Branża

Każdy kryzys ma swój kres

Andrzej Zamożny, prezes Zarządu firmy Fameg sp. z o.o.

Każdy kryzys ma swój kres

Andrzej Zamożny, prezes Zarządu firmy Fameg sp. z o.o., o historii oraz aktualnej kondycji firmy, a także o sytuacji na rynku drewna.

Fameg obchodzi w tym roku szczególny jubileusz – 130-lecie istnienia. Czy może Pan w skrócie przedstawić historię firmy?

Historia firmy Fameg sięga roku 1881. W mieście Nowo-Radomsk powstała wtedy pierwsza fabryka braci Thonet – Thonet Mundus, w której metodą wymyśloną przez Michaela Thoneta zaczęto wytwarzać meble gięte. W 1910 r. pobudowana została w Radomsku kolejna fabryka: Ksawery Wünsche i S-ka. Podczas II wojny światowej obydwa zakłady przeszły pod zarząd niemiecki, a w 1945 r. upaństwowiono je. Następnie, przez kilka lat działały jako oddzielne zakłady: Fabryka Mebli Giętych Nr 1 (dawniej Thonet Mundus) i Fabryka Mebli Giętych Nr 2 (dawniej Wünsche), aż do roku 1951, kiedy połączono je w jedno przedsiębiorstwo państwowe: Radomszczańskie Zakłady Przemysłu Drzewnego. W 1959 r. zmieniono ich nazwę na Zakłady Mebli Giętych a w roku 1991 firmę przekształcono w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa: Zakłady Mebli Giętych SA.

Ostatnia dekada XX wieku była chyba jedną z lepszych w historii firmy Fameg?

To prawda. Ponad 50% mebli produkowaliśmy wtedy dla IKEA, Fameg był w bardzo dobrej kondycji finansowej. Ponieważ IKEA zapewniała odbiór większości produkowanych wyrobów, ówczesne Zarządy nie starały się, by nawiązywać nowe kontakty i pozyskiwać innych kontrahentów. Niestety, hossa nie trwała długo i na przełomie wieków zaczęły się problemy. Umowy z IKEA zaczęły wygasać i nastały dla Famegu chude lata. W 2006 r. zadłużenie firmy sięgnęło 70 mln zł. Nie było już szans na dalsze prowadzenie tej działalności i w sądzie złożono wniosek o ogłoszenie upadłości przedsiębiorstwa.

Ówczesny Zarząd, do którego należał również Pan, znalazł jednak sposób na restrukturyzację Famegu…

Rok przed złożeniem wniosku o upadłość, ówczesny Zarząd, w którym zasiadałem, postanowił podjąć próbę restrukturyzacji Famegu, odcinając się od nierentownych dziedzin działalności przedsiębiorstwa – takich, jak np. utrzymywanie ośrodków wczasowych czy sponsoring lokalnych klubów sportowych – i skupić się na produkcji mebli. W tym celu w czerwcu 2005 r. powołano do życia spółkę zależną firmy Fameg SA, czyli Fameg sp. z o.o. Głównym udziałowcem w nowo powstałej spółce został Fameg SA, który wniósł aportem prawo użytkowania  maszyn, urządzeń i hal niezbędnych do prowadzenia produkcji – na 10 lat, w postaci czynszu dzierżawnego.  Około 1% udziałów należy do związków zawodowych, które też chciały zaistnieć w tym nowym podmiocie.

Reklama
Banne 300x250 px Furniture Romania ZHali Imre

Udziałowcem nowej firmy Fameg był też chyba na początku prawnik, Maciej Żbik?

Na początku tak. Maciej Żbik, zatrudniony na umowę-zlecenie, pomagał nam w przeprowadzeniu restrukturyzacji. Ponieważ jednak firmy nie było stać na świadczone przez niego usługi, umówiliśmy się, że zapłatą będzie niewielki procent udziałów w nowej spółce. W 2009 r. udziały te zostały przejęte przez Fameg, celem ich umorzenia.

Wróćmy do roku 2005, kiedy powołano do życia Fameg sp. z o.o.

