% hiszpańskiego dochodu. Tyle straciliśmy czasu przez socjalizm.

Oczywiście Polska nie była wyjątkiem. Wystarczy porównać Niemcy Wschodnie i Niemcy Zachodnie. Ten sam naród, dwa różne systemy, a w ciągu 50 lat dochód w Niemczech Zachodnich wzrósł ok. 2 razy w stosunku do Niemiec Wschodnich. Podobne wnioski płyną z porównania Czech i Austrii, czy Węgier i Austrii. A najbardziej skrajne różnice powstały w Korei – ta sama kultura, ten sam naród, podzielony przez dwa skrajnie różne systemy. W 1950 r. obydwa kraje były rozpaczliwie biedne, a teraz Korea Północna ma tylko 7% dochodu Korei Południowej, a milion ludzi umarło na północy z głodu. Taka jest cena skrajnie złego systemu gospodarczego.

Historyczne przemiany

Na tym tle warto sobie uświadamiać, że przemiany, jakie się przełomowo rozpoczęły w Polsce w 1989 r. mają wymiar historyczny. Po raz pierwszy od kilkuset lat możemy nadrabiać stracony czas, czyli doganiać kraje od nas bogatsze, w tym wspomniane wcześniej Niemcy. Przedtem mogliśmy powiedzieć, że niewiele od nas zależy, bo mamy narzucony system i tak rzeczywiście było. Co zatem się działo w ciągu ostatnich 22 lat? Wyrosło wiele dobrych firm i to są konkrety, które kryją się za statystykami.

Początkowo Polska, podobnie jak każdy kraj, w który był socjalizm, odnotowała pewien spadek rozmiarów gospodarki. Spadek – dodajmy – wyolbrzymiony przez oficjalne statystyki, które mierzyły przede wszystkim to, co się kurczyło, czyli sektor państwowy, a nie były w stanie mierzyć tego, co rosło, czyli sektora prywatnego. W Polsce jednak ten spadek był najmniejszy ze wszystkich krajów socjalistycznych. Na tym tle krytyka tej okrutnej „terapii szokowej” nie wytrzymuje testu porównania – w innych krajach postsocjalistycznych spadek gospodarki był znacznie większy.

Po drugie, w latach 1991-2010 przeciętna roczna szybkość rozwoju wynosiła w Polsce 4% i była najwyższa w naszym regionie. Owszem, niektóre kraje, w niektórych latach (by wspomnieć choćby o najbardziej radykalnych reformatorach – krajach nadbałtyckich) rozwijały się znacznie szybciej niż Polska. Ale tylko w Polsce nie mieliśmy dotąd załamania gospodarki, nie mieliśmy recesji. Były spowolnienia, ale nie absolutny spadek. Rozwój gospodarki to jak jazda samochodem na dłuższym dystansie. Chcemy jak najszybciej dojechać do celu, nazwijmy go: „dobrobyt”. A żeby ten cel osiągać trzeba mieć niezły samochód – trabantem czy syrenką daleko się nie dojedzie. Ale oprócz tego trzeba unikać wypadków, bo co z tego, że będziemy jechać mercedesem, jeżeli wpadniemy w poślizg. Stracimy czas i przeciętna szybkość będzie niska. Polsce udawało się do tej pory uniknąć takich ekonomicznych wypadków.

Leszek Balcerowicz: inflacja zależy nie od rządu, ale od banku centralnego

Czym są wypadki w gospodarce, które tyle kosztują? To załamanie się wzrostu, które prawie zawsze wynika z nieostrożnej polityki gospodarczej prowadzonej przez państwo. Jeżeli na przykład dopuszcza się do systematycznie rosnącej inflacji, to na początku może być przyjemnie, ale potem jest już tylko źle, bo ta rosnąca inflacja nie tylko „bije po kieszeniach” zwykłych ludzi, ale też utrudnia prowadzenie firm.

W nowoczesnym państwie inflacja zależy nie od rządu, ale od banku centralnego – czy na czas reaguje podwyższając stopy procentowe. Jeżeli za szybko rosną wydatki, a zwłaszcza jeśli są napędzane przez kredyt, to rośnie zadłużenie firm i państwa, w konsekwencji rosną ceny i gdy ten powstały bąbel pęka, to w miejsce boomu pojawia się załamanie. Tak się stało w Stanach Zjednoczonych w latach 2007-08, ale także w innych krajach, jak Wielka Brytania, Hiszpania, Irlandia, kraje nadbałtyckie, Rosja, Ukraina. Nam się udało uniknąć takiego ogromnego boomu, który kończy się załamaniem.

