Branża

Robię hałas

Gosia Smets o tym, czym zauroczyła ją Holandia i jakie drzwi otwiera praca u Marcela Wandersa oraz o wspieraniu rozwoju kobiet na emigracji.

Robię hałas

Gosia Smets o tym, czym zauroczyła ją Holandia i jakie drzwi otworzyła przed nią praca u Marcela Wandersa, a także o własnym biznesie i wspieraniu rozwoju kobiet na emigracji.

Dlaczego Holandia? Co Panią skłoniło do wyjazdu i co sprawia, że od wielu lat mieszka Pani właśnie w tym kraju?

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Holandia to w sumie przypadek. W 1999 roku zdawałam maturę i po ukończeniu liceum stwierdziłam, że nie widzę dla siebie za bardzo jakichś perspektyw w Polsce. Wtedy razem z koleżanką wymyśliłyśmy, że jedziemy za granicę w ramach programu Au Pair. Z tym, że my chciałyśmy jechać do Anglii, szlifować nasz angielski. Moim marzeniem było perfekcyjne opanowanie tego języka.

Znalazłyśmy agencję, która się zajmowała pomaganiem w tych wyjazdach. Tam z kolei nas ostrzegli przed Wielką Brytanią. W latach 90. zdarzało się czasami, że Polaków cofano z granicy – bez względu na to, czy się miało dopięte wszystkie formalności, czy nie. Ta agencja nas ostrzegła, że w takim przypadku nie ma zwrotu pieniędzy za ich usługi.

I jaka była Pani decyzja?

W sumie nie pamiętam, kto to wymyślił, czy ja, czy koleżanka, czy ta agencja nam podsunęła pomysł wyjazdu do Holandii… Pamiętam natomiast, że ta Holandia mi brzmiała bardzo ciekawie. Ja już znałam kogoś, kto był w Holandii w ramach takiego programu. Postanowiłyśmy więc, że jedziemy. A gdy już przyjechałam do tej Holandii, to ona mnie totalnie zauroczyła.

A co najbardziej się Pani spodobało?

Chyba ten holenderski luz i ich styl życia, to, że do szefa mówi się po imieniu i że obcy ludzie witają się na ulicy. Ta otwartość i życzliwość Holendrów bardzo mnie zaskoczyła. Pochodzę z małego miasteczka w Polsce, a trzeba pamiętać, że to były lata 90., więc doszło do takiego zderzenia z zupełnie inną rzeczywistością. Holandia mnie wtedy tak bardzo zafascynowała, że postanowiłam zostać w niej dłużej.

Ale obiecałam sobie też, że jeśli zostaję dłużej, to muszę coś dla siebie zrobić. Wtedy postanowiłam, że pójdę na studia w Holandii. Po czym znalazłam sobie uczelnię i kierunek, który mnie zaintrygował.

Jaki to był kierunek?

Wtedy to się tak ładnie nazywało Integrated Communication Management, czyli taka mieszanka PR-u i marketingu. To był kierunek międzynarodowy, angielskojęzyczny. Już wiedziałam, że to jest właśnie to. Później była praca – jedna, druga… Dziś jestem też w związku z Holendrem. Mamy razem córeczkę, więc ta Holandia już tak została i tutaj układamy sobie życie.

A jak się pojawili na Pani drodze zawodowej słynni holenderscy projektanci? Jak do tego doszło, że zaczęła Pani z nimi współpracować?

W sumie to też był trochę przypadek. W 2007 roku odbierałam dyplom i jako młoda absolwentka szukałam po prostu pracy. Już miałam trochę dosyć życia na studenckim budżecie, Chciałam żeby to była praca w wyuczonym zawodzie, bo nie po to 4 lata studiowałam, żeby teraz robić coś innego. A dwa – chciałam, żeby to była praca w międzynarodowym towarzystwie. A jeszcze jakby to była jakaś prestiżowa firma, to już w ogóle byłoby super. I wtedy pojawił się Marcel Wanders.

Wiedziałam, że u Marcela Wandersa ludzie z mojej uczelni robili staż i że tam jest międzynarodowe towarzystwo, więc gdy się dowiedziałam, że firma szuka kogoś do działu PR-u i komunikacji to najzwyczajniej w świecie złożyłam podanie.

Ponieważ nie miałam absolutnie żadnego doświadczenia zawodowego, zaproponowali mi najpierw staż. Ale jak już powiedziałam, miałam dość takiego życia na studenckim budżecie, więc odmówiłam.