Fameg sp. z o.o. stał się kontynuatorem tradycji produkcyjnych swej spółki-matki, czyli firmy Fameg SA. Nasi wieloletni kontrahenci, zarówno krajowi, jak też eksportowi, zadeklarowali swą otwartość na dalszą współpracę i lojalność wobec nowo powstałej spółki. W początkowej fazie działalności bardzo nam pomagali, składając większe niż zazwyczaj zamówienia – po to, by ten nowy podmiot mógł szybko stanąć na nogi.

Nie ukrywam, że pierwsze dwa lata działalności nowej spółki były trudne. Borykaliśmy się z kłopotami finansowymi, nie mieliśmy finansowania zewnętrznego. Po tych dwóch, ciężkich latach firma zaczęła wreszcie odbijać się od dna. 2010 rok był już trzecim rokiem z rzędu, który zakończyliśmy zyskiem. Widać progres w wynikach finansowych i myślę, że dzięki restrukturyzacji osiągnięto zamierzony cel: po kilku latach Fameg ponownie zaczyna być postrzegany, zarówno w eksporcie, jak też na rynku krajowym, jako solidny producent i partner w biznesie. A trzeba przecież pamiętać, że w 2008 r. zaczęliśmy odczuwać skutki ogólnoświatowego kryzysu. W samym tylko lipcu 2008 r. odnotowaliśmy spadek zamówień eksportowych o ok. 30%, w porównaniu do lipca 2007 r. Ale dzięki „zaciskaniu pasa” i zawartym porozumieniom ze związkami zawodowymi, nie tylko udało nam się przetrwać ten trudny okres, ale nawet wypracować niewielkie zyski.

Czy aktualnie Fameg jest jeszcze zadłużony?

Nie. Wszystkie straty z lat ubiegłych mamy już odrobione.  Część zysku z roku 2010 – ok. 1 mln zł – zostanie jeszcze przeznaczona na pokrycie strat z dwóch  pierwszych lat funkcjonowania Fameg sp. z o.o., ale pozostała część jest już nadwyżką. O tym, na co zostanie ona przeznaczona zdecyduje Walne Zgromadzenie. Może np. na modernizację parku maszynowego czy na inne potrzeby, związane z dalszym rozwojem. Leży to w gestii syndyka masy upadłościowej spółki-matki Fameg SA, który dysponuje 99% udziałami w naszej firmie.

Były już dwa podejścia do wystawienia firmy Fameg SA na sprzedaż, jednak z braku chętnych do żadnych przetargów nie doszło. Czy aktualnie prowadzone są rozmowy z potencjalnymi inwestorami?

Z tego co mi wiadomo syndyk prowadzi obecnie rozmowy z potencjalnym inwestorem, ale nie mogę ujawniać szczegółów. Mogę tylko zdradzić, że jest to krajowy inwestor, który deklaruje, że jeśli zostanie właścicielem Famegu, to będzie kontynuować tradycje produkcyjne i stawiać na dalszy rozwój przedsiębiorstwa.

Być może do wcześniejszych przetargów nie doszło, bo ewentualnych inwestorów zniechęcał fakt, że od połowy 2009 r. przeciwko Panu i innym osobom z dawnego Zarządu toczyło się postępowanie sądowe?

Nie sądzę, by miało to jakiś związek. Postępowanie sądowe dotyczyło przecież konkretnych osób, a nie firmy. Nie uważam, by mogło to mieć jakikolwiek wpływ na zainteresowanie przedsiębiorstwem.

21 stycznia br. sąd ogłosił wyrok w tej sprawie, prawie całkowicie oczyszczający Państwa z postawionych przez prokuraturę zarzutów tj. działanie na niekorzyść firmy, czego skutkiem miało być bankructwo Famegu, a także celowe uniemożliwienie zaspokojenia roszczeń wierzycieli. Prawie, bo w przypadku zarzutu dotyczącego nieterminowego złożenia wniosku o upadłość sprawa została umorzona na okres 1 roku. Czy spodziewał się Pan takiego werdyktu?

Od samego początku, kiedy w październiku 2008 r. przedstawiono nam zarzuty w piotrkowskiej prokuraturze, było dla mnie jasne, że werdykt może być tylko taki, jaki zapadł. Uzasadniając wyrok, sędzia powiedział, że zarzuty zostały wyssane z palca i są to wręcz szkolne przykłady na to, jak nie należy ich formułować w akcie oskarżenia. Prokuratura wykazała się absolutnym niezrozumieniem zagadnień gospodarczych, w tym instytucji aportu w postaci czynszu dzierżawnego, która jest dopuszczalna przez polskie prawo. Nasze działania prokuratura potraktowała jak przeniesienie, wyprowadzenie majątku ze spółki do spółki. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca i proces to potwierdził.

Sprawa toczyła się dosyć długo – od momentu postawienia zarzutów w prokuraturze ponad 2 lata…

Tak, praktycznie dwa lata życia musieliśmy „spędzić” w sądzie. Na szczęście każda kolejna rozprawa utwierdzała sędziego w przekonaniu, że ma do czynienia z osobami niewinnymi. Uzasadniając wyrok sędzia powiedział, że osoby, które zasiadły na ławie oskarżonych powinny być nagrodzone a nie oskarżone i ukarane. To dzięki nim i ich determinacji uratowano ok. 1 tys. miejsc pracy w Radomsku – mieście, gdzie bezrobocie sięga 15%, i uratowano tym samym istniejącą 130 lat markę – jedną z dwóch w Polsce, która kontynuuje tradycję wytwarzania mebli giętych metodą Thoneta.

Czy przez te dwa lata procesu nie odczuwał Pan niewiary w Pana niewinność np. ze strony pracowników Famegu?

Myślę, że zarówno pracownicy, jak i związki zawodowe rozumieli sytuację i nie wierzyli, że naruszono prawo, że popełniono jakieś przestępstwo i jakieś pieniądze wyprowadzono z Famegu. Ale jak to w życiu – nigdy nie wiadomo, jaki wyrok może w sądzie zapaść. Wiele zależy od sędziego, który ocenia zagadnienie. Na szczęście trafiliśmy na sędziego dążącego do skrupulatnego poznania tematu, w celu wydania sprawiedliwego wyroku.

Czy ta sytuacja wpływała w jakiś sposób na Państwa współpracę z klientami?

Nasi klienci rozumieli sytuację i często mówili, że trzymają kciuki za korzystne zakończenie procesu. Doskonale zdawali sobie sprawę, że gdyby nie ta restrukturyzacja i utworzenie spółki z o.o., to dziś prawdopodobnie Famegu wcale by nie było, a oni musieliby szukać nowego dostawcy. A przecież firm oferujących takie meble jest na świecie coraz mniej, także na skutek ostatniego kryzysu.

Co się stanie z Fameg sp. z o.o. w przypadku sprzedaży masy upadłościowej Fameg SA?

W poprzednich przetargach na sprzedaż była wystawiana masa upadłości plus udziały w spółce z o.o. Inwestor, który to kupi, stanie się automatycznie właścicielem całości i to on będzie decydował o dalszych losach firmy. Mam nadzieję, że niezłe wyniki spółki z o.o. utwierdzą go w przekonaniu, że warto inwestować w dalszy rozwój Famegu.

W aktualnej strukturze sprzedaży firmy zdecydowaną większość stanowi eksport – ok. 80% produkowanych przez Fameg mebli trafia na rynki zagraniczne. Które kraje są największymi odbiorcami Państwa wyrobów?

Zdecydowanie największym rynkiem zbytu naszych mebli jest Unia Europejska, na czele z Niemcami, Francją, Holandią i Wlk. Brytanią. Całkiem sporo mebli – ok. 1/5 produkcji – sprzedajemy na rynek wschodni, głównie do Rosji. Obsługujemy też kilka firm z USA, z Australii, Nowej Zelandii, Japonii, a nawet z RPA, Chile i Meksyku. Można więc powiedzieć, że meble Famegu trafiają na rynki niemalże całego świata.

A na jakich rynkach najbardziej odczuli Państwo kryzys?

Przede wszystkim w USA – tam sprzedaż praktycznie zamarła na jakiś czas. W Europie to głównie w Hiszpanii i we Francji, gdzie sprzedaż spadła o jakieś 30%. W przypadku Niemiec też odnotowaliśmy spadek, ale na szczęście mniejszy, o ok. 15%. Na szczęście, bo Niemcy to największy obiorca naszych mebli.

