Nie wyzbędę się utopijnego podejścia do rzeczywistości
7 lutego, 2016 2023-11-23 14:54Nie wyzbędę się utopijnego podejścia do rzeczywistości
Rozmowa z Jarosławem Perszko, rzeźbiarzem, pracownikiem naukowo-dydaktycznym Wydziału Architektury Politechniki Białostockiej, autorem statuetki „Diament Meblarstwa”.
Zacznę tę rozmowę od – chyba można tak powiedzieć – dość subiektywnego pytania. Jesteś Jarku autorem statuetki, będącej nagrodą w naszym konkursie „Diament Meblarstwa”. Dlaczego zdecydowałeś się na realizację tego projektu?
Prozaiczna odpowiedź: poprosiłeś mnie o to. Przyszedłeś z konkretnym zleceniem, którego wykonania podjąłem się po krótkiej rozmowie z Tobą. Kiedy określiłeś swoje oczekiwania i priorytety doszedłem do wniosku, że myślenie o problemie zadania i jego formie odpowiadają mojemu spojrzeniu jeśli chodzi o sposoby wyrażania określonych przez Ciebie treści.
Współpraca z tzw. zleceniodawcą jest często trudna i kończy się niepowodzeniem. Mimo wielu prób efekt nie jest osiągnięty. Składowymi sukcesu są zarówno umiejętności autora, jak i zrozumienie, wrażliwość oraz wysoka świadomość zleceniodawcy, które nie zawsze się pokrywają.
Zdarza się jednak, że obie strony znajdują wspólny mianownik. W naszym przypadku tak właśnie było i mam nadzieję, że cel postawiony osiągnął satysfakcjonujący finał.
Skąd pomysł, by statuetka przybrała taki właśnie kształt? Dlaczego szkło, dlaczego czarny kolor?
Przystępując do pracy nad czymkolwiek zawsze zaczynam od poszukiwania ogólnej idei formy, która w najbardziej syntetyczny sposób „opisze” całe spektrum sensów i znaczeń związanych z jej finalną funkcją. W trakcie pracy nie sposób skupić się na jednym z aspektów dotyczących problemu, ponieważ przekaz treści okazać się może ograniczonym lub zawężonym. Całościowe ujęcie nie polega bowiem na uwzględnieniu wszystkich czynników związanych z problemem, lecz na takim przedstawieniu, które pozostawia miejsce odbiorcy na dopowiedzenie treści odpowiednio zasygnalizowanych poprzez zaproponowaną formę, treści, które każdy z nas nosi w sobie jako doświadczenie.
Tak więc poszukiwanie sposobu wyrażenia określonego problemu nie jest tylko i wyłącznie grą czysto plastyczną. Opiera się na analizie zjawisk, funkcjonujących archetypów czy skojarzeń. Nie jest procesem prostym, który da się zaplanować czy przedstawić w formie projektu rysunkowego.
Zastanawiając się nad formą statuetki dotyczącej wyróżnienia najlepszych realizacji przemysłu meblarskiego szukałem czynnika, który w zasadzie swojej i funkcji nigdy chyba nie przestanie mieć znaczenia w technologicznym procesie powstawania mebla. Taką pierwotną i podstawową formułą wydało mi się pojęcie złącza, a dokładnie samo jego gniazdo. Gniazdo, które w tym konkretnym przepadku przyjęło formę jednego z podstawowych kształtów szlifu diamentu, narzuca adekwatny kształt jego czopu – dopełnienia, którym okazuje się być sam laureat. Użyty materiał (szkło), poprzez swoją twardość i kruchość sugeruje również konieczność zastosowania odpowiednio twardych (diamentowych) narzędzi. Uzmysławia też opór samego materiału, trudność w pozostawieniu śladu, jak i czas na to konieczny. Nie każdemu można przyznać miano diamentu.
Zastosowany czarny kolor jest analogią do powstałego równolegle logo konkursu. Szczęśliwym okazało się, że zarówno przestrzenna, jak i graficzna forma, spełniając przypisane im funkcje użytkowe, zachowują jednorodność wizualną.
Czy często zdarza Ci się realizować tego typu projekty?
Tego rodzaju zlecenia zdarzają się, ale nie mogę powiedzieć, że stanowią moje główne pole aktywności. Jestem przede wszystkim rzeźbiarzem zajmującym się realizacją prac, których zleceniodawcą jestem ja sam. Nie znaczy to jednak, że odmawiam tym, którzy potrzebują rozwiązania podobnego do naszego problemu.
