Branża

„Leszek, pa pałam?”

Leszek Wójcik w swoim drugim gabinecie w firmie Stolpłyt, druga połowa lat 90.

„Leszek, pa pałam?”

Rozmowa z Leszkiem Wójcikiem, właścicielem Fabryki Mebli Stolpłyt, Wójcik Fabryki Mebli i Żuławskiej Fabryki Mebli, właścicielem marki Meble Wójcik.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 1), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2015 r. Poniżej szósty rozdział tego wywiadu. Piąty rozdział można przeczytać tutaj: Ratunek w hiperinflacji

Najszybszy chyba rozwój firmy miał miejsce od połowy lat dziewięćdziesiątych, a to dzięki otwarciu na wschodzie rynków Rosji, Ukrainy, Białorusi, Kazachstanu.

No, może nie otwarciu, tylko dzięki możliwości przepływu mebli przez granicę, ale trzeba to otwarcie powiedzieć – z obowiązującym cłem. Najpierw handlarze dotarli do hurtowni przygranicznych, później – chcąc uzyskać lepsze ceny – zaczęli docierać do producentów. Już nie tylko samochodami, już nawet całymi pociągami.

Mówisz o handlarzach ze Wschodu?

Tak, wtedy już na Wschód szły ogromne ilości, bo takie było w tamtych latach zapotrzebowanie. Wiesz jak to wyglądało w praktyce?

Jak?

Przyjeżdżali Rosjanie, z Kaliningradu, z Moskwy czy z innych miast, po prostu z żywą gotówką i wręcz wymuszali na nas produkcję. Brali wszystko, nie patrzyli, nie sprawdzali, tylko: „Dawaj, dawaj jak najwięcej”.

A powiedz, ten handel ze Wschodem największą skalę miał w jakim okresie?

Trzy lata: 1995, 1996, 1997.

Ty nie bałeś się Wschodu i tego handlu ze Wschodem?

Ale ja w tym nie uczestniczyłem. Ja tu siedziałem i produkowałem.

No, ale sytuacja polityczna i gospodarcza Rosji w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych daleka była od normalności. Jeszcze jesienią 1993 roku prezydent Borys Jelcyn nie wahał się przed wyprowadzeniem na ulice Moskwy wojsk i otwartą wojną z parlamentem. Jak robić interesy w takim kraju?

Wiesz, to do nas przyjeżdżali kupcy ze Wschodu z walizkami pieniędzy, a nie odwrotnie. A poza tym w Rosji wtedy niesamowicie brakowało mebli. Dla mnie dzisiaj jest nieodgadnione, jak to się wtedy działo, że takie ilości tam szły. Zresztą ci rosyjscy kupcy dzisiaj są dużymi biznesmenami, szczególnie mój jeden kolega, ten, który najwięcej mebli ode mnie kupił, ma olbrzymi biznes. Handlarze rosyjscy handlowali czym popadnie: spirytusem, papierosami. Jak im się skończyły te duże biznesy, bo to były całe pociągi wódki, to przyszli po meble.

To oni Ciebie znaleźli czy Ty do nich jeździłeś?

Oni przyszli do mnie. Zaczęli od tego handlu przygranicznego, ale chcieli brać bezpośrednio od producentów. Poza tym ten przygraniczny handel to jednak była niezbyt duża skala. I przychodząc do źródła, zostawiali u nas więcej pieniędzy.

Czyli – reasumując – przyjeżdżali z pieniędzmi i zamówieniami takimi, że trudno było je zrealizować?

Tak. Szkoda, że to tylko trzy lata trwało…

Przyjeżdżali tirami?

To były nasze tiry, rosyjskie, różne. Brali całą produkcję.

To dla Ciebie był też chyba problem, bo miałeś przecież wtedy jakichś odbiorców w kraju. A nie wyprodukujesz więcej, bo masz ograniczone moce.

