Branża

Nie wchodzimy sobie w paradę

Janusz Mikołajczyk z żoną Anną oraz dziećmi Zuzanną i Maciejem.

Nie wchodzimy sobie w paradę

Rozmowa z Januszem Mikołajczykiem, założycielem i właścicielem firmy Mikomax.

Reklama
Banner targów IFFINA 2024 750x109 px

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej piętnasty i ostatni rozdział tego wywiadu. Czternasty rozdział można przeczytać tutaj: Brakuje nam historii

Powiedział Pan, że wiele zachodnich firm ma problem pokoleniowy. Czy w firmie Mikomax ten problem też jest? Wspominał Pan, że syn pracuje w firmie od kilkunastu lat, od kilku lat pracuje także córka. W ten sposób tworzone są podwaliny pod sukcesję, zwłaszcza, że żona wycofała się już firmy. Ma Pan to szczęście, że firma w stu procentach jest firmą rodzinną, więc jest co przekazywać i jest komu przekazywać.

Można tak powiedzieć, że jestem w tej szczęśliwej sytuacji… Znaczy wie Pan, gdybyśmy znowu popatrzyli na statystyki – ponieważ rzeczywiście ostatnio temat firm rodzinnych i sukcesji interesuje mnie i sporo na ten temat czytałem – sześć procent dzieci chce w ogóle prowadzić firmy rodzinne.

Sześć? Tylko sześć?

Tak. Niedużo – przyzna Pan. Trzydziestu procentom udaje się w drugim pokoleniu firmę utrzymać. W trzecim pokoleniu – dziesięciu procentom. Takie są statystyki. Widać, że wyzwanie jest spore. Oczywiście pod warunkiem, że ma się te dzieci.

Ten akurat warunek Pan spełnia.

Tak. Drugi warunek – to one muszę chcieć.

Chyba chcą, skoro już tyle w firmie wytrzymały.

A trzeci warunek – to muszą potrafić, a to się okaże. Te trzy rzeczy muszą być spełnione. Ja nie mam problemu emocjonalnego w oddawaniu firmy. Rzecz jasna jest to proces, który nie może trwać rok, bo tak się nie da. Chyba, że rzeczywiście ktoś pracuje gdzie indziej, w pokrewnej branży i przeniesie pewne doświadczenia z innej firmy, albo pracuje w firmie i wszystko od początku poznaje – wtedy widać, czy ktoś da sobie radę. I mi się wydaje, że chyba najważniejszą rolą rodziców jest powiedzenie sobie, czy jest to najlepsze rozwiązanie.

To chyba nie jest proste?

To jest bardzo trudne, bo trzeba krytycznie popatrzeć na swoje dzieci i powiedzieć sobie, czy im się robi kłopot czy nie. Bo można komuś zrobić poważny problem, jeżeli ktoś tego nie chce kontynuować. Takie sytuacje też się zdarzają. To musi być bardzo świadoma decyzja. Łatwiej na pewno przekazać firmę, która ma pewną organizację, strukturę. Jeżeli jest mała firma, jakiś warsztat rzemieślniczy – właściciel i nic poza nim – to sprawa jest o tyle trudna, że dziecko ma ambicje, kończy studia i niekoniecznie chce w tym warsztacie pracować.

Ten przypadek nie dotyczy jednak Pana i firmy Mikomax.

Zgoda. U nas jest historia, jest marka. Dzieci sobie zdają sprawę, że jeżeli chciałyby dzisiaj założyć taką firmę, to – po pierwsze – chyba im się już to nie do końca opłaca, a – po drugie – potrzeba kompletnie innych pieniędzy. To już nie są lata dziewięćdziesiąte, kiedy wystarczał dobry pomysł i to szło. Dzisiaj ja bym się zastanawiał, czy warto wchodzić do tej rzeki. Może nie. Natomiast jak już się coś ma, to inaczej się do tego podchodzi. Zobaczymy. Ja mam sytuację taką: są, chcą, no i się uczą.

Ale to Pan w dalszym ciągu zarządza firmą?

Żona przekazuje córce poszczególne zakresy obowiązków, ja się staram zachować pewne rzeczy strategiczne, uczestniczyć w pewnych procesach wdrożeniowych produktów – to akurat lubię, to jest taki mój trochę konik. Natomiast w pozostałych kwestiach, to uważam, że powinni sami zarządzać.