Przyznam szczerze, że jeszcze wtedy nie wiedziałam do końca kim Marcel Wanders był. Być może gdybym wiedziała, to bym się na ten staż zgodziła. Ale chyba, tak miało być ponieważ kilka dni później i tak zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną, na której wręczono mi umowę. Byłam totalnie zaskoczona, bo nie wydaje mi się, że byłam jakaś super błyskotliwa na tym spotkaniu.

Pamiętam, tylko że padło takie pytanie, kiedy mogę zacząć, a ja bardzo nonszalancko odpowiedziałam, że mogę być tu jutro. Wręczono mi kontrakt i powiedziano, że jeśli się zgadzam na warunki umowy, to widzimy się jutro rano o 9:00. Na drugi dzień o tej 9 faktycznie byłam w biurze u Marcela.

Czym się Pani tam zajmowała?

Byłam asystentką od PR-u i marketingu. Zajmowałam się organizowaniem wywiadów i sesji zdjęciowych, pomagałam przy organizacji wystaw, pomagałam w tworzeniu materiałów promocyjnych. Ogólnie wspierałam dział PR-u i komunikacji

A jak długo Pani pracowała u Wandersa?

3 lata.

Proszę trochę opowiedzieć o nim. Jaką osobą jest Marcel Wanders? Jakim jest szefem?

Marcel jest człowiekiem z ogromną charyzmą. Gdy wchodzi do pokoju, to wszyscy czują jego obecność. Dla mnie osobiście Marcel Wanders był najlepszym nauczycielem biznesu, marketingu i komunikacji. To właśnie Marcel nauczył mnie, że w biznesie musisz mieć swoją gwiazdę polarną, która nadaje kierunek rozwoju, działa jako filtr i uspójnia wszystkie działania od produktów, przez komunikację, po kulturę firmy i podejmowane decyzje.

Marka Wandersa mogłaby być jedną z tych przykładowych firm, o których Simon Sinek pisał w swojej książce „Zaczynaj od dlaczego. Jak wielcy liderzy inspirują innych do działania”, czy wspominał w swoim słynnym już dziś TED Talku.

Marcel jest w biznesie, by „kreować atmosferę miłości, żyć z pasją i urzeczywistniać nasze najbardziej ekscytujące sny i marzenia”. Ta misja prowadzi Wandersa we wszystkich jego podbojach biznesowych. To na niej buduje swoją markę. Ta jego misja służy mu jako filtr w projektowaniu swoich wnętrz, czy produktów i jako kompas w tworzeniu komunikacji, czy budowaniu kultury i zespołu firmy. Dla mnie obserwowanie jak Wanders buduje swoją markę było niesamowicie pouczające i inspirujące.

A tak poza tym to Marcel jest świetnym wizjonerem i co ważne, potrafi też budować dobre zespoły. Kiedy ja u niego pracowałam mieliśmy świetnie dobrany team młodych, kreatywnych, bardzo ambitnych ludzi, którzy potrafili ze sobą dobrze współpracować, ale i też przyjaźnili się po godzinach pracy. Tak więc bardzo dobrze mi się tam pracowało. To były czasy pełne nauki, ciekawych projektów i spotkań z interesującymi ludźmi.

A czy już wtedy znała Pani język holenderski?

Holenderski miałam na studiach jako przedmiot. W pracy natomiast zawsze posługiwaliśmy się językiem angielskim. Tym bardziej, że Marcel nastawiał się wtedy na międzynarodową publikę. Dla niego te rynki zagraniczne były bardziej interesujące też ze względu na to, że Holandia jest małym krajem. Rynek tutaj jest dosyć mały, a konkurencja ogromna. Holandia jest przecież mekką designu,

Rzeczywiście Holandia jest odbierana jako mekka designu, a Pani miała okazję współpracować również z innymi projektantami. Czy pozostanie w tej branży było dla Pani czymś naturalnym?

Praca u Marcela pootwierała mi dużo drzwi, które kiedyś były zamknięte. Na pewno przyniosła mi dużo znajomości, więc pozostanie w branży design było wtedy dla mnie czymś naturalnym. Wydawało mi się, że w tym kierunku powinnam się dalej rozwijać.