Bywa też tak, że wstrząsy przychodzą z zewnątrz. Gdy komplikuje się otoczenie międzynarodowe – na przykład, kiedy nasz główny partner handlowy wpada w głęboką recesję, to wtedy mniej możemy eksportować i to hamuje nasz wzrost. Ale i wtedy ważne jest, jak sprawną mamy gospodarkę. Jeżeli spada popyt zewnętrzny, a firmy, nie mogąc przejściowo obniżyć płac, zwalniają ludzi, to rośnie bezrobocie. Na przykład w Hiszpanii są tak sztywne rozwiązania płacowo-socjalne, że części pracowników w ogóle nie można zwolnić. Kogo zatem się zwalnia? Pozostałych, zazwyczaj młodych ludzie. W Hiszpanii bezrobocie wzrosło w ciągu 2 lat z 10 do ponad 20%, a większość osób pozostających bez pracy to ludzie młodzi. Z kolei w Wielkiej Brytanii, przy podobnym załamaniu się popytu, bezrobocie wzrosło nieznacznie, bo tam jest elastyczny rynek pracy. Widać zatem, że zewnętrzne wstrząsy mają różne skutki, w zależności od tego, jak elastyczna jest gospodarka, jak płynnie mogą się dostosowywać przedsiębiorstwa.

Zielona wyspa?

Polska po 2008 r. nie wpadła w recesję, jak wszystkie inne kraje naszego regionu. To prawda. Podobnie jak prawdę jest, że – niestety – tempo naszego wzrostu wyraźnie spadło. W 2008 r. ono wynosiło ponad 5%, a w 2009 r. już tylko 1,7%. Ale dla porównania, w 2009 r. na Łotwie wzrost wyniósł -18%, w Estonii -15%, na Ukrainie -11%, w Rosji -9%. Mniejsze spadki wystąpiły w Czechach i na Słowacji (3-4%). Dlaczego tylko my uniknęliśmy recesji? Przyczyn było kilka i wystąpiły łącznie.

Po pierwsze – uniknęliśmy wcześniej nadmiernego wzrostu kredytu, czyli wspomnianego boomu, który prowadzi do załamania. I to nie jest zasługa żadnego rządu. Jeśli szuka się źródła, to trzeba popatrzeć na politykę pieniężną Narodowego Banku Polskiego do 2007 r.. Ta polityka – na szczęście – nie była polityką łatwego pieniądza. Mieliśmy też bardzo sprawny nadzór bankowy, ale niestety go rozmontowano.

Po drugie – Polska jest dużo większym krajem niż kraje nadbałtyckie, Czechy czy Węgry i mniej zależy od eksportu, czyli zewnętrzne wstrząsy są dla nas mniej dotkliwe.

Leszek Balcerowicz: niedobrze byłoby, gdyby Polska miała się przekształcić w jakiś europejski Kuwejt

Po trzecie – Polska to kraj bardziej zdywersyfikowany gospodarczo niż np. Rosja. Choć Rosja jest od nas dużo większa, to w większym stopniu jest zależna od eksportu surowców, których ceny się wahają. Jak spadają – to źle, jak rosną – to też nie jest dobrze, bo wtedy nie trzeba robić reform. Moi przyjaciele-reformatorzy z Rosji zawsze się obawiają, że będą za wysokie ceny ropy. Miejmy zatem nadzieję, że w Polsce nie znajdzie się za wiele gazu łupkowego, bo niedobrze byłoby, gdyby Polska miała się przekształcić w jakiś europejski Kuwejt.

Wreszcie po czwarte – choć dość powszechnie twierdzi się, że Polska w odróżnieniu od np. Stanów Zjednoczonych nie starała się stymulować gospodarki przez zwiększanie deficytu, to nie jest to prawdą. Weźmy pod uwagę, skądinąd bardzo pożyteczną, reformę podatkową. Jej wprowadzenie z początkiem 2008 r. oznaczało później silny bodziec fiskalny. Gwałtownie wzrósł deficyt: z 1,7-1,8% w 2008 r. do prawie 8% w 2010 r. To nie jest zdrowa sytuacja, bo na to patrzą rynki finansowe. A ich reakcja jest bardzo istotna, bo one – gdy się zaniepokoją – żądają wyższych odsetek. To co widzimy w Grecji, w Portugalii, w Irlandii – to jest właśnie wyraz niepokojów rynków finansowych. Niektórzy, chyba z nostalgii za minionym ustrojem, nazywają te rynki spekulantami, ale przypominam, że rynki finansowe to np. fundusze emerytalne. One gromadzą pieniądze i starają się je tak zainwestować, aby nie stracić ich dla przyszłych emerytów.

