Uczciwy jak Rosjanin
21 lutego, 2016 2023-11-24 7:44Uczciwy jak Rosjanin
Rozmowa z Janem Szynaka, właścicielem Grupy Meblowej Szynaka, której początki sięgają 1957 r., kiedy to powstał mały zakład rzemieślniczy prowadzony przez ojca – także Jana.
Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 1), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2015 r. Poniżej ósmy rozdział tego wywiadu. siódmy rozdział można przeczytać tutaj: Ratunek z urzędu pracy
Wspomniał Pan, że na rynek rosyjski wszedł Pan dzięki firmie Inter Commerce.
Tak. Z firmą Inter Commerce wszedłem najpierw na rynek polski, a później rosyjski. Na rynku rosyjskim lata 1991-1992 aż do roku 1998 były czasem prosperity. Meble sprzedawały się nawet na bardzo dalekich terenach: w Nowosybirsku, w Krasnojarsku, w Murmańsku. Pamiętam taką sytuację, jak kiedyś wystawiałem się na targach w Kazachstanie. Niestety okazały się mało udane, dlatego postanowiłem poszukać jakiegoś przedstawiciela. Ruchu na stoisku za dużego nie było, a że wcześniej ktoś dał mi adres dużego sklepu, to postanowiłem tam pojechać. Wchodzę do środka i widzę cały parter umeblowany moimi meblami. To ja tu szukam jakiegoś przedstawiciela, a okazuje się, że już jestem na ich rynku. Musiałem się tylko dowiedzieć, kto tym handluje, by mieć z nim bezpośredni kontakt.
No właśnie: dojść, kto tym handluje. Nikt nie próbował podrabiać Pana mebli, kopiować wzory, wpuszczać je na rynek rosyjski?
Oczywiście, że próbowali.
Sądził Pan się z nimi?
Nie, a po co?
Jak to?
Popełnili błąd, bo zostawili moje nazewnictwo, a że wiedziałem do kogo w Rosji dostarczają meble, to odwiedziłem te placówki. Pamiętam taką sytuację, że wchodzę do jednej z takich siedzib i się przedstawiam: „Szynaka”. A oni na to ze zdziwieniem: „No, że Meble Szynaka to my wiemy, ale jak ty się nazywasz?”. Powtórzyłem swoje nazwisko, na co oni stwierdzili: „A, to ty jesteś oryginał, nie podróbka?”. Przez to miałem łatwiej, bo rynek był już przygotowany na moje meble.
A dużo w Rosji Pan wtedy sprzedawał?
Sześćdziesiąt-siedemdziesiąt procent naszej ówczesnej produkcji. Czasami nawet więcej. Dla mnie to był wtedy najważniejszy rynek.
I wszystko opierało się na przedpłatach?
Nie. Trzeba było dużo jeździć, by poznać klienta. Powiem Panu szczerze: nigdy żaden Rosjanin ani żadna rosyjska firma mnie nie oszukali. W 1998 roku, jak zaczął się kryzys, to niektóre firmy, zwłaszcza azjatyckie, przestały płacić.
Nie rosyjskie?
Nie. Azjatyckie. Nigdy nie powiem, że ktoś mnie oszukał na rynku rosyjskim. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że pewna rosyjska firma nie zapłaciła należności. Księgowy zapisał mi to po stronie strat, ale patrząc na naszą całą współpracę, to pomimo tego i tak mój ostateczny bilans był dodatni. W związku z tym nie przejąłem się za bardzo. Po trzech czy czterech latach do firmy przyszedł e-mail od właśnie tej zalegającej firmy z zapytaniem, czy dalej funkcjonujemy, bo mają u nas nierozliczone sprawy i chcieliby nam oddać resztę pieniędzy.
To był jakiś dowcip? Dłużnik, który po czterech latach chce się rozliczyć?
Też myślałem, że to żart, ale powiedziałem: „Wyślijcie informację, że u nas wszystko w porządku i że nadal działamy”.
Rzeczywiście zapłacili? Nie wierzę!
Ja też nie wierzyłem, aż do momentu, kiedy na konto wpłynęło siedemnaście tysięcy dolarów, dlatego nie mogę powiedzieć złego słowa na rosyjskie firmy. Jednak, żeby mieć zyski, trzeba było tam systematycznie przebywać, ponieważ rynek był naprawdę wielki. Z drugiej strony przez takie spotkania mogłem zobaczyć, jak potencjalny klient radzi sobie w biznesie i ocenić, czy będzie rzetelnym płatnikiem.
Wie Pan, jakoś trudno mi uwierzyć, że przez tych sześć czy siedem lat działania na Wschodzie wszystko Panu tak pięknie się układało, że nie było żadnych problemów czy trudnych albo dziwnych sytuacji.
Zdarzały się i takie firmy. Pamiętam sytuację, jak zostaliśmy zaproszeni gdzieś na czwarte piętro piętnastopiętrowego wieżowca, drzwi zostały zamknięte na siedem zamków, a przed nami siedzieli dziwni ludzie z bronią na stole. Wtedy zastanawiałem się, czy wrócę do Polski cały i zdrowy. Wyposażaliśmy im restaurację, ale cały czas zastanawialiśmy się, czy nam za to zapłacą. Kiedy zapytaliśmy o kwestie pieniężne, to klient nam odpowiedział: „Panie, te wasze parę groszy, to dla nas żadne pieniądze”. I faktycznie – po dwóch czy trzech dniach cała kwota wpłynęła na nasze konto.
Później też tak płacili?
Więcej z nimi nie handlowałem. Na Wschodzie przeżyliśmy różne sytuacje i poznaliśmy różnorodnych ludzi. Na przykład byłem w Moskwie jesienią 1993 roku, gdy doszło do konfliktu między parlamentem a ówczesnym prezydentem Rosji Borysem Jelcynem.
W Rosji Pan sprzedawał tylko meble sklepowe, mieszkaniowych – nie?
Naszą główną specjalizacją były meble sklepowe, jednak nie odmawialiśmy zleceń na meble biurowe. W momencie naszego wejścia na rynek rosyjski, panowała tam sytuacja taka sama jak w Polsce kilka lat wcześniej, czyli zaczął rozwijać się handel. W związku z tym wszystkie powstające punkty handlowe potrzebowały wyposażenia. Produkowaliśmy wtedy duże regały, które w całości transportowaliśmy do Moskwy. Jednak, kiedy zobaczyłem, że nasze produkty są później przeładowywane do samolotów, to stwierdziłem, że trzeba pomyśleć o produkcji mebli skręcanych.
Prosperita – jak to Pan ujął, skończyła się jednak w roku 1998. Nie wchodząc w okoliczności rosyjskiego kryzysu, można go spuentować krótko: w roku 1998 drzwi na Wschód dla wielu polskich firm właściwie się zamknęły.
Jest taki przesąd, by nie dawać jako prezentów zegarów, bo one odmierzają zakończenie współpracy. Może dlatego dawniej, jak pracownik odchodził, to otrzymywał taki podarek, by już nie wracał. Nigdy nie wierzyłem w takie przesądy, dlatego zamówiłem firmowe zegarki, które rozdawałem przy każdej okazji, a najwięcej w Rosji. Wkrótce potem nie jedna firma, ale cały system się załamał. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności czy spełnienie przesądu? Nie wiem, ale faktem było, że nadszedł dla nas bardzo trudny okres. Rosja wprowadziła wysokie cła na meble i niezależnie czy były liczone od wartości, czy od wagi, to w każdym przypadku wychodziła podwójna kwota do zapłaty.
A nie myślał Pan nigdy o produkcji w Rosji?
Pewnie, że myślałem. Nawet podjąłem próbę stworzenia firmy produkcyjnej w Moskwie i zacząłem prowadzić zaawansowane rozmowy.
Coś z tego ostatecznie wyszło?
Nie, bo oczekiwania rosyjskich partnerów były tak absurdalne, że bałem się, iż wszystko wymknie mi się spod kontroli. Zaczęliśmy więc działać na Ukrainie, gdzie przez trzy lata istniała nasza firma Szynaka Ukraina.
ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki
Ciąg dalszy wywiadu z Janem Szynaka w rozdziale: Konkurencja i współpraca