Branża

Najdroższe słowo świata

Zdzisław Sobierajski.

Najdroższe słowo świata

Gdy czytam informacje o aktualnych trendach i modach, którym się bezwiednie poddajemy, przychodzi mi do głowy myśl, że w naszym wybujałym konsumpcjonizmie, w ciągu zaledwie jednego pokolenia, dotarliśmy do ściany. Nie potrafimy się przez nią przebić, więc usiłujemy się na nią wspiąć.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Pewnie dlatego marketingowcy wykreowali trend, który jak linę zwiesili nam z wierzchołka ściany konsumpcjonizmu. Chwytając tę linę, widzimy czasem niebo. Zaspokajamy ich oczekiwania. To tylko trzy litery, ale jakże sprawcza jest ich moc? Trzy litery poruszające nasze emocje, serca i umysły. Generujące medialny potencjał. Trzy litery, skłaniające do tego, byśmy za kupowane produkty zapłacili więcej pieniędzy.

To trzyliterowe słowo radykalnie zwiększa koszty produkcji wszystkiego, a zwłaszcza żywności. Jednocześnie dało nam złudny wybór pomiędzy tym, czy chcemy tylko tanio kupować, czy może dojrzeliśmy do tego, by świadomie konsumować? Wraz z wymyśleniem najdroższego słowa świata, pojawiło się niedostępne dla kieszeni zwykłego konsumenta kryterium jakościowego wyboru.

Zdrowe życie, za sprawą „marketingowców” stało się przynależne jedynie „elicie”. Elicie, do której zostaniemy dopuszczeni dopiero po kosztownej zmianie naszych zachowań i przyzwyczajeń. Mało kogo na to stać, ale przecież każdy może się o to starać. Przecież jak cię nie stać, to możesz wziąć kredyt. Elitarność kosztuje.

Zapytasz jakież to tajemnicze słowo jest przepustką do tej, współczesnej, konsumenckiej elity?

Eko, czyli jakie?

To jest słowo EKO. Trzyliterowe słowo, które dzisiaj kilkukrotnie zwiększa koszt wyprodukowania czegokolwiek. Za solenną dopłatą, kreatorzy marketingowych trendów oferują nam eko-meble, eko-opakowania, eko-samochody. Świat stanął dziś na „eko-logicznej głowie”.

Jednocześnie, obok nas, swoim krótkim bytem żyją skoszarowane, w przemysłowych hodowlach zwierzęta, które codziennie jedzą produkty, którymi mogliby się wyżywić ludzie. Dzisiejsze krowy już nie jedzą trawy. One jedzą pasze na bazie mączki rybnej i kiszonej kukurydzy. Kurczaki już nie grzebią w ziemi szukając pędraków. Po kilka złotych za kilogram kupujemy mięso kurczaków, które w swoim kilkutygodniowym życiu, nigdy nie widziały nieba. Co najdziwniejsze, po drugiej stronie, zdeklarowani wegetarianie zajadają się surogatem tofu, wyprodukowanym z modyfikowanej genetycznie soi. Mleko od krowy pasącej się na łące i jaja zniesione przez kury biegające po zagrodzie, stały się niedostępnym rarytasem.

W sklepach pojawiły się regały z eko-żywnością, ale marketingową zagadką pozostaje status wszystkich pozostałych, oferowanych przez te sklepy produktów? Dlaczego one nie są promowane jako „nadające się do zjedzenia pożywne syntetyki”? Ceny jajek eko poszybowały tak wysoko, że niektórym hodowcom zagrodowych kur, opłaca się zmywać stemple z jajek pochodzących z kurzych ferm, by potem przerabiać je na „eko-jajka”, ręcznie turlając je w błocie i w kurzych g… po gospodarskiej eko-zagrodzie.

A jak ma się trend EKO, w branży meblarskiej? Czy wycinanie najpiękniejszych okazów drzew do produkcji ekskluzywnych mebli jest eko? A może przerabianie, zawierających 10-15% formaldehydu mocznikowego, odpadów z płyt wiórowych na pelet zwany „Eko-groszkiem” jest eko?

Śledząc współczesne media, wydaje mi się że chyba najbardziej „eko”, jest autorskie wymyślanie i pisanie marketingowych przekazów. Ich laptopy zużywają niewiele prądu, a autorzy stosunkowo niewiele wina.

Taki design!

Każdy z nas jest kowalem swojego losu. Ale nie pozwólmy, by reklamodawcy zaprojektowali go dla nas, za nas.

TEKST: Zdzisław Sobierajski