Gala z okazji 25-lecia polskiej transformacji gospodarczej – w środku Anna i Janusz Mikołajczykowie.
Gala z okazji 25-lecia polskiej transformacji gospodarczej – w środku Anna i Janusz Mikołajczykowie.

I nie wtrąca się Pan do tego, co robią?

Podzieliliśmy sobie obowiązki na pewne strefy, żeby nie wchodzić sobie w paradę, żeby nie było na przykład tak, że ja wchodzę i zmieniam decyzję syna.

Czyli w tych wyznaczonych strefach dzieci mają pełną autonomię?

Tak. Natomiast – tak jak powiedziałem – staramy się nie wchodzić sobie w drogę. I to jest podstawowa sprawa, bo jak się nie powie, kto czym się w firmie zajmuje, to zaczynają się awantury, a ludzie patrzą, słuchają i później robi się z tego bałagan. Trzeba pewnej kultury, też rodzinnej: jeżeli się kłócimy, to w domu, a nie przy pracownikach. Firma to trochę takie nasze dziecko, oddajemy je i zastanawiamy się, czy oni już potrafią opiekować się nim, czy nie potrafią. Puścić już ich, czy trzymać za ręce? Nie ma na to reguły, chociaż ja osobiście uważam, że taki proces powinien trwać minimum pięć lat, natomiast jak to będzie, to nie mam pojęcia.

Skąd się biorą te wątpliwości? Przecież obserwuje Pan dzieci w codziennej pracy od kilku-kilkunastu lat.

Stąd, że rynek się zmienia, wszystko się zmienia. Dzisiaj oceniamy coś, ale co będzie za jakiś czas? Czy będą jakieś duże zmiany? Czy przyjedzie kryzys? Dzisiaj ludzie młodzi trochę inaczej podchodzą to życia, nie tak, jak myśmy podchodzili. Myśmy trochę szaleli: nie było dnia ani godziny, dzień czy noc – nieważne, siadało się w samochód i jechało do Niemiec. Dzisiaj trochę wygodniej się jednak żyje, do innego standardu młodzi ludzie są przyzwyczajeni. Nie wiem, trudno mi powiedzieć – w każdym razie lepiej się też pracuje w firmie, w której jest ta sukcesja.

List gratulacyjny z okazji 25-lecia polskiej transformacji gospodarczej.
List gratulacyjny z okazji 25-lecia polskiej transformacji gospodarczej.

Dlaczego?

Bo praca w firmie, w której nie wiadomo, co będzie dalej nie jest motywująca dla pracowników. Nie ma tej energii, nie ma pomysłów i firma zaczyna siadać. Dopiero przy młodym pokoleniu jest szansa, że ono wniesie coś nowego, świeżego i wtedy to wszystko zaczyna się rozwijać. Poczekamy – zobaczymy.

Ale nie podzieli Pan firmy na dwie części?

Nie, nie, nie. Nie ma takiej możliwości?

Dlaczego? Z jednej firmy można przecież stworzyć dwie.

Tak, ale dzieci akurat się doskonale uzupełniają. Córka ma inne talenty, syn ma inne i oni we dwójkę bardzo dobrze się odnajdują. Oczywiście są przykłady, gdy trzeba firmę podzielić, bo rodzeństwo nie może się dogadać. To, czego jeszcze nie zrobiliśmy, to sporządzenie konstytucji rodzinnej, czyli zbioru pewnych zasad regulujących to, co się będzie działo dalej, w następnym pokoleniu: czy wolno komuś sprzedać udziały, czy nie wolno i tak dalej. Można to jakoś próbować obwarować.

A chcecie Państwo taki dokument sporządzić?

Zobaczymy. Na razie tego nie zrobiliśmy, bo póki co relacje między dziećmi są dobre, więc ja tutaj nie widzę jakiegoś dużego zagrożenia. Oczywiście później dochodzą żony i mężowie. Ale mam wrażenie, że są na tyle świadomi, to nie są już małe dzieci, więc skoro do tej pory nic takiego się nie zdarzyło, to nie przypuszczam, by coś miało nastąpić. Poza tym, wie Pan, to już trochę ich problem. Powiedzmy sobie szczerze: jak sobie zrobią, tak będą mieli. Ja im powiedziałem: Słuchajcie, ja już swoje zarobiłem, mogą pracować, mogę nie pracować, chociaż ja lubię pracować. Ale kiedyś trzeba będzie ten etap życia zakończyć.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki