Pomysł na hobby, markę i proekologiczne działanie
21 marca, 2021 2023-11-02 10:45Pomysł na hobby, markę i proekologiczne działanie
Pewnego dnia przyszła mi do głowy myśl, że mogłabym tworzyć prostą biżuterię. A później druga myśl, by ta biżuteria miała trochę głębszy sens, a nie tylko pełniła funkcję ładnej ozdoby. I tak powstała Moony Jewels – marka-hobby z ekologicznym przesłaniem. Ale przenieśmy się do prehistorii, czyli mojego dzieciństwa…
Do kamieni szlachetnych i ozdobnych podchodzę niemal jak do żywych istot, zachwyca mnie ich struktura, żyłkowanie, szorstkość druzy. Uwielbiam gdy kamień ogrzewa się w mojej dłoni. Lubię obserwować, jak reaguje na zmiany oświetlenia. Jak dzieciak w sklepie ze słodyczami oglądam warianty kolorystyczne i nie przestaje mnie zdumiewać pomysłowość natury.
Od oczu faraona do muzeum w Dreźnie
Zaczęło się od książki opisującej odkrycia archeologiczne. Z wypiekami na policzkach śledziłam historie o odkryciu grobowca Agamemnona czy opis skarbów w krypcie Tutenchamona. Przeczytałam, że oczy faraona na masce sarkofagu wykonane zostały z lapis lazuli. Lapis lazuli… To brzmiało tak egzotycznie i bajecznie, że postanowiłam sprawdzić, jak wygląda kamień tak ukochany przez starożytnych.
W biblioteczce babci odkryłam książkę, wydaną na kiepskim papierze, opisującą kamienie szlachetne i ozdobne, niestety z biało-czarnymi ilustracjami, więc nie byłam w stanie zobaczyć rzeczywistej barwy i musiały mi wystarczyć opisy lapis lazuli, a właściwie lazurytu. Ale nawet kiepski druk i brak kolorów nie odstraszyły mnie, dziesięciolatki i mozolnie przedzierałam się przez krzemiany, fluoryty, inkluzje i inne treści gemmologiczne. Mogłabym brać udział w „Wielkiej Grze”, odpowiedniku „Jednego z dziesięciu” w latach 80.! Moim największym marzeniem było zobaczenie kolekcji biżuterii w Grünes Gewölbe w Dreźnie.
Dotarłam do kolorowych albumów, wpatrywałam się w największy różowy diament The Spirit of the Rose czy słynny Koh-i-Noor w koronie imperialnej królowej Wiktorii, geody agatu i ametystów. Jednak młodzieńcza miłość do lapis lazuli pozostała, nadal jest to mój ukochany kamień. Jako nastolatka pojechałam do Drezna, prawie się popłakałam ze szczęścia, gdy zobaczyłam, jak niesamowity jest szlif diamentowy, stałam przy połyskującej gablocie chyba z godzinę, aż zainteresowała się mną obsługa muzeum.
Później na jakiś czas zapomniałam o kamieniach szlachetnych. Studia na dwóch kierunkach pochłonęły mnie całkowicie, następnie małżeństwo i macierzyństwo, praca i cały ten dorosły anturaż. Jednak nawet wtedy starannie wybierałam swoją biżuterię, pociągały mnie w niej przede wszystkim kamienie – najchętniej wybierałam takie nieoczywiste – niedoszlifowane, niepokojące, nieregularne kształty.
Powrót do przeszłości
Tak było aż do roku 2020. Tak – dla nas wszystkich stanowi on jakąś cezurę. Dla mnie był powrotem do dziecięcej fascynacji. Impulsem stało się wymyślanie prezentów dla przyjaciółek. Chciałam im ofiarować coś osobistego, unikatowego i wykonanego przeze mnie. Oczywiście zaczęłam przemierzać Internet wzdłuż i wszerz i znowu opanował mnie dziecięcy dreszcz emocji, bo tyle piękna kryło się w oferowanych sznurach kamieni – surowych, gładkich, fasetowanych. Radość z tworzenia bransoletek była chyba większa niż radość obdarowanych. Ale nie byłabym sobą gdybym na tym poprzestała.
Pomyślałam, że trzeba się jakoś odwdzięczyć Ziemi za piękno, jakie mi ofiarowała. Postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek sprzedam bransoletkę, jedną trzecią dochodu przeznaczę na fundację dbającą o środowisko. Tak powstała Moony Jewels – raczkujący pomysł na hobby, markę i proekologiczne działanie. Wybieram kamienie, dobieram srebrne zawieszki, przekładki i tak powstają bransoletki – każda wyjątkowa i unikatowa, jak tworzywo, z którego są wykonane.