Tak, to było potencjalnym źródłem konfliktów, bo miało się kolegów czy przyjaciół, starych handlarzy polskich, tymczasem zaczęli przyjeżdżać Rosjanie, a ja przecież musiałem obsłużyć tego, z którym pracowałem dłużej. Czasami było to złe, bo dostawałem niższe ceny, może gorsze zamówienia, a na Wschód szło wszystko, co miałeś, wszystko ładowali, wszystko szło. Dziwię się, że państwo polskie nie wykorzystało tej sytuacji, że upadły państwowe fabryki mebli, zamiast produkować do Rosji, bo nie byłoby problemu ze sprzedażą. I wszystko byłoby legalne.

Pierwsza frezarka Leszka Wójcika do płyty MDF, lata 90.
Pierwsza frezarka Leszka Wójcika do płyty MDF, lata 90.

Wygląda na to, że Twoim jedynym problemem tak naprawdę wtedy było to, że nie wyrabiałeś się, żeby wyprodukować tyle, ile miałeś zamówień?

To też nie jest dobre, jak nie masz podaży, a jest klient. To gorzej chyba, niż teraz, gdy brak tej roboty. Bardzo źle to działa na przedsiębiorcę i powiem szczerze, że był taki okres, że musiałem odmówić, bo Rosjanie lepiej płacili. To był jedyny taki okres w moim życiu. Wielu kolegów nie rozumiało tego, bo my po dwadzieścia cztery godziny na dobę robiliśmy, a oni o piętnastej kończyli, bo mieli przy domu warsztaty, żonie przeszkadzała piła czy coś, nie umieli wykorzystać tego okresu. Trzeba było go wykorzystać, tylko ja nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to jest tak głęboki rynek.

Mówiłeś, że w zasadzie to wyglądało tak, że ci ludzie przyjeżdżali tutaj do Ciebie po meble. Co to byli za ludzie, jakieś – nie wiem – hurtownie mebli ze Wschodu, salony meblowe?

To byli handlowcy. Oni coś stałego tam organizowali, robili sieci sprzedaży do sklepów istniejących tam w Rosji.

Czyli to nie było tak, że na przykład jakiś salon z Kaliningradu przyjechał zamówić meble? Raczej były to jakieś grupy zakupowe?

Trochę tak… Jakby Ci powiedzieć. Oni mieli trochę swoich sklepów, ale też dużo było już istniejących, do których dawali meble. W Rosji był głód tych mebli, także tam się tworzyły grupy, może tak się ładnie nazywa: zakupowe, ale tworzyli je Rosjanie. Jedni przyjeżdżali do Polski i tutaj zamawiali, kupowali te meble, a drudzy tam handlowali, otwierali sklepy, legalne sklepy, w centrach miast, ale przeważnie w Moskwie.

Rozumiem, że nie tylko sąsiedzi z Kaliningradu, ale i…

Nie. Kaliningrad – nie. W ogóle tam nie sprzedawałem. Zero.

W ogóle do Kaliningradu nie sprzedawałeś? Żartujesz?

W ogóle i do dzisiaj nic bezpośrednio nie sprzedaję.

To masz Obwód Kaliningradzki po sąsiedzku i nic tam nie sprzedajesz?

No widzisz, dziwne. Mamy partnera, który próbuje tam sprzedawać,  ja nigdy nie czułem tego rynku, bałem się go, jakiś taki dziwny był dla mnie. Moskwa – to był rynek.

Jak wyglądały Twoje relacje z odbiorcami ze Wschodu? To były relacje czysto biznesowe, czy może bardziej osobiste?

Przyjazne. Bardzo przyjazne relacje.

To byli ludzie, którzy przyjeżdżali do Ciebie przez rok, dwa, trzy? Takie rzeczywiście dłuższe znajomości?

Tak.

Stolarnia (warsztat) i hale produkcyjne Leszka Wójcika, po prawej – widoczne fundamenty domu mieszkalnego, 1996 r.
Stolarnia (warsztat) i hale produkcyjne Leszka Wójcika, po prawej – widoczne fundamenty domu mieszkalnego, 1996 r.

