Branża

Ślusarz, zegarmistrz i wiara w sukces

Przemówienie Wiesława Wajnerta podczas inauguracji otwarcia nowej hali produkcyjnej, październik 2017 r.

Ślusarz, zegarmistrz i wiara w sukces

Rozmowa z Wiesławem Wajnertem, twórcą i założycielem firmy Wajnert Meble, którą rozwijał od skromnego zakładu rzemieślniczego do zatrudniającego ponad 800 osób przedsiębiorstwa.

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 2), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2018 r. Poniżej trzeci rozdział tego wywiadu. Drugi rozdział można przeczytać tutaj: Drugi etat po godzinach

Początek Pana działalności to rok 1985 i niewielki warsztat w pomieszczeniu po garażu – tym samym, w którym robił Pan pierwsze meble. Na jak długo starczyło Panu te trzydzieści sześć metrów kwadratowych?

Rok pracowaliśmy w przerobionym na warsztat garażu. Już po dwunastu miesiącach musiałem go rozbudować o około 100 metrów kwadratowych pierwszej hali produkcyjnej.

Czy rodzina pomagała Panu? Może Pana rodzeństwo również pracowało w branży meblarskiej?

Nie, moje rodzeństwo nie miało nic wspólnego z branżą. Nie było żadnej rodzinnej tradycji stolarskiej. Wszyscy pracowali w państwowych firmach i w spółdzielniach, nikt nawet nie pomyślał o zajmowaniu się prywatną działalnością.

Reklama
Banne 300x250 px Furniture Romania ZHali Imre

A w rodzinie Pana żony?

Ani w mojej rodzinie, ani w rodzinie żony. Teść był kolejarzem, a teściowa zajmowała się domem, gospodarstwem. Po ślubie mieszkałem z żoną właśnie u teściowej, bo teść nie żył. Żona zajmowała się naszymi córkami – Anią i Dominiką – a ja do późna w nocy pracowałem. Nie mogę jednak powiedzieć, że Basia – moja żona – pomagała tylko w domu. Była nieoceniona również w warsztacie. Zbudowaliśmy tę firmę wspólnie.

Oprócz dyplomu mistrzowskiego miał Pan także uprawnienia pedagogiczne, co pozwalało Panu na kształcenie uczniów – to rzecz bardzo istotna w rzemiośle. Czy od początku korzystał Pan z tej możliwości?

Na początku miałem jednego pracownika i jednego ucznia. Mówiłem Panu wcześniej o koledze, który pomagał mi budować pierwsze maszyny. Choć nie był stolarzem, tylko ślusarzem, postanowił zwolnić się z pracy i przyszedł do mnie do warsztatu. Uczeń, którego wziąłem na przyuczenie również nie był z zawodu stolarzem.

A kim był?

Zegarmistrzem.

Zegarmistrzem? Ślusarz – to jeszcze rozumiem? Ale zegarmistrz?

Chłopak skończył szkołę zegarmistrzowską, ale bardzo chciał kształcić się w innej dziedzinie, marzyła mu się praca w stolarstwie. Wahałem się, ale przyjęcie go to była dobra decyzja.

Dlaczego?

Zaskoczę pana. Ten chłopak przepracował u mnie dwadzieścia pięć lat. To był jeden z moich najlepszych i najstarszych stażem pracowników. Nie ma go w firmie do dziś, ponieważ wyjechał z rodziną za granicę.

Gdy jeszcze Pan pracował w spółdzielni, a meble robił popołudniami, ogromnym problemem było zaopatrzenie. Wspomniał Pan choćby o tym, jak ciężko było zdobyć płytę wiórową. Domyślam się, że z chwilą rozpoczęcia własnej działalności gospodarczej ta sytuacja nie uległa poprawie, wręcz przeciwnie, potrzebował Pan więcej płyty i innych surowców, komponentów, akcesoriów. Jak Pan to wszystko zdobywał?

To jest bardzo dobre pytanie. Po założeniu firmy zapisałem się do cechu rzemiosł różnych w Sycowie, w którym jestem do dzisiaj, głównie z sentymentu. Ówczesny starszy cechu, do dzisiaj zresztą ten sam, bardzo energiczny i zaradny człowiek, bardzo nam pomagał. Już w tamtych czasach dało się kupić legalnie paletę płyty z zakładów płyt wiórowych. I były to materiały dobre jakościowo.

Zestaw segmentowy z szafą – pierwsze zamówienie, złożone w lipcu 1985 r.
Zestaw segmentowy z szafą – pierwsze zamówienie, złożone w lipcu 1985 r.

Ale wyboru – choćby koloru płyty – nadal nie było.

Specjalnego wyboru nie było, to były trudne czasy. Bazowaliśmy na olchach, robiliśmy też sypialnie w kolorze białym. Kilka lat później, w latach dziewięćdziesiątych, zakład płyt wiórowych w Szczecinku otworzył swoją działalność w Twardogórze. W tamtej hurtowni płyt wybór był już znacznie większy.

A inne materiały, akcesoria? Jak radził sobie Pan z ich zdobyciem?

W latach osiemdziesiątych był taki sklep we Wrocławiu, już nie pamiętam jego adresu, w którym można było kupić uchwyty i zawiasy. Brałem torby, wsiadałem do autobusu lub pociągu i jechałem do Wrocławia. Wieczorem wracałem z dwiema torbami pełnymi po brzegi uchwytami, śrubami… Taką wycieczkę robiłem raz lub dwa razy w miesiącu.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Wiesławem Wajnertem w rozdziale: Od warsztatu do pierwszej hali produkcyjnej