Wyścig trwa

W demokracji perspektywy są takie, jakie obywatele sobie wypracują wybierając ludzi do władzy i naciskając na nich. Demokracja jest zwykle lepsza niż jej brak, ale sama demokracja nie gwarantuje szybkiego rozwoju, zwłaszcza jeżeli obywatele ograniczają się do narzekania i do roszczeń. W Polsce będzie tym lepiej, im większy będzie pro-rozwojowy nacisk na rządzących, m.in. poprzez przemyślane wybory.

Moja ogólna prognoza, biorąc pod uwagę, że w ciągu ostatnich 18 lat podwoiliśmy mniej więcej rozmiary gospodarki, jest taka, że Polska będzie nadal doganiać Zachód. Otwartym pytaniem jest natomiast, czy będziemy to robić pełzając, czyli rozwijając się w tempie 3% rocznie lub mniej, podczas gdy np. Niemcy będą się rozwijać w tempie 2%, czy też dościgniemy ich w 20 lat, co jest możliwe, chociaż wymaga mobilizacji dla osiągnięcia szybkiego wzrostu gospodarki. Podkreślam: mobilizacji, ale nie wyrzeczeń. Bo reformy – wbrew temu co wmawiają populiści – to nie wyrzeczenia.

To kolosalna różnica – jeżeli mówimy o perspektywie 20 lat – czy rozwijamy się w tempie 2% rocznie, czy 4%. Te polskie 4% wzrostu rocznie, osiągane przez prawie 20 lat to duże, jak na nasz region Europy, osiągnięcie, ale trzeba pamiętać, że w latach 50. i 60. Niemcy rozwijały się w tempie 6-7% rocznie, a Francja czy Włochy w niewiele mniejszym. Te kraje w szybkim tempie niwelowały różnicę, jaka je wtedy dzieliła do Stanów Zjednoczonych. Niwelowały, ale ostatecznie nie zniwelowały. Bo zbytnio się zsocjalizowały. Za wysokie wydatki i za wysokie podatki w Europie Zachodniej spowodowały, że Stany Zjednoczone zaczęły znów zwiększać dystans.

Leszek Balcerowicz: silne państwo to takie, które umożliwia szybki rozwój

Od czego zatem zależy to, czy będziemy doganiać Zachód przez 50 lat, czy przez 20 lat? W pytaniu tym chodzi o to, jak szybko będą poprawiały się warunki życia milionów ludzi: ile będą mieli w kieszeni, czy będą mieli lepsze mieszkania, czy będą mieli lepszą opiekę lekarską – to wszystko zależy od tempa zwiększania rozmiarów gospodarki. Od tego zależy też siła państwa.

Mówienie o silnym państwie przy słabej gospodarce to zwykła gadanina. Silne państwo to nie jest państwo, które wiele zabiera ludziom w postaci podatków i dużo wydaje, zniechęcając ludzi do pracy, a wszystko to „okrasza” mnóstwem bezsensownych przepisów. Silne państwo to takie, które umożliwia szybki rozwój i jednocześnie jest dobre w tych obszarach, w których jest potrzebne – w zapewnieniu obywatelom fizycznego bezpieczeństwa, sprawności i trafności działania wymiaru sprawiedliwości itp.

Jakie mamy problemy do pokonania, jeżeli chcemy się szybko rozwijać, a nie pełzać do poziomu Zachodu? Po pierwsze – ciągle nie najlepsze otoczenie prawne dla przedsiębiorców, ale też dla pracowników. Od przedsiębiorców wymaga się wielu czynności, które są niepotrzebne. A jeżeli trzeba robić coś, co jest niepotrzebne, to jest to jak dodatkowy podatek, bo czas to pieniądz.

Są też przepisy, które sprawiają, że nie mogą się rozwijać rynki, np. legalny rynek mieszkań na wynajem jest w Polsce sparaliżowany przez socjalistyczne przepisy, które stanowią, że po zawarciu umowy najmu nie można wyrzucić lokatora, nawet jeżeli on demoluje mieszkanie. To kto zdecyduje się wynająć legalnie mieszkanie? I w ten sposób nie ma rynku. To wszystko jest oczywiście uzasadniane humanitarnymi hasłami dbałości o człowieka. Dalej – są przepisy, które ograniczają konkurencję: np. w Polsce zawody, które nazywane są wolnymi są de facto zamknięte.

Prawo czy bezprawie?