Ta trudna sytuacja na rynkach zagranicznych niewątpliwie wpłynęła na funkcjonowanie firmy uzależnionej od eksportu…

Wspomniałem wcześniej o bardzo dużym spadku zamówień eksportowych w 2008 r. Ze względu na ten fakt i bardzo trudną sytuację finansową firmy, musieliśmy wtedy, niestety, zredukować zatrudnienie – z 1,2 tys. do 850 osób. Nie było innego wyjścia. Ponieważ nie było pracy dla wszystkich, musieliśmy się rozstać z częścią załogi i ratować pozostałe miejsca pracy. Teraz, gdy w naszej firmie pojawiają się wolne etaty, bo ktoś np. odchodzi na emeryturę albo inne świadczenia, to tamte, zwolnione w 2008 r. osoby przyjmowane są w pierwszej kolejności.

Jak oceniłby Pan sytuację na rynku krajowym? Czy w Polsce też odczuli Państwo skutki kryzysu ogólnoświatowego?

W latach 2008-2009, kiedy mieliśmy do czynienia z kryzysem na rynkach zagranicznych, rynek krajowy miał się całkiem dobrze a Fameg z miesiąca na miesiąc zwiększał w Polsce swą sprzedaż. Z jednej strony było to dla nas sporym zaskoczeniem, z drugiej – świetna sprzedaż w kraju w jakimś stopniu zdołała zrównoważyć gorsze wyniki w eksporcie.

Spadek sprzedaży w kraju odnotowaliśmy dopiero w 2010 r. Niestety, dość spory – o ok. 30%. Ale nie załamujemy rąk. Inwestujemy w marketing, uczestniczymy w targach w Ostródzie i Poznaniu, budujemy stoiska patronackie u naszych partnerów handlowych. Każdy kryzys ma swój kres. Ten też kiedyś się skończy i obecne inwestycje wtedy zaprocentują.

Ważną sferą Państwa działalności jest rynek kontraktowy. Czy w tym segmencie też dało się zauważyć „tąpnięcie”?

W ub.r. wiele rozpoczętych już inwestycji było wstrzymywanych i inwestorzy zgłaszali się do nas mówiąc, że chcieliby przełożyć realizację np. o pół roku. Było to spowodowane tym, że wiele banków ograniczyło w tym czasie kredytowanie inwestycji. Oczywiście także i my mieliśmy z tego powodu problemy. Jednak obecnie zauważam już zmianę tego trendu – zamówień jest coraz więcej, realizacji w toku też sporo. Zapewne w jakimś stopniu ma to związek z mistrzostwami Euro 2012, aczkolwiek nie przeceniałbym ich wagi w tym temacie.

W ostatnich tygodniach jednym z najgorętszych w branży tematów są rosnące ceny drewna. Niewątpliwie sytuacja ta przekłada się na codzienną działalność przedsiębiorstwa, w tak dużym stopniu korzystającego z surowca drzewnego?

Nie kupujemy drewna bezpośrednio z Lasów Państwowych, tylko przerobione elementy – łaty meblowe, tarcicę i kloc – od naszych dostawców. Od początku br. ceny tych elementów podskoczyły o jakieś 5-10%. Nie są to więc podwyżki skali 40% – a taką zapowiadano – jednak nie da się ukryć, że jest to spory wzrost kosztów związany z zakupem surowca.

A czy nie ma problemów z dostępnością surowca do produkcji?

Nie ma. Surowiec jest, tylko droższy.

Czy to prawda, że tradycyjne modele krzeseł, z elementami giętymi czy wyplotem, wracają obecnie do łask?

Tak, można mówić o aktualnym renesansie tych modeli. Ale ich sprzedaż jest dość sinusoidalna, jakieś 7-10 lat temu też był na nie boom. Faktem jest, że  mamy obecnie więcej zamówień na klasyczne modele, niż pozwalają nam możliwości produkcyjne. Dlatego będziemy musieli trochę „przestawić” park maszynowy w tym kierunku i zatrudnić nowych ludzi na stanowiska gięciarzy. Inaczej trudno będzie nam sprostać oczekiwaniom klientów, którzy liczą na maksymalnie 5-tygodniowy czas realizacji zamówienia.

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁA: Anna Żamojda.

Wywiad został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 4/2011