Kłopoty z płynnością może mieć każda firma
5 lutego, 2013 2024-03-27 10:24Kłopoty z płynnością może mieć każda firma
W Monitorze Sądowym i Gospodarczym opublikowano w 2012 r. informacje o upadłości 941 firm. Z analizy firmy Euler Hermes Collections wynika, że jest to o 28% więcej niż w 2011 r., gdy sądy ogłosiły upadłość 730 firm, a jednocześnie najwięcej upadłości firm działających w Polsce od 2004 r.
Wzrost ten był większy niż w Hiszpanii (+24%), a zbliżony do poziomu greckiego (+30%). Jedynie w Portugalii skala wzrostu upadłości firm była zdecydowanie wyższa (+43%). W większości krajów europejskich liczba upadłości przedsiębiorstw w 2012 r. zmieniała się minimalnie – w tempie kilku procent (przy czym także zmniejszała się, np. w Niemczech).
Z opublikowanego w styczniu br. przez Euler Hermes raportu płynie kilka wniosków. Przede wszystkim przyczyną kłopotów firm są najczęściej problemy z płynnością finansową, a nie z popytem. Wyjątkiem jest branża meblarska, w przypadku której problem z popytem ewidentnie wystąpił, a ostatnio także sektor produkcji samochodów. Znaczny jest wzrost upadłości firm małych, a także największych (upadło m.in. aż 90 spółek akcyjnych). W ubiegłym roku wzrosła – w sposób wręcz spektakularny – liczba postępowań układowych. Świadczy to o podejmowaniu aktywnych prób ratowania przedsiębiorstw (prawo upadłościowe to coraz częściej też prawo naprawcze). Aż 273 firmy, które upadły w 2012 r. to firmy budowlane. To nie tylko o 87% więcej niż w 2011 r., ale aż ponad 7-krotnie więcej niż 5 lat temu. Przypomnijmy, że w 2007 r. było zaledwie 37 upadłości w budownictwie.
Jeżeli chodzi o branże, to zdaniem specjalistów z Euler Hermes nie ma podziału wskazującego na te bezpieczne i zagrożone. Ostatnio najbardziej widoczne są problemy m.in.:
- firm mięsnych,
- dystrybutorów detalicznych i hurtowych,
- firm meblowych,
- firm transportowych,
- firm z sektora metalowego (części, maszyny itp.).
Pomimo dużej liczby upadłości Mazowsze nie odczuwa ich skutków ekonomicznych i społecznych tak mocno, jak chociażby Wielkopolska. Wysoki koszt ekonomiczny i społeczny bankructw ponoszą także Małopolska, Pomorze i Podkarpacie. Stosunkowo lepiej na tym tle wypada Dolny Śląsk, województwo łódzkie czy Śląsk.
Kryzys finansowy
Dane o upadłościach potwierdzają to, z czym mamy do czynienia od kilkunastu miesięcy: z realnym, poważnym kryzysem w gospodarce – mówi Tomasz Starus, dyrektor Biura Oceny Ryzyka i Główny Analityk w Towarzystwie Ubezpieczeń Euler Hermes. – Mamy do czynienia przede wszystkim z kryzysem finansowym – wynikającym z problemów z terminowym odzyskaniem środków własnych, jak i z pozyskaniem ich z zewnątrz, jako efektu ograniczenia przez banki finansowania już nie tylko inwestycji, ale nawet kredytowania bieżącego – obrotowego. Kłopoty z płynnością może mieć każda firma. Zarówno najsilniejsze kapitałowo duże firmy, jak i elastyczne firmy małe – bez podziału na branże, na firmy eksportujące czy importujące… Polska jest zdecydowanie częścią europejskiej gospodarki. Jeśli coś złego zaczyna się dziać poza naszymi granicami, to problemy docierają także do nas. I to w skali (głównie z powodu budownictwa, ale nie tylko), która poza ogarniętą kryzysem Europą Południową nie jest spotykana.
Czy coś się zmieni w roku 2013? Zdaniem Tomasza Starusa spodziewany wzrost liczby upadłości w Polsce wyniesie ok. 10%. Mniejsze tempo wzrostu ich liczby nie będzie wynikiem poprawy sytuacji, ale raczej wysokiego poziomu odniesienia z 2012 r.
Będzie więcej upadłości firm?
Przynajmniej w najbliższych miesiącach nic nie zapowiada przełomu, którym byłby większy dopływ gotówki na rynek. Tego zdecydowanego impulsu nie zapewni popyt eksportowy, ani krajowy (w ostatnich miesiącach kurczący się, a nie rosnący w stosunku rocznym). Trudno też się spodziewać impulsu inwestycyjnego, skoro banki ograniczają nawet finansowanie działalności bieżącej przedsiębiorstw. Wszyscy byli ponadto świadkami spektakularnej porażki inwestycji publicznych (w sensie ich efektu dla sektora budowlanego) – dodaje Tomasz Starus.