Po pracy u Marcela Wandersa przeszłam więc do agencji PR, która zajmowała się promowaniem holenderskich projektantów, takich jak Maarten Baas, Ted Noten, Kiki van Eijk, Studio Makking & Bay itd. Choć ta praca w agencji to też był trochę taki przypadek. Zastanawiam się teraz, czy w życiu są przypadki?

I do jakich wniosków Pani dochodzi?

To w sumie było tak, że po 3 latach dojazdów do Amsterdamu, a dojazdy do pracy zajmowały mi 2 godziny dziennie, czułam, że przychodzi zmęczenie. Stwierdziłam, że moja następna praca będzie bliżej domu, że będę pracować mniej godzin, ale bez uszczerbku na finansach.

Wtedy zadzwoniła do mnie koleżanka po fachu, która odchodziła z tej agencji PR i chciała mnie polecić na swoje stanowisko. Ona była Francuzką, odchodziła z pracy, bo wracała do Paryża. A była to propozycja pracy w moim mieście, dosłownie 10 minut od mojego domu i na 4 dni w tygodniu, więc dokładnie to czego szukałam!
Przypadek? Nie wiem. Być może. Ale lubię myśleć, że gdy mamy dokładną wizję, tego czego chcemy i potrzebujemy to, to do siebie przyciągamy. Poszłam więc na rozmowę. Tym razem już tak łatwo nie poszło, ale mimo wszystko pracę dostałam. Pracowałam tam przez następne 3 lata.

Miałam okazję pracować dla bardzo znanych holenderskich projektantów, promując ich i ich projekty. Poza tym flagowym projektem tej agencji były też wystawy Ventura Lambrate w Mediolanie, które miałam okazję promować i pomagać przy ich organizacji.

Teraz prowadzi Pani mentoring dla przedsiębiorczych Polek na emigracji. Jak do tego doszło? Jaką drogę Pani pokonała, by znaleźć się w tym miejscu?

Po pracy w tej agencji PR wiedziałam, że sama chcę rozwijać swój własny biznes i chcę być sama sobie szefową. Następnym naturalnym dla mnie krokiem było otworzenie własnego biznesu. Jeszcze nie miałam na tyle, chyba odwagi, żeby zrobić coś zupełnie innego. Kontynuowałam więc pracę w tej samej branży. Dalej to byli holenderscy projektanci, sektor kreatywny w Holandii. W sumie czułam, że to wszystko bardzo fajnie wygląda na papierze, ale gdzieś tam nie do końca się ze mną zgadzało. W którymś momencie poczułam potrzebę powrotu do korzeni, takiego powrotu do siebie. Odkrycia, kim ja właściwie jestem, po co ja tu właściwie jestem? Jaka jest moja rola? Do czego mnie przygotowywało moje dotychczasowe życie?

Dużo ważnych pytań…

Tak. Te pytania wysłały mnie w taką podróż samoodkrywczą. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że mi nie chodzi o to, żeby promować piękne produkty. Bardziej mi chodzi o ludzi, budowanie relacji i pomaganie innym w rozwoju.

I wtedy przyszedł COVID-19. Wielu z moich klientów po prostu zrezygnowało z usług, a ja postanowiłam, że to jest dla mnie świetny moment, by pójść w innym kierunku i wrócić do korzeni. Zaczęłam współpracować z polskimi kobietami, które tak samo jak ja prowadzą swoje biznesy za granicą i chcą się rozwijać i się wypromować.

Czy te panie są tylko z Holandii, czy też z innych krajów?

Są również z innych krajów. Internet otwiera nam ogrom możliwości. Dzięki pracy online mogę dotrzeć do klientek i pracować z klientkami też z innych krajów np. z Anglii, Niemiec czy z Hiszpanii i oczywiście z całej Holandii.

Czy coraz więcej Polek zakłada własne biznesy?

Tak. My w ogóle jesteśmy na 2. miejscu pod względem przedsiębiorczości, jeśli chodzi o mniejszości tu w Holandii. Wiem, że tak samo jest w Anglii. Najlepsze jest jednak to, że to już nie są takie stereotypowe biznesy. Kiedyś to się kojarzyło, że gdy Polak na Zachodzie zakłada własną firmę, to jest to np. budowlanka w przypadku panów. Natomiast panie zakładały firmy sprzątające, ewentualnie coś w branży beauty.