Mimo oficjalnego priorytetu dla deregulacji i usuwania zbytecznych przepisów w badaniach międzynarodowych obsuwamy się w rankingach. W rankingu „Doing Business” robionym przez Bank Światowy w 2006 r. Polska była na 56. miejscu, a obecnie jest na 70. Wydaje się, że głównym powodem tego stanu rzeczy nie jest tylko to, że za słabo próbowano usuwać złe przepisy, ale to, że w Polsce ciągle tworzy się dużo złego prawa, często niezgodnego z Konstytucją. Proces tworzenia prawa jest gorszy niż proces kontroli jakości w małej firmie.

W Polsce mamy wodzowskie tworzenie prawa. Rzucane jest jakieś hasło, a następnie szybko, z pogwałceniem procedur, jakiś legislacyjny bubel „przechodzi” przez rząd, przez sejm, senat i przez prezydenta. Mam na myśli choćby reformę, a raczej antyreformę w postaci trwałej redukcji składek do OFE. I potwierdzam to, co mówiłem wiele razy publicznie: uważam to za największą antyreformę po 2000 r. Na dodatek jest to pokaz kpiny dla prawa: zlekceważenie wszystkich niezależnych ekspertyz, niedopuszczenie do publicznego wysłuchania w parlamencie, nieodniesienie się do konstytucyjnych wątpliwości i ekspresowe przejście przez wszystkie ogniwa procesu legislacyjnego, w tym te, które są konstytucyjnie zobligowane do dbałości o konstytucyjność, na czele z prezydentem. A gdzie jest art. 126 ust. 2 Konstytucji RP, który – przypomnę – stanowi, że „Prezydent dba o zgodność ustaw z konstytucją”?

Leszek Balcerowicz: to patologia, jeżeli rządy się chwalą, że uchwalają po 200 czy 300 ustaw rocznie

Ma się takie państwo, jakie się wywalczy. Jeżeli obywatele są bierni, to rozmaite legislacyjne gnioty przejdą. Jeżeli chcemy mieć lepsze prawo, lepsze dla działania uczciwych ludzi, zgodne z Konstytucją, to musi być dużo większy nacisk na każdego, kto rządzi, bez względu na to, jak się nazywa i z jakiej partii pochodzi. Politycy też potrzebują bodźców, a w demokracji bodźce pochodzą od obywateli. Konsekwencją obywatelskiej bierności jest powstawanie złego państwa.

Złe państwo powstaje dlatego, że w każdym wolnym społeczeństwie są zawsze grupy roszczeniowe, które ze względu na swoje poglądy lub interesy domagają się więcej państwa, czyli więcej wydatków z budżetu, a potem więcej podatków, więcej przepisów, które by je chroniły. Te grupy działają i zawsze będą działać.

Jeżeli nie napotykają na przeciwwagę, to zwyciężają i wtedy państwo robi się coraz większe i coraz gorsze. Dlatego dla takiego państwa trzeba budować silniejszą przeciwwagę, aby było mniej prawa i mniej złego prawa. To patologia, jeżeli rządy się chwalą, że uchwalają po 200 czy 300 ustaw rocznie. Ideałem jest następująca sytuacja: żadnych nowych ustaw, ustabilizowanie prawa, zapewnienie jakości. I koniec. To oczywiście nieosiągalny ideał, ale niech zamiast 200 czy 300 nowych ustaw będzie 15. Wśród bowiem tych wspomnianych 300 ustaw większość stanowią nowelizacje, czyli poprawianie poprzednich bubli.

Zebra i słoń

Naszym chyba największym problemem jest to, że mamy przedwczesną fiskalną eurosklerozę. Wiele słyszymy na temat złego stanu finansów naszego państwa. Co jest jednak najważniejsze? Głównym wskaźnikiem są rozmiary wydatków budżetowych w relacji do rozmiarów gospodarki, czyli PKB. I w Polsce to wynosi 46%. Słyszy się, że to wcale nie jest dużo, bo w Niemczech wynosi tyle samo, a w Szwecji nawet 52%. To jedna z większych bredni, jaką można usłyszeć. Bo jak porównywać zebrę i słonia. Trzeba porównywać to obciążenie w odniesieniu do krajów o podobnym poziomie rozwoju, czyli obecną Polskę ze Szwecją, ale w czasach, kiedy Szwecja miała taki sam poziom dochodu jak Polska, a to było w latach 60. Wtedy w Szwecji ten wskaźnik wynosił 32%. Wniosek jest prosty: mamy dużo większe wydatki niż powinniśmy mieć.