Nowym, nienotowanym wcześniej zjawiskiem jest wzrost upadłości najsilniejszych kapitałowo firm dużych. Były to w większości spółki akcyjne (spośród nich ponad 20 to spółki notowane na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych), jak i zazwyczaj najlepiej dostosowujących się do rynku – firm małych, reprezentowanych głównie przez prowadzące działalność gospodarczą osoby fizyczne. Mniejsza dynamika wzrostu upadłości spółek z ograniczoną odpowiedzialnością nie świadczy, niestety, o ich lepszej kondycji. Wynika z dużej liczby ich upadłości już w latach ubiegłych, czyli z wyższego niż w dwu wspomnianych przypadkach punktu odniesienia.
Układ zamiast likwidacji
W 2012 r. wszczęto aż 169 postępowań układowych (z czego 28 nie udało się – zmieniono je w postępowanie likwidacyjne). Już teraz, przed zmianami w prawie (nad którymi trwają prace) mającymi jeszcze bardziej usprawnić dla obydwu stron: wierzycieli i dłużników procedurę naprawczą (bo na to jest kładziony przecież w układzie akcent) opcja ta w istniejących przepisach jest częściej wykorzystywana niż w latach ubiegłych, gdy układy niemalże można było liczyć na palcach.
Wpływ na to – zdaniem Euler Hermes – miało kilka różnych czynników. Jednym z nich jest większa dojrzałość rynku i znajomość procedur przez przedsiębiorców. Wpływ na to, że układy są w końcu dosyć często zawiera się przed sądem mają też warunki rynkowe. One skłaniać mogą obydwie strony do kompromisu. Skoro firmy przeżywają problemy głównie finansowe, a nie popytowe – istnieje szansa na ich przezwyciężenie, skuteczną restrukturyzację.
Czy Euro przyczyniło się do upadłości firm?
Dłużnicy zdają sobie także sprawę, że rynek jest coraz bardziej uporządkowany i transparentny. Wiedzą więc, że o reputację trzeba bardziej dbać niż jeszcze kilka lat temu. Bo mało kto już zaufa kolejnym spółkom zakładanym przez takie osoby. A przede wszystkim – trudniej obecnie rozpocząć działalność od zera, czy to od strony finansowej: pozyskać środki – finansowanie w banku dla nowej firmy, czy od strony popytowej: przebić się na rynku i w miarę szybko osiągnąć rentowność przy kurczącym się popycie. Z kolei wierzyciele wiedzą, ze łatwiej odzyskać środki od działającej firmy, niż poprzez jej likwidację i sprzedaż majątku, zazwyczaj niewystarczającego na zaspokojenie wszystkich roszczeń.
Wysyp inwestycji związany z Euro 2012 miał być dla szansą dla budownictwa, a stał się raczej gwoździem do trumny. Powstaje pytanie: dlaczego? Czy – jak chce tego strona publiczna – sprawiły to jedynie leżące po stronie wykonawców błędy w zarządzaniu? Zdaniem Tomasza Starusa zarówno wykonawcy, jak i zamawiający nie byli przygotowani do takiej skali inwestycji. O porażce zadecydowały błędy obydwu stron, a więc także urzędników.
Tak wymagająca, przytłaczająca niemalże skala prowadzonych prac obnażyła słabość finansową, a nierzadko i organizacyjną wielu wykonawców, ich zbyt duże uzależnienie od finansowania zewnętrznego, którego koszty, jak i awersja banków do ryzyka, znacząco wzrosły. Także zamawiający nie byli przygotowani na tę skalę prowadzonych prac, nie będąc w stanie w wystarczającym stopniu na bieżąco nadzorować inwestycji – i to stało za zaskakującym firmy w swojej konsekwencji usztywnieniem stanowiska: nierekompensowania wzrostu kosztów czy prac dodatkowych, a także powolnymi i przeciągającymi się odbiorami i rozliczaniem inwestycji. To niestety nie pomogło w ich realizacji, o czym świadczy wiele przerwanych i niedokończonych inwestycji. Nie ma bowiem obiadów za darmo, firmy budowlane nie były w stanie udźwignąć ciężaru oszczędności, jakie chcieli (a może musieli?) poczynić zamawiający – konkluduje Tomasz Starus.
Meblarstwo z problemami
Wśród branż, które napotykają największe problemy, Euler Hermes wymienia m.in. meblarstwo, cierpiące na skutek spadku popytu na rynkach zachodnioeuropejskich. Wciąż upadają firmy produkujące meble i – przynajmniej w sądowych orzeczeniach – są to firmy duże, zatrudniające nawet kilkaset osób, o obrotach od kilkudziesięciu do ponad 100 mln zł.