A rozliczenia były gotówkowe.

Oczywiście. Rozliczenie były gotówkowe. Chociaż nie, później już były bezgotówkowe, tak sobie ufaliśmy. Żaden Rosjanin mnie nie oszukał, żaden. W Azerbejdżanie sprzedawałem, byłem oszukany. W Iranie, Irańczycy też kupowali dużo, to tam zostały utopione jakieś pieniądze, ale nie Rosjanie. Rosjanie, kiedy rubel się wymienił chyba z sześciu do trzydziestu za dolara – coś takiego było – to powiedzieli: „Leszek, pa pałam? Ja straciłem i Ty musisz coś stracić”. Ale te „pa pałam” wystarczyło, bo miałem czym za płytę zapłacić i nie straciłem wszystkich pieniędzy.

To faktycznie miałeś wyjątkowo uczciwych kontrahentów.

Miałem uczciwych kontrahentów, nie miałem przypadkowych ludzi. Nigdy nie zostałem oszukany w Rosji. Życzyłbym sobie i każdemu, żeby ten handel ze Wschodem wrócił, ale polityka jest polityką.

A powiedz: czy Rosja przyniosła Wam duży wzrost produkcji?

No, powiem szczerze – olbrzymi. Tylko on się budował sukcesywnie. Z drugiej strony, to tak przychodziło, że człowiek nawet nie potrafił właściwie ocenić i ogarnąć tego rynku. Dzisiaj łatwo jest oceniać z perspektywy czasu, że on był przez kilka lat i się skończył. Gdybym wtedy był taki mądry, to bym nawet minuty nie odpuścił, a zdarzało się, że miałem jeszcze jakieś rezerwy czasowe i mogłem produkować więcej. Czy ktoś wtedy zdawał sobie sprawę, że prosperity w handlu ze Wschodem to będzie tylko trzyletni okres? Przecież nie. To się skończyło, zanim na dobre się rozkręciło. Nikt nie miał świadomości, że to jest taki rynek. Ja też nie zdawałem sobie sprawy i później, praktycznie jednego dnia, straciłem sto procent rynku. Jednego dnia – wyobrażasz to sobie?

Wyobrażam, niestety, wyobrażam, bo tak właśnie ten czas wspomina wiele firm, które handlowały wtedy z Rosją. A powiedz, czy Ty pod ten rynek rosyjski robiłeś jakieś inwestycje, stawiałeś nowe hale, kupowałeś nowe maszyny?

Tak, ale to wszystko szło sukcesywnie.

Bo jak na dużą skalę zaczął się handel z Rosją – a wspominałeś, że był to rok 1995 – to Twój zakład ile miał metrów? Zaczynałeś, w 1986 roku, od dwustu pięćdziesięciu…

Pierwotnie rzeczywiście było dwieście pięćdziesiąt metrów kwadratowych, ale zaraz dobudowałem kolejnych pięćset metrów. To było bardzo szybko. Później rozbudowywałem się i jak Rosja się zaczęła, to ja już byłem całkiem spory. Nie pamiętam, ale to już było ponad trzy tysiące metrów kwadratowych. Koło czterech tysięcy, chociaż nie, czterech jeszcze nie było.

A w 1997 roku wybudowałeś kolejną halę o powierzchni dwóch tysięcy metrów kwadratowych. Kupiłeś nowe maszyny i linie produkcyjne, co spowodowało wzrost możliwości produkcyjnych oraz zatrudnienia.

Bo to był czas, kiedy miałem największe pieniądze z tego handlu ze Wschodem, głównie z Rosją. Inwestycje wtedy szły bardzo szybko.

Można zatem powiedzieć, że za rosyjskie pieniądze rozbudowywałeś fabrykę.

Można tak powiedzieć.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Leszkiem Wójcikiem w rozdziale: Jabłka zamiast mebli