Idźmy dalej. Wszystkie kraje, które się bardzo szybko rozwijały przez wiele lat, a które nazywane są ekonomicznymi tygrysami, miały ok. 2 razy mniejsze obciążenia niż Polska. Nie znam żadnego gospodarczego tygrysa, który miałby takie obciążenie jak nasz kraj. O jakie wydatki chodzi? Czy te wydatki są na badania naukowe? Nie. Na kulturę? Nie. Na drogi? Też nie. A na co zatem? Są to wydatki socjalne, np. na darmową służbę zdrowia oraz wszelkiego rodzaju zasiłki np. emerytury, renty, zasiłki chorobowe.

Leszek Balcerowicz: jeżeli mało ludzi pracuje, to muszę oni płacić wysokie podatki

W ZUS-ie – trzeba to głośno powiedzieć – wbrew temu, co można usłyszeć w oficjalnej propagandzie, niczego się nie gromadzi. ZUS jest jak skrzynka przesyłowa. Opłaca się pseudo składkę, która od razu jest wypłacana tym, którzy już są na emeryturze albo na rencie. Im więcej tych, którzy są na emeryturze lub na rencie, tym wyższe muszą być obciążenia. A system, w którym wysokość zasiłku jest zbliżona do poziomu płacy jest wręcz pożywką dla patologii. W Szwecji, w której jak wiadomo prowadzi się bardzo zdrowy tryb życia, po podwyższeniu poziomu zasiłków chorobowych w relacji do płacy, zaczęło przybywać chorych.

W Polsce wydatki socjalne są bardzo duże i na dodatek duża część tych wydatków zniechęca do pracy, bo ktoś, kto korzysta z zasiłku, w tym czasie nie pracuje. A kto finansuje te zasiłki? Finansują to ci, którzy pracują. Jeżeli mało ludzi pracuje, to muszę oni płacić wysokie podatki. Taka jest moralność tego systemu. Jakiekolwiek propozycje usuwania tych patologii są od razu krytykowane jako „cięcia”. Ale to nie są cięcia, to są reformy. Jeżeli Polska ma się zacząć rozwijać szybko, a nie wolno, to one są nieuchronne. Dlatego tak ważne jest wydłużanie wieku emerytalnego, szczególnie kobiet.

Narzekania na podatki i ich wysokość są zupełnie jałowe, jeżeli nie skoncentrujemy się na głównej przyczynie tego stanu rzeczy, to znaczy na ogromnych wydatkach: podatki są wysokie, bo wydatki są wysokie. Jeżeli w Polsce, w krótkim terminie nie zaczną się reformy, które będą ograniczały te patologiczne wydatki, to będą podwyższane podatki. Już są zresztą podwyższane – mam na myśli obowiązującą od 1 stycznia br. nową, wyższą stawkę podatku VAT oraz zamrażanie indeksacji progów PIT.

Leszek Balcerowicz: ważne jest, by złe pomysły były blokowane

Musimy sobie powiedzieć jeszcze jedną rzecz: za mało inwestujemy. Zaledwie nieco ponad 20% PKB. Ekonomiczne tygrysy inwestują co najmniej 30%. A Chiny – ponad 40%, ale to jest wręcz za dużo. Dlaczego mamy za mało inwestycji? M.in. dlatego, że mamy za małe krajowe oszczędności. I nie możemy tylko importować oszczędności, czyli polegać wyłącznie na zagranicznym kapitale. Oczywiście, niech on przypływa, ale nie może on zastępować polskiego kapitału.

Co trzeba zrobić, abyśmy mieli lepszy scenariusz, a nie gorszy scenariusz? Co trzeba zrobić, aby Polska rozwijała się w tempie 5%, a nie 3%? Wbrew pozorom to nie są takie trudne rzeczy – zarówno wydłużanie wieku emerytalnego, gdy ludzie dłużej żyją, jak i likwidowanie patologii służących wyłudzaniu zasiłków chorobowych, czy ulepszanie procesu tworzenia prawa są działaniami do zrealizowania. Dlatego tak ważne jest zwiększanie nacisku na to, by były one wcielane w życie i by złe pomysły były blokowane. To, czy nam się to uda, czy nie uda jest kluczowe. Od tego zależy, czy wolna Polska będzie krajem dużego sukcesu, średniego sukcesu, czy małego sukcesu. To jest zadanie dla nas wszystkich.

Leszek Balcerowicz

OPR. Marek Hryniewicki

Wykład, który wygłosił prof. Leszek Balcerowicz został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 6-7/2011 Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji. Treść wykładu – autoryzowana.