Branża

Musimy być razem

Rodzinne zdjęcie podczas firmowego pikniku; od prawej: Małgorzata i Jan Lenart, junior Jan Lenart i tata Kamil z żoną Joanną, wrzesień 2015 r .

Musimy być razem

Rozmowa z Janem Lenartem, założycielem i właścicielem firmy Dig-Net Lenart.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej czternasty rozdział tego wywiadu. Trzynasty rozdział można przeczytać tutaj: Miejsca pracy są, rąk do pracy brak

Ile w okolicach Kępna działa firm meblarskich?

Z tego co wiem, to w powiecie kępińskim prowadzi działalność ponad siedemset firm związanych z szeroko rozumianym meblarstwem.

Są wśród nich małe firmy – wręcz warsztaty, ale są też firmy średnie, duże i bardzo duże. Jesteście ogromną siłą. Nie macie możliwości wymuszenia na lokalnych władzach pewnych działań, by podjęły jakąś bardziej aktywną formę zapraszania potencjalnych pracowników? W końcu meblarstwo jest taką wizytówką Kępna.

Tak, patrząc przez pryzmat tych kilkuset zakładów, jesteśmy potęgą. Ale problemem jest przede wszystkim to, że każdy widzi tylko swój czubek nosa i za bardzo tej współpracy nie ma. Owszem, spotykamy się z kolegami, rozmawiamy, były próby stworzenia Grupy Polskie Meble, później innej grupy…

Ale grupy lokalnej, kępińskiej?

Tak, lokalnej. Ale nie udało się tego doprowadzić do końca. Każdy patrzył przez pryzmat własnej firmy i własnego interesu, nikt nie widział interesu wspólnego. Próbowaliśmy stworzyć klaster meblarski, ale w końcu też z niego zrezygnowaliśmy, bo ktoś musiałby się tym zająć od serca, a z tym jest tutaj trochę trudno. Nie mamy tutaj katalizatora, który byłby spoiwem dla tych wszystkich firm.

Naprawdę nikomu nie zależało, by głos kępińskich meblarzy był bardziej słyszalny?

Być może nikomu nie zależy na tym, by takie coś powstało, bo wtedy powstałaby jakaś większa siła, z którą trzeba byłoby się liczyć. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Moim zdaniem, skoro nie można tego zrobić bezpośrednio wśród producentów mebli, to być może osoba neutralna dla wszystkich byłaby w stanie takie coś zrobić. Ale co to miałaby być za osoba?

Już to powiedziałeś: musiałaby to być osoba z zewnątrz, spoza tych firm.

Oczywiście, jak najbardziej spoza firm. Tylko jaki byłby cel tej osoby? Próbowaliśmy to organizować kilkukrotnie, ale bez skutku.

Wydaje mi się, że cel zdefiniowałaby struktura, która powstałaby w wyniku tych działań. Skoro działa tutaj siedemset firm – jak sam powiedziałeś: od bardzo małych po bardzo duże – to już na wstępie powoduje różnicę interesów, bo inne interesy ma mała firma działająca lokalnie, a inne duże przedsiębiorstwo działające na rynkach międzynarodowych. Pomijam już fakt, że są to firmy konkurujące ze sobą. Ale pewne problemy są wspólne – wspomniałeś choćby o braku rąk do pracy, ale pewnie jest ich więcej. Wydaje mi się, że problem leży głębiej – w niechęci Polaków do zrzeszania się, niechęci do wspólnych działań, w mentalności, że lepsza mała firma, ale moja własna niż duża struktura, w której jestem tylko jednym z wielu podmiotów.

Jest to jak widać bardzo trudne. Wszyscy, którzy chcieli coś takiego założyć, ja też między innymi byłem w to zaangażowany, wycofali się. Bo po kilku nieudanych próbach każdy poszedł w swoją stronę. Na pewno zalet zrzeszenia się byłoby bardzo dużo. Z czasem mogłaby rozwinąć się bardzo fajna organizacja łącząca nas wszystkich. Próbowaliśmy tworzyć strukturę zakupową, była nawet osoba z zewnątrz, ale ta osoba nie miała wizji, bardziej zależało jej na tym, by mieć swoją pracę. Drugie podejście było już trochę szersze, mieliśmy stworzyć wspólną logistykę, która pomogłaby wielu firmom, Mieliśmy wybudować potężne centrum logistyczne, ale to też spaliło na panewce.

Jan Lenart (trzeci z lewej) z żoną Małgorzatą i synem Kamilem oraz pracownikami firmy Dig-Net Lenart na targach „Meble Polska” w Poznaniu, 2014 r.
Jan Lenart (trzeci z lewej) z żoną Małgorzatą i synem Kamilem oraz pracownikami firmy Dig-Net Lenart na targach „Meble Polska” w Poznaniu, 2014 r.

A lokalny samorząd nie próbował jakoś wesprzeć tych działań?

Próbowaliśmy z samorządowcami znaleźć miejsce pod tę inwestycję, czyli pod centrum logistyczne, bo tam przecież można byłoby organizować choćby targi, ale nic z tego nie wyszło. Jesteśmy nadal w punkcie wyjścia. Myślę, że mamy kilku ludzi z wizją, którzy chcieliby coś zrobić, tyle że trzeba im jakoś pomóc. Być może sami nie chcą się aż tak mocno angażować, aby nikt ich nie posądził o to, że dbają o własny interes. Dlatego potrzebna byłaby osoba, niezwiązana z tymi firmami i z tym regionem.

