Branża

Od warsztatu do pierwszej hali produkcyjnej

Barbara Wajnert i Wiesław Wajnert podczas uroczystego otwarcia nowej hali produkcyjnej, październik 2017 r.

Od warsztatu do pierwszej hali produkcyjnej

Rozmowa z Wiesławem Wajnertem, twórcą i założycielem firmy Wajnert Meble, którą rozwijał od skromnego zakładu rzemieślniczego do zatrudniającego ponad 800 osób przedsiębiorstwa.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej czwarty rozdział tego wywiadu. Trzeci rozdział można przeczytać tutaj: Ślusarz, zegarmistrz i wiara w sukces

Rozpoczął Pan działalność od warsztatu w garażu, ale szybko to miejsce przestało Panu wystarczać. Dobudował Pan do niego stumetrową halę produkcyjną.

Kiedy pracowałem sam, to warsztat w garażu był adekwatny do moich potrzeb. Po zatrudnieniu ucznia i pracownika było już ciasno. Potrzebowałem wybudować pierwszą halę. Musi Pan wiedzieć, że zanim postawiliśmy te dodatkowe 100 metrów, maszyny stały na dworze.

Pierwsze Zakłady Meblowe Wajnert w miejscowości Ose, koniec lat 80.
Pierwsze Zakłady Meblowe Wajnert w miejscowości Ose, koniec lat 80.

Te samodzielnie tworzone maszyny stały nie w hali, tylko na zewnątrz? Dlaczego?

Stały na dworze, bo nie było na nie miejsca w garażu. Warsztat był niewielki, trzymaliśmy w nim płyty, gotowe meble. Nie było gdzie wstawić maszyn. Musieliśmy wychodzić na zewnątrz, żeby przyciąć płyty.

Jak była ładna pogoda, nie było problemów. Co jednak w przypadku, kiedy padał deszcz?

W deszczu pracowaliśmy w środku, w warsztacie. Kiedy padało szybko przykrywaliśmy maszyny folią, żeby się nie zniszczyły.

Pamięta Pan może, ile czasu trwała budowa hali?

Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że około trzy miesiące. Największy problem miałem z przykryciem budynku. Nie było dostępnej blachy, musieliśmy zdobyć materiały zastępcze.

Na jak długo wystarczył ten nowy zakład?

Ciągle rozbudowywaliśmy warsztat, halę. Najpierw o sto metrów, później o tysiąc pięćset metrów. W 1992 roku miałem już około pięćdziesięciu pracowników. Robiliśmy meble twarde – meblościanki i sypialnie.

Nie miał Pan problemu ze znalezieniem pracowników? W tamtych czasach ludzie nie kwapili się, by iść do pracy do prywatnego właściciela.

Na tym terenie pracownicy pracowali głównie w spółdzielniach rolniczych i PGR-ach. Myśleli, że ta sytuacja będzie trwała wiecznie. Początkowo miałem problem ze znalezieniem ludzi do pracy, często mówili: Nie, do prywatnego to ja nie pójdę.

Zakup obiektów przy ul. Kolejowej 29 w Międzyborzu, 1994 r.
Zakup obiektów przy ul. Kolejowej 29 w Międzyborzu, 1994 r.

Nawet perspektywa lepszej pensji, bo przecież prywatni właściciele płacili z reguły lepiej niż w państwowych zakładach, nie była wystarczająco kusząca?

Płaciliśmy więcej, to fakt. Ale ludzie byli przyzwyczajeni do pracy w spółdzielniach. Często wynosili coś z pracy, kradli, kombinowali. Kiedy przychodzili do mojego zakładu trudno im było zmienić myślenie. W tamtym okresie przyjąłem do pracy księgową, która pracowała poprzednio w spółdzielni rolniczej. Była bardzo sympatyczną osobą, wiele jej zawdzięczam. Przepracowała u nas ponad dwadzieścia lat, przeszła na emeryturę. Często opowiadała mi, jakie były realia pracy w państwowych zakładach. Jakie było marnotrawstwo wszystkiego co państwowe.

Jak Pan sobie radził z takim podejściem ludzi?

Musiałem uczyć pracowników wszystkiego od początku. Rozmawiać z nimi, edukować, pokazywać, że o narzędzia, o materiały, o firmę trzeba dbać. Pracownik razem z właścicielem tworzy firmę, wnosi coś do niej. Pracodawca dba o ludzi, uczą się od siebie wzajemnie. W firmie budynki i maszyny nic nie znaczą, jeśli nie ma odpowiednich ludzi.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Wiesławem Wajnertem w rozdziale: Prezent od ministra Wilczka