Teraz jest naprawdę dużo różnorodnych biznesów. Wśród moich klientek, nadal są kobiety, które pracują w branży kreatywnej, takie jak: architektki, projektantki, graficzki, web designerki, ale też trenerki personalne. Jest sporo pań, które zajmują się coachingiem, psycholożki, adwokatki, księgowe itd.

Najlepsze jest to, że podczas spotkań networkingowych online, które prowadzę dla przedsiębiorczych kobiet za granicą, one same też odkrywają, że nas jest tak dużo.

Nie chodzi tu o to, żeby komuś umniejszyć, ale cieszy mnie ogromnie, że jest coraz więcej kobiet, które już nie godzą się na kompromisy i prace poniżej własnych kwalifikacji. Jest coraz więcej kobiet na emigracji, które odważnie idą po swoje i realizują swoje cele. Kobiet, które chcą się rozwijać, a ja się bardzo cieszę, że mogę im w tym pomagać i im towarzyszyć. Czuję, że to jest właśnie moja misja: by łączyć kobiety, pomagać w rozwoju i robić przy tym trochę hałasu.

A co wchodzi w zakres tych Pani działań? Wiem, że to są warsztaty, że to jest mentoring. Proszę o tym opowiedzieć. Na czym to polega?

Mam dwie grupy klientek. Jedne uwielbiają pracę w grupie. Ja też to uwielbiam – tę energię, wymianę doświadczeń. Te warsztaty w sumie różnią się tematyką, ale zawsze cel jest jeden – połączyć ze sobą ludzi i pchnąć ich biznesy do przodu. To są głównie warsztaty z komunikacji, z tego jak napisać własną ofertę, jak się komunikować. Uczę budowania fundamentów komunikacji marki.

Natomiast druga grupa klientek ceni sobie pracę jeden na jeden. Tutaj wchodzi już ten mentoring. To są kobiety, które chcą się wypromować ale nie wiedzą od czego zacząć. I wtedy wkraczam ja .Prowadzę je za rękę przez cały proces kreowania komunikacji marki. Zaczynamy od fundamentów, czyli ustalamy cel, a więc: po co w ogóle zaczynamy ten biznes? Jaka jest misja tego biznesu? Ustalamy też niszę, grupę docelową. Pomagam również w zaprojektowaniu oferty, a na koniec pojawia się strategia komunikacji. To wszystko już w zależności od tego, na jakim etapie jest dana kobieta. Program mentoringowy trwa od 8 do 12 tygodni.

Czy jest w Pani tęsknota za krajem?

Jest! Tęsknota zawsze była i zawsze będzie. Na pewno tęsknię za rodziną. Poza tym, mimo iż mówię i po holendersku, i po angielsku, to jednak język polski to jest mój język emocji. W tym języku jest mi też łatwiej zbudować relacje ze swoimi klientkami. Wiem, że gdy mówię po polsku, to wtedy jestem sobą. Ta polskość we mnie jest i też to, że dziś pracuję z Polkami, to wynik tej tęsknoty za Polską.

Jak często udaje się Pani przyjeżdżać do Polski?

W Polsce jestem kilka razy w roku.

A w Holandii mieszka już Pani prawie dwie dekady?

Zgadza się.

Już trochę Pani powiedziała o holenderskiej mentalności, ale chcę Panią zapytać: czego my – Polki i Polacy – możemy się nauczyć od Holenderek i Holendrów?

Wydaje mi się, że to jest bardzo indywidualne. Jednak z mojej perspektywy, myślę, że od Holendrów możemy się uczyć lepszej organizacji i efektywniejszej komunikacji.

Holendrzy są bardzo poukładani. Wszystko mają zaplanowane. Gdy idziesz do pracy, to masz całą listę i wiesz dokładnie, co i kiedy musisz zrobić. Tak samo wygląda to w domach. Życie rodzinne też jest zawsze idealnie zorganizowane i zaplanowane. Gdy odwiedzam moich holenderskich przyjaciół, to bardzo często u nich w domu na lodówkach wiszą grafiki całych rodzin. Każdy wie, co i kiedy ma do zrobienia. Praca, szkoła, zajęcia pozalekcyjne, wyjścia rodziców z przyjaciółmi, wizyty znajomych, fitness itd. Wszystko jest zaplanowane z góry. My Polacy jesteśmy bardziej spontaniczni, przynajmniej tak mi się wydaje.