W Europie Zachodniej, a przecież to właśnie Europa Zachodnia jest głównym odbiorcą naszych mebli, procesy konsolidacji po stronie handlu są już od kilku lat bardzo mocno widoczne. Tymczasem w Polsce przemysł, czyli dostawcy mebli dla tego handlu, jest mocno rozdrobniony i nie ma właściwie żadnych działań, które w radykalny sposób zmieniłyby tę sytuację. Z punktu widzenia zagranicznych odbiorców to sytuacja komfortowa, bo mogą oni rozgrywać tych polskich producentów jak chcą.

Właśnie coś takiego zasugerował niedawno Janek Szynaka. Zaproponował mianowicie budowę takiej organizacji meblarskiej, która stworzyłaby własną sieć zakupową albo wykupiłaby jakąś zagraniczną sieć zakupową, dzięki czemu mielibyśmy przeciwwagę dla tych firm handlowych, które – jak to słusznie zauważyłeś – łatwo rozgrywają polskich producentów i proponują im warunki będące dużo poniżej tego, jak powinno to wyglądać.

Łatwo rozgrywają, bo dajemy się rozgrywać.

Oczywiście, bo będąc w rozbiciu jesteśmy bardzo łatwym kąskiem. Zachodnim odbiorcom jest na rękę, by w Polsce nie powstało nic, co zjednoczyłoby polskich producentów mebli. Potrzeba ludzi z charyzmą, którzy potrafiliby powiedzieć: Dość. Robimy to i to. Kto chce – wchodzi, a nieobecni nie mają prawa głosu. Być może wtedy udałoby się ten rynek meblarski scalić. Klientelę przecież każdy ma własną. Ale gdybyśmy stworzyli jakąś przeciwwagę dla zachodnich sieci handlowych, to być może dałoby to nam większą siłę w negocjacjach.

Hala produkcyjna fabryki Dig-Net Lenart, Zakład nr 2.
Hala produkcyjna fabryki Dig-Net Lenart, Zakład nr 2.

Wierzysz, że w ogóle możliwa jest jakaś konsolidacja po stronie polskiego przemysłu meblarskiego?

To nie kwestia, czy to możliwe, czy nie. Sądzę, że będzie to wręcz koniecznością wcześniej czy później. Być może niektórzy dojrzeją do tego, że nie ma innej drogi. W statystykach wypadamy imponująco – jako kraj jesteśmy jednym z największych producentów i eksporterów mebli na świecie. W rzeczywistości tego nie widać i każdy sobie rzepkę skrobie. Musimy być razem, musimy jako skonsolidowana branża być siłą, bo mamy co pokazać.

No i pokazujemy: miliony ton naszych mebli dostarczonych do zachodnich salonów i sprzedawanych tam anonimowo. Chociaż nie, przepraszam – nie anonimowo – sprzedawanych tam pod marką tychże salonów.

Masz rację, ale pamiętaj też, że to już nie są te czasy, gdy polscy producenci produkowali wzory, które otrzymywali z Zachodu. Dzisiaj większość projektów jest nasza i te wzory wcale nie są gorsze, a kto wie, czy nie są lepsze od projektów firm zachodnich. Myślę, że akurat pod tym względem nie mamy sobie wiele do zarzucenia, już jesteśmy dobrzy, a możemy być jeszcze lepsi. Tylko zyskowność branży jest niewielka.

I jeżeli nie podjęte zostaną jakieś działania konsolidacyjne – nie mówię tutaj oczywiście o utworzeniu jednej super firmy – to nigdy nie wyrwiemy się z kręgu dwu-, trzy-, czteroprocentowych marż, bo tyle one mniej więcej wynoszą.

Dokładnie, tak to mniej więcej wygląda.

Jan Lenart na hali produkcyjnej Fabryki Dig-Net Lenart, Zakład nr 2.
Jan Lenart na hali produkcyjnej Fabryki Dig-Net Lenart, Zakład nr 2.

Moce produkcyjne znacznie przewyższają aktualne możliwości nabywcze polskiego rynku. Te moce w sporej części zbudowane zostały na dotacjach unijnych. W takim modelu da się bazować na minimalnej marży, ale gdy te dotacje się skończą i trzeba będzie odtwarzać park maszynowy i technologicznych – a za jakiś czas trzeba będzie odtwarzać – to ta niewielka rentowność może okazać się zbyt mała.

Wiele jest takich „kamikadze”, którzy jadą na minimalnej marży, żeby tylko mieć robotę. Kupowanie technologii, która kosztuje kilkanaście milionów, choć wydajność pozostaje na niskim poziomie – owszem, przy dotacji może jest fajne, ale – tak jak powiedziałeś – to działanie na bardzo krótką metę, bo niebawem trzeba będzie zmierzyć się z rzeczywistością, w której tych dotacji nie będzie. I co dalej?

Co dalej? Pewnie trochę firm będzie miało kłopoty, niektórzy odpadną. A Wy korzystaliście z dotacji unijnych?

Tak, nie ukrywam, że byłem jednym z pierwszych beneficjentów środków unijnych na tym terenie, co pozwoliło nam na szybszy rozwój. Zmodernizowaliśmy zakłady, mamy bardzo nowoczesny park maszynowy. Teraz musimy go tak wykorzystać, by dawał rentowność na poziomie nie jednego czy dwóch procent, ale na takim poziomie, żeby można było odtworzyć te środki trwałe, bo one nie są przecież na dwadzieścia lat.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Janem Lenartem w rozdziale: Każda współpraca nas rozwija