Branża

Najpierw był „Michałek”

Otwarcie hal produkcyjnych Deftrans w Odolanowie – Edyta i Tomasz Defratykowie, 2006 r.

Najpierw był „Michałek”

Rozmowa z Tomaszem Defratyką, założycielem i właścicielem firmy Deftrans.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej piąty rozdział tego wywiadu. Czwarty rozdział można przeczytać tutaj: Spróbujmy coś zrobić

Dobrze zorganizowany import mógł obejść się bez jakichś wielkich powierzchni magazynowych, ale produkcja wymagała już konkretnych metrów kwadratowych. Trzeba mieć sporą nieruchomość, trzeba mieć hale, trzeba mieć jakieś zaplecze logistyczne.

Dokładnie tak.

No właśnie. I jak Pan sobie z tym poradził?

Pierwsze próby – pierwsze dwie szafki, do dzisiaj pamiętam ich nazwy: „Michałek” i „Nilo”…

Kto wymyślił takie nazwy?

„Nilo” wzięło się stąd, że był czas, kiedy importowaliśmy umywalki z Portugalii i po prostu tak nazywała się umywalka, którą mieliśmy w ofercie, więc nie szukając innych nazw, tak ją nazwaliśmy. A „Michałek” z kolei… Tak się złożyło, że nasz bardzo dobry w owym czasie klient miał na imię Michał i do niego właśnie pojechały pierwsze szafki, więc nazwaliśmy je „Michałek”.

Wracając jednak do tych metrów kwadratowych…

Pierwsze próby, gdy zaczęła się produkcja, to był przysłowiowy garaż w Miliczu w domu rodziców. Pamiętam nawet jak dziś, że trzeba było jedną ściankę, przesunąć, bo produkcja nam się nie mieściła. Ale trwało to dosłownie trzy miesiące, może cztery. Szafki schodziły nam od ręki – co zrobiliśmy, to od razu było sprzedane. W okolicy Milicza wynajęliśmy zatem halę po nawozach po byłym PGR i tam byliśmy przez kolejne dwa lata.

To była duża hala?

Z pięćset-sześćset metrów. Tam było i trochę produkcji, i trochę tych importowanych rzeczy. To już był czas, gdy widać było wyraźnie, że nie ma innej drogi, jak tylko rozwijać proces produkcyjny. W Miliczu pojawiła się nieruchomość do kupienia po Spółdzielni Spedycji i Transportu Wiejskiego. Nabyliśmy ją od syndyka, przeprowadziliśmy szybki remont i przeprowadziliśmy się.

A ile metrów miała z kolei ta hala?

Nie pamiętam dokładnie w tej chwili. Tam było na pewno z tysiąc metrów, może tysiąc dwieście. Na nasze ówczesne potrzeby to było wręcz nieco za dużo, zastanawialiśmy się nawet, co my z tymi metrami zrobimy. Dużym plusem tej hali było na pewno to, że tam można było od razu rozpocząć produkcję, nie trzeba było tego remontować.

Tysiąc – tysiąc dwieście metrów kwadratowych, czyli razy dwa więcej niż w byłym PGR?

Tak. I teren wokół był już zagospodarowany, miejsce było zatem zdecydowanie bardziej cywilizowane niż poprzednie, bo w poprzedniej hali nie było nawet ogrzewania.

Nie było ogrzewania? To jak zimą wyglądała produkcja?

Strasznie. Trzeba było tak zwanymi „cygankami” grzać – średni to przynosiło efekt.

Dużo miał Pan w tej hali maszyn? To były nowe urządzenia?

Tak. Wtedy wykorzystaliśmy przepisy o ulgach inwestycyjnych. Pamiętam, że okleiniarkę kupiliśmy w Jaromie, wiertarkę w Gomadzie z Gorzowa i… już nie pamiętam, gdzie dokonaliśmy zakupu, ale na pewno mieliśmy też piłę panelową, taki najprostszy model. Chyba też z Jaromy, ale nie jestem pewien. Tak wyglądały początki.

Ekspozycja targowa firmy Deftrans, 2007 r.
Ekspozycja targowa firmy Deftrans, 2007 r.

Dlaczego zdecydował się Pan na polskie maszyny? To przejaw gospodarczego patriotyzmu czy po prostu były tańsze?

Były zdecydowanie tańsze, poza tym na nasze potrzeby zupełnie wystarczające – proszę pamiętać, że meble łazienkowe, to nie są jakieś skomplikowane meble skrzyniowe. Może dlatego wtedy udało się wszystko tak poukładać, że nie wymagało na początku jakichś ogromnych inwestycji, choćby w zaawansowane CNC.

I ile wtedy robił Pan mebli? Na przykład dziennie.

Ile robiłem dziennie? Około pięćdziesięciu.

A wiele osób zatrudniała w tym okresie firma?

Pytanie, w którym okresie: czy jak byliśmy w dzierżawionej hali po byłym PGR, czy jak już byliśmy na swoim? Taka normalna produkcja rozpoczęła się w hali w Miliczu, którą kupiliśmy od syndyka. Tam już było z siedemdziesiąt osób.

To już całkiem sporo.

No tak, ale tam pracowali nie tylko ludzie przy maszynach. Już i trochę handlowców było, i trochę kierowców, bo wtedy sami rozwoziliśmy nasze meble. Ta część spedycyjna nie funkcjonowała tak jak dzisiaj, że właściwie nie mamy swojego transportu.

Domyślam się, że to były czasy, w których cokolwiek Pan nie wyprodukował, to wszystko się sprzedało?

No tak, rzeczywiście tak to wtedy wyglądało.

Dla takiego producenta jak Pan to była idealna sytuacja, bo mógł się Pan rozwijać i inwestować, bez obaw o zbyt.

Dokładnie. To były czasy, gdy przedsiębiorcy tacy jak ja mieli  innego typu problemy. Bardziej zajmowało mnie, jak to wszystko sprawnie zrobić – więcej i taniej – a nie kwestie związane ze zbytem, bo akurat z tym nie było najmniejszego problemu.

A problemy z płatnościami, jacyś nieuczciwi kontrahenci? Pana to w jakiś sposób dotknęło?

Ja – odpukać – na swojej drodze miałem tylko dwie większe wpadki, a reszta układała się dobrze.

Dużo Pan stracił na tych wpadkach?

Trochę straciłem, ale w kontekście całości – można tak powiedzieć – to nie były duże straty.

O takich marżach, które były wtedy – Pan już zresztą o tym wspomniał w kontekście kosztów do ceny sprzedaży – dzisiaj można chyba tylko pomarzyć…

No tak, to już nie wróci – niestety. To był czas – pamiętam – cztery czy pięć lat, kiedy na marżach, które były takie a nie inne, można było w bardzo szybkim tempie zbudować wartość majątku trwałego, na którym można było budować. I na nim finansować dalszy rozwój.

Wzorcownia w fabryce Deftrans w Odolanowie, 2009 r.
Wzorcownia w fabryce Deftrans w Odolanowie, 2009 r.

Kto tę marżę zainwestował w firmę – ten wygrał, a kto przejadł – przegrał. Bo jak się skończyły czasy wysokich marż, to już tak łatwo nie było.

Tak. Muszę Panu powiedzieć, że my wtedy właściwie finansowaliśmy wszystko z własnych środków.

Nie posiłkował się Pan żadnym kredytem?

W bardzo minimalnym stopniu, a proszę zobaczyć, że dzisiaj to jest właściwie niemożliwe. Dzisiaj te marże są takie a nie inne, ale znowu koszt pieniądza jest dzisiaj zupełnie inny w stosunku do tego, co było kiedyś. No, ale marże były… To fakt…

Jakie? Trzydzieści procent? Czterdzieści?

Mieliśmy  wtedy mieli rentowność na poziomie dwudziestu procent. To były  wspaniałe czasy

A wzrosty sprzedaży rok do roku? Dwu-trzykrotne?

Początki – tak to wyglądało. Gdy kupiliśmy halę po spółdzielni w Miliczu, te tysiąc – tysiąc dwieście metrów, to przez pierwsze dwa-trzy lata było naprawdę rewelacyjnie i produkcja nam bardzo mocno poszła w górę. Później już oczywiście aż tak dobrze nie było, ale mieliśmy trzydzieści, czterdzieści procent rok do roku. Ale mniej więcej po dwóch latach od rozpoczęcia tam produkcji okazało się, że już nie ma miejsca i trzeba się rozglądać za nowym rozwiązaniem.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Tomaszem Defratyką w rozdziale: Tu na razie jest ściernisko