Co dla mnie było odkryciem to, to że idealnie zaplanowany czas pozwala Holendrom na większy balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Oni planują swój wolny czas, przez co go też więcej mają.

Dla porównania, gdy pomyślę o mojej rodzinie, która jest bardzo spontaniczna i o tym, jak my czasami próbujemy wspólnie wymyślać, co danego dnia będziemy robić, to pół dnia spędzamy na wymyślaniu. A później drugie pół dnia zajmują dojazdy i organizacja tego wszystkiego. Na korzystanie z tych przyjemności zostaje nam bardzo mało czasu. To porównanie jest oczywiście trochę zabarwione. Ale to do czego zmierzam, to to, że organizacja Holendrów w mojej opinii daje im o wiele więcej wolności i czasu, by korzystać z przyjemności.

ZOBACZ TAKŻE: Już jest: najnowszy BIZNES.meble.pl

To jedna rzecz. A druga to komunikacja. Holendrzy są bardzo bezpośredni. Ta ich komunikacja jest bardzo konkretna, jasna, tam nie ma owijania w bawełnę. Na początku było to dla mnie też takim zderzeniem z rzeczywistością. Wydawało mi się, że Holendrzy są niegrzeczni, wręcz nieuprzejmi, a to absolutnie nie o to chodzi. Oni są od małego uczeni wyrażania swojego własnego zdania, swoich opinii, mówienia o swoich emocjach, odczuciach. Są w tym tacy bardzo bezpośredni. Uważam, że to jest genialne, bo wiesz, że ten Holender nie owija w bawełnę, że on mówi dokładnie to, co myśli. Tam nie ma podtekstów.

Dzięki temu, że oni są uczeni takiej bezpośredniości od małego, to pozwala im też na otwarcie się na dialog. W Holandii każdy ma prawo do swojego zdania. Nie muszą się zgadzać ze sobą, ale są otwarci na dialog, na feedback, na informacje zwrotne i czerpią z tego. Holendrzy potrafią do tego podejść z dystansem, bez emocji. Wydaje mi się, że my Polacy bardziej emocjonalnie do tego podchodzimy.

Zdarza się nawet, że się obrażamy na siebie.

Tak. Natomiast Holendrzy podchodzą do tego ze zdrowym dystansem: aha, Ty myślisz tak, masz dobrą uwagę, to może ja mogę z tego skorzystać i ulepszyć na przykład w pracy swoją komunikację, czy ofertę. Oni są otwarci na dialog i na feedback ze względu na to, że od małego są uczeni takiego sposobu komunikacji. Ja oczywiście też widzę po mojej córce, która chodzi do holenderskiej szkoły, jak ona odważnie potrafi wyrażać swoje zdanie i otwarcie mówi o swoich emocjach.

A co aktualnie Panią pochłania? Jakie są Pani plany na najbliższy czas, marzenia…?

Marzeń jest mnóstwo. Aczkolwiek nie wiem, czy chcę się już teraz nimi wszystkimi podzielić. Może to nie jest jeszcze ten etap. Ale to, co mnie pochłania, to łączenie Polek na emigracji, wspieranie ich rozwoju.

Chcę robić hałas, że nas jest naprawdę bardzo dużo i że nie stoimy w miejscu. Korzystamy z tych wszystkich dóbr, które nam Zachód oferuje i chcemy się rozwijać.

W tym kontekście planuję następne warsztaty i mentoringi. We wrześniu planuję kolejną edycję networkingu online dla przedsiębiorczych kobiet za granicą. Poprzednia odsłona była genialna, bo zebrały się na niej Polki rozsiane po całym świecie.

A jeszcze z takich ciekawostek, to kilka lat temu tu na emigracji, przynajmniej w Holandii, spotkania dla przedsiębiorczych Polek było czymś absolutnie nieznanym, nikt ich nie organizował. A teraz powstaje mnóstwo takich inicjatyw dla przedsiębiorczych kobiet, co mnie niezmiernie mnie cieszy, bo na emigracji często jesteśmy osamotnione. Dlatego mówię, że mam ochotę narobić takiego hałasu, że nas jest dużo, że dużo się dzieje i że warto szukać swoich wspólnot i grup wsparcia. Razem jesteśmy silniejsze, razem jesteśmy w stanie osiągnąć więcej. Naprawdę w to wierzę.

Życzę, by właśnie tak było i bardzo Pani dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁA: Anna Szypulska

Wywiad został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 8/2023