Pamiętam pierwszą „poważną” klientkę, która nie była „krewną i znajomą królika”. Piękna kobieta o wyjątkowym imieniu Matylda kupiła od razu dwie bransoletki. Od tego momentu zaczęła się niesamowita, kobieca przyjaźń.
Moony Jewels: bransoletki łączą ludzi
Lubię myśleć, że bransoletki Moony zbliżają ludzi i chyba tak jest, bo pojawiają się u mnie osoby z dalszej lub bliższej przeszłości i nad biżuterią na nowo odkrywamy, ile fajnych rzeczy nas łączy. Nie spodziewałam się, gdy po raz pierwszy pochwaliłam się swoim hobby na Facebooku, że tylu osobom ten pomysł przypadnie do gustu. Piszą do mnie z prośbą o zrobienie im czegoś osobistego i wyjątkowego. Gratulują też pomysłu z fundacją. Wkrótce na moim profilu zamieszczę informację, ile udało się przeznaczyć na darowiznę, bo chcę aby ludzie widzieli, że też biorą udział w dobrej inicjatywie i że ta idea jest transparentna. Bardzo mnie cieszy, gdy piszą do mnie: „wiesz, chciałbym/łabym ofiarować komuś bliskiemu coś osobistego, wyjątkowego”. Wtedy czuję się szczególnie wyróżniona, że chcą komuś ważnemu dać bransoletkę Moony.
Lubię też fotografować moje bransoletki w nieoczywistych kompozycjach i wstawiam te fotki na Instagram i na Facebook, np. kamienie słoneczne na rozsypanych przyprawach czy pastelowy zestaw na szyjce karafki. Oczywiście, o ile czas mi pozwala, ponieważ dzielę go pomiędzy Moony Jewels, pracę zawodową i wykłady na uniwersytecie.
Czy traktuję Moony Jewels jako dodatkowe źródło dochodu? Chciałabym, ale to dopiero początki i zasadniczo na razie jest to hobby z małym benefitem – właśnie na fundację. Myślę jednak, że w świecie dominującej powtarzalności, taśmy produkcyjnej, przedmioty „z duszą” mają znaczenie. Mam nadzieję, że tak postrzegane będzie biżuteria, którą wykonuję. Żartuję, że moje bransoletki same wybierają sobie właściciela. Nie raz zdarzało mi się, że konkretne zamówienie, najprościej ujmując – nie wychodziło – kamienie się rozsypywały, gumka rwała, zawieszka nie pasowała. Wtedy odpuszczam i wybieram swoją wersję i przedstawiam danej osobie. I co się wtedy dzieje? Ta osoba zwykle wybiera moją propozycję, a ja się cieszę, że piękne jaspisy albo labradoryty ozdobią jej nadgarstek.
Moony Jewels: emocje zaklęte w kamieniach
Chyba najbardziej cieszą mnie zamówienia od panów, ponieważ najczęściej decydują się na czerń – a tu pole manewru jest trochę ograniczone – agaty, turmaliny, lawa, onyksy – więc staram się nadać im bardziej indywidualny charakter – i znowu szperam w poszukiwaniu ciekawych przekładek, interesującego kształtu i układu. Ostatnio odkryłam niezwykły kamień – agat tybetański i chętnie robię z niego bransoletki dla miłośniczek biżuterii mniej „uładzonej”, bo uroda tego kamienia wynika z jego chropowatej niedoskonałości.
Czy wierzę w magiczną lub leczniczą moc kamieni? Każdy z nas wierzy w to, w co chce wierzyć. Ja, konkretny marketingowiec, podchodzę do tego jak do storytellingu, bo dla mnie historia i opowieść o kamieniu są równie ważne, co jego skład chemiczny i barwa. Dlatego, kiedy przesyłam propozycję bransoletki, opowiadam o wykorzystanym kamieniu, legendach i ciekawostkach z nim związanych. A o klejnotach nagromadziło się ich przez tysiące lat mnóstwo i zawsze budziły najgorętsze emocje.
Przymierzam się do bloga na ten temat, bo uwielbiam wszelkie opowieści, miejskie legendy i anegdoty. Może dlatego, tak chętnie opowiadam swoim studentom lub w audycjach radiowych o historiach stojących za meblami i przedmiotami codziennego użytku, historiach o wzornictwie i twórcach. Wierzę, że przedmioty mają odzwierciedlenie w kulturze i społeczeństwie, w historii, a w nawet polityce. Myślę, że takich historii o kamieniach i klejnotach znalazłoby się mnóstwo.
TEKST: Aldona Mioduszewska
Artykuł opublikowany został w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 3/2021