Branża

Brakuje nam historii

Janusz Mikołajczyk, założyciel i właściciel firmy Mikomax.

Brakuje nam historii

Rozmowa z Januszem Mikołajczykiem, założycielem i właścicielem firmy Mikomax.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej czternasty rozdział tego wywiadu. Trzynasty rozdział można przeczytać tutaj: Czy ten produkt jest komuś potrzebny?

Czy ma Pan taki mebel, który jest ikoną firmy? Rozumiem, że biurko, które dostało niedawno nagrodę Red Dot…

No tak, ale to jest świeża rzecz. Z takich rzeczy, które były i które zostały, to owszem są, ale to są raczej meble z kategorii – jak to się mówi – must have. Czyli – naprawdę fajne szafy. One były dziesięć lat temu, trochę je pozmienialiśmy, ale nadal się sprzedają. Ale to nie są żadne ikony, trudno powiedzieć, by to były ikony. Niestety, tutaj nam troszeczkę brakuje historii. Zresztą mało jest w Polsce produktów – mam na myśli oczywiście meble – które można byłoby nazwać takimi ikonami. Owszem, wyciąga się jakieś meble z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, tylko ile z nich można byłoby nazwać ikonami? Trzy, cztery? Dzisiaj produkt żyje koło pięciu lat.

Tak, tak, tylko bardziej chodziło mi o meble i kolekcje, które w ciągu dwudziestu kilku lat istnienia firmy Mikomax były takimi kamieniami milowymi, momentami przełomowymi w jej rozwoju.

Być może nasze ostatnie pomysły mogą się stać takimi ikonami, czy – jak Pan nazwał – kamieniami milowymi. Natomiast nie mogę powiedzieć, że rzeczy, które do tej pory produkowaliśmy są lub staną się ikonami. Raczej nie.

Dlaczego?

Zawsze staraliśmy się robić rzeczy dobre, potrzebne i takie rzeczy, które… Wie Pan, jednak biurko jest biurkiem, kontener jest kontenerem i ciężko jest w tych produktach wymyślić coś, co byłoby ikoną. Chyba prędzej krzesła mają szansę stania się takimi ikonami. Meble Thoneta, mimo że produkowane od półtora wieku, nic nie straciły i na pewno są ikonami, fotele Eamesów – na pewno też zasługują na miano ikon, można wymienić jeszcze sporo innych mebli. To są produkty, które do dzisiaj są sprzedawane.

Sprzedawane i podrabiane.

Tak, ale – wie Pan – to jest właśnie ta różnica w rozwoju pomiędzy nami a Zachodem. No i kwestia czasu.

Ja bym to nazwał inaczej: nie czas był problemem, ale fakt, że cała Europa Środkowa i Wschodnia przez kilka dekad – mniej lub bardziej na własne życzenie – była jednak na peryferiach czy to wzornictwa, czy nowych technologii. Co z tego, że w latach pięćdziesiątych Roman Modzelewski zaprojektował fotel „RM58”, sporo nikt w Europie o nim nie wiedział, bo prototyp nigdy nie doczekał się wdrożenia do produkcji seryjnej?

Zgadza się, dlatego powiedziałem: czas. Bo dla mnie czas, od którego możemy porównywać się z Zachodem to początek lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście wcześniej istniał w Polsce design, ale był on dość przypadkowy…

Nie do końca się z Panem zgodzę. Nawet w okresie PRL działali w Polsce dobrzy, czy wręcz bardzo dobrzy projektanci, którzy mieli ciekawe projekty. Nie tylko zresztą wspomniany przeze mnie Roman Modzelewski. Natomiast ówczesna sytuacja polityczne powodowała, że nie byli oni znani ani na Zachodzie, ani specjalnie w Polsce.

Może, być może ma Pan rację. To jest trochę gdybanie, natomiast ja staram się historycznie spojrzeć. Proszę zobaczyć – taka Finlandia… Przecież przed wojną po tej Finlandii renifery biegały. Ale mieli Alvara Aalto, mieli kilka bardzo dobrych nazwisk.

W Polsce przed wojną też mieliśmy dobre nazwiska…

Tylko czy one były znane w Europie? Śmiem wątpić. A później wojna i czterdzieści pięć lat PRL-u spowodowały, że żyliśmy w zupełnie innym świecie i ten design u nas nie istniał. Zgoda – był jeden, drugi, trzeci, czwarty dobry projektant, ale z powodów geopolitycznych ci ludzie nie byli znani w świecie. Zresztą problem designu nie dotyczy tylko Polski, ale wszystkich demoludów, bo ani Czesi nie mają designu, ani Węgrzy nie mają designu, ani Rumuni, ani Bułgarzy… My w Polsce mamy na pewno silną branżę meblarską – pod względem produkcyjnym i potencjału. To nie ulega wątpliwości. I jeszcze jedna rzecz jest charakterystyczna – ta branża jest w rękach polskich. To jedna z niewielu chyba branż, która w zdecydowanej większości jest w rękach polskich.

W większości – tak, czy w zdecydowanej – tutaj miałbym już trochę wątpliwości.

Myślę, że gdybyśmy spojrzeli na to w ujęciu procentowym, to osiemdziesiąt procent zakładów jest w polskich rękach.

Może, nigdy aż tak szczegółowo nie analizowałem branży meblarskiej pod tym kątem.

Proszę też zauważyć, że zachodnie firmy, które zainwestowały w Polsce nie odniosły jakichś spektakularnych sukcesów. Jeśli chodzi o meble biurowe, to oczywiście jest Kinnarps, ale to firma handlowa, nie produkcyjna. Martela się wycofała, Niemcy próbowali, ale wyszli. Tak że jest potencjał i jest on w polskich rękach. Jest przypadek Profimu, który został kupiony przez fundusz i właściwie nie wiadomo, czy traktować go jak polską firmę, chociaż traktowany jest jako polska firma. Być może teraz Profim będzie kupował jakieś marki zachodnie, bo – jak przypuszczam – po to też jest ten zakup tej firmy.

Robi to skutecznie od kilku lat Grupa Nowy Styl.

Tak, dlatego, że – wie Pan – teraz dużo firm zachodnich ma problem pokoleniowy, są ciekawe marki, ale nie ma sukcesorów. Jeżeli ktoś ma odpowiednie pieniądze, to dzisiaj jest dobry czas do przechwycenia takich marek. I wtedy jest szansa na to, że polskie firmy wypłyną na szerokie wody. Oczywiście część firm będzie przejmowana, a część będzie działała jak działała do tej pory.

Ile polskich firm ma świadomość, że warto teraz kupować dobre marki zachodnie?

Ja mam świadomość, ale nie mam na to pieniędzy. Natomiast są różne strategie: można kupować obce marki, można też budować organicznie swoją markę.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Januszem Mikołajczykiem w rozdziale: Nie wchodzimy sobie w paradę