Problemy mają i mieć będą firmy dystrybucyjne, nawet te duże, notowane na rynku publicznym – nie ma wątpliwości Grzegorz Hylewicz, dyrektor Windykacji w Euler Hermes Collections. Kryzys finansowy – ograniczenie zaangażowania banków w finansowanie hurtowników jest w tym przypadku nie przyczyną, ale następstwem przegrupowania na rynku dóbr konsumenckich. W coraz większym stopniu dzieli się on – z jednej strony – między sieci dyskontów i supermarketów, a z drugiej – pomiędzy grupę największych hurtowników i ich afiliowane sieci handlowe. Między tymi dwiema grupami jest coraz mniej miejsca dla innych podmiotów… Widząc to banki, będące ponadto świadkiem ogólnie dramatycznie niskiej rentowności w hurcie, ograniczają jego finansowanie, nie tylko dystrybucji wspomnianych artykułów konsumenckich, ale także np. artykułów budowlanych czy elektrycznych.
Upadłości firm grożą wielu branżom
Z kolei w sprzedaży artykułów spożywczych koncentracja uderza nie tylko w sklepy, ale także w producentów. Szczególnie trudna sytuacja panuje w branży mięsnej, w której aktualna rentowność jest niska, nierzadko niższa niż ponoszone koszty wdrożonej kilka lat temu w branży modernizacji. Podmioty z tego sektora to firmy bardzo wrażliwe na wahania popytu. A on się zmienia – centralizacja sprzedaży oznacza także centralizację zamówień przez sieci i dyskonty u kilku największych dostawców. Świadczą o tym najnowsze, grudniowe przykłady – w szczycie sezonu przedświątecznego upadały kolejne zakłady mięsne, wcale nie takie małe.
Liczba upadłości przedsiębiorstw handlu detalicznego (nie sklepów, bo tych było zdecydowanie więcej) wzrosła w ciągu roku o 40%. Malejący już wyraźnie popyt konsumencki przekłada się na kłopoty m.in. sklepów z odzieżą czy obuwiem. Problemy mają także salony i autoryzowane serwisy samochodowe – sama liczba ich bankructw nie mówi wszystkiego o skali kłopotów, ponieważ co prawda w grudniu upadło dwóch dilerów, ale biorąc pod uwagę fakt, iż każdy diler może mieć kilka salonów przestaje dziwić np. liczba osób, które tracą w nich pracę (w tym przypadku ponad 150, co należy dodać do skali zwolnień u dilerów, która wyniosła od początku roku już ponad 1,5 tys. osób).
Duże kłopoty przeżywają też firmy spedycyjne, które są ofiarą opóźnień płatniczych w innych branżach, na rzecz których świadczą usługi. W tej sytuacji zmiany w systemie opłat za korzystanie z dróg, na które gremialnie narzeka branża, także pogłębiły jej problemy, co skutkuje podwojeniem liczby upadłości w stosunku do roku poprzedniego.
Najgorzej w Wielkopolsce
Pomimo największej liczby upadłości na Mazowszu, to niestety w Wielkopolsce najbardziej odczuwalne będą efekty upadłości. Łączny obrót bankrutów na Mazowszu – ok. 2,3 mld zł, podczas gdy w Wielkopolsce – ponad 3 mld. Zatrudnienie w tych zakładach wg. ostatnich dostępnych danych miała podobna liczba osób – ok. 7,8 tys. osób w każdym z tych województw). W Wielkopolsce mieliśmy do czynienia ze zdecydowanie większą liczbą upadłości dużych firm budowlanych i otaczającego je zaplecza, m.in. firm meblarskich. Tymczasem na Mazowszu duża część firm, które upadały to firmy handlowe czy usługowe.
Podobny jak na Mazowszu potencjał firm, których upadłość ogłoszono w 2012 r. (2,3 mld zł), miały firmy z Małopolski. Także tutaj – podobnie jak w Wielkopolsce – dużym ciężarem były problemy budownictwa. Nie inaczej na Podkarpaciu – jak na potencjał gospodarczy tego województwa upadłość firm o łącznie liczonym obrocie na ponad 800 mln zł jest bardzo dotkliwa w skali lokalnej. Inne duże zaskoczenie in minus to upadłości na Pomorzu. Zsumowany obrót firm, które upadły wynosił ponad 1,9 mld zł. W regionie tym w dużym stopniu przyczyniło się do tego nie budownictwo, ale problemy w handlu detalicznym i hurtowym.
Nas tym tle problemy Dolnego Śląska wyrażone zsumowanym obrotem firm, których upadłość ogłoszono w minionym roku (nieco ponad 600 mln zł) czy Śląska (ok. 900 mln zł) wydają się mniej dotkliwe, biorąc pod uwagę znaczny potencjał gospodarczy tych regionów (czyli liczba i wielkość działających tam firm). Należy jedynie wspomnieć, ze na Śląsku większym problemem był wydźwięk społeczny upadłości – firmy, które tam zbankrutowały zatrudniały łącznie ponad 5,5 tys. osób, a jak wiemy w chwili obecnej pracę traci tam duża grupa osób w przemyśle motoryzacyjnym.
TEKST: Marek Hryniewicki
Artykuł został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 2/2013