Pracując na zlecenie zawsze staram się trzymać zasady tak jakbym pracował dla siebie. Znaczy to, że nigdy nie traktuję go jako tzw. fuchy. Szukam formy, która zgodna jest z moim językiem przedstawiania i wynikającą z charakterystycznego mi sposobu artykułowania treści.
Kiedy nie udaje się pogodzić moich pomysłów i preferencji z oczekiwaniami zleceniodawcy kończymy współpracę na etapie koncepcji. Kiedy jednak pojawia się przysłowiowy wspólny mianownik, współpraca jest satysfakcjonująca – mam nadzieję, że dla obu stron.
Zrobiłem wiele projektów i realizacji małych form rzeźbiarskich i medali dla instytucji rządowych, samorządowych czy stowarzyszeń. Do najbardziej udanych mogę zaliczyć, wykonaną z jednego kawałka blachy stalowej, statuetkę „Ambasadora Województwa Podlaskiego”.
Cofnijmy się teraz w czasie. Jesteś związany z Hajnówką, uroczą miejscowością położoną na skraju Puszczy Białowieskiej, gdzie się urodziłeś i gdzie mieszkasz, ale studiowałeś na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam też przez 2 lata byłeś asystentem prof. Adolfa Ryszki w Zakładzie Rzeźby UMK w Toruniu. Co dała Ci – w wymiarze oczywiście zawodowym – ta współpraca?
Muszę przyznać, że propozycję pracy asystenta tak znanego rzeźbiarz i pedagoga, jakim był Adolf Ryszka przyjąłem z wielką satysfakcją, ale też i ze strachem. Nie studiowałem w pracowni profesora i nie był on moim promotorem, ale mimo to wybrał mnie. W czasie studiów toczyłem z nim spory (dziś myślę, że szczeniackiej natury). Z iście młodzieńczą zadziornością twierdziłem, że w cieniu wielkiego nie wiele może wyrosnąć.
Nie wiedziałem do końca, co powodowało o jego wyborze, zwłaszcza, że Ryszka był twórcą bardzo konkretnym, o charakterystycznym sposobie rzeźbienia. Rozpoznawalnym na pierwszy rzut oka, uznanym, z dużymi osiągnięciami, znanym powszechnie w Polsce i w Europie. Wciąż doceniam ten dorobek, ale nigdy nie uległem jego wpływom formalnym.
Dopiero po mojej decyzji o rezygnacji z pracy na uczelni, to co było między nami zależnością zawodową stało się przyjaźnią, to co stanowiło różnicę – okazało się walorem. Pozostawaliśmy do końca jego życia w ścisłym kontakcie, zarówno zawodowy, jak i towarzyskim. Z pietyzmem przechowuję jego list napisany tydzień przed śmiercią traktując go jako pożegnanie.
Można by powiedzieć, że nie pomógł mi w karierze zawodowej, jak to czynią teraz profesorowie promując swoich asystentów. Po latach jednak postępowanie jego widzę inaczej, cenię bardziej. Postrzegam go przez pryzmat sposobu pracy, powagi i odpowiedzialności za każdą decyzję formalną.
Dziś pracując jako dydaktyk myślę, że to najlepsze dziedzictwo, jakie mogłem od niego otrzymać. Staram się pamiętać o jego postawie wobec studentów i mnie samego. Postawie respektującej myślenie innych, uważne czuwanie nad decyzjami mniej doświadczonych tylko w takim zakresie, by delikatnym dotykiem utrzymać ich pionową postawę, w szanując pełni ich indywidualny charakter wypowiedzi.
W pierwszych pracach rzeźbiarskich używałeś przede wszystkim metalu oraz kamienia, ale z czasem zacząłeś „mierzyć się” także i z innymi materiałami…
Po powrocie z Torunia do Hajnówki zająłem się czystą technologią rzeźbiarską. Zbudowałem własną odlewnię, kułem kamień. Nie czułem potrzeby realizacji własnych pomysłów. Pragnąłem wyciszenia, które dawała i wciąż chyba daje mi Hajnówka. Po siedmiu latach zrobiłem pierwszą wystawę indywidualną i od tamtej pory nie przestaję.
Mimo wykorzystywania różnorodnych materiałów czy technik do dziś pracuję zarówno w metalu, jak i kamieniu. Owszem moje pierwsze prace w sposób oczywisty związane są tylko z tymi technikami. Jeśli jednak przyjrzysz się im bardziej zobaczysz, że w pracach tych nie chodzi tylko o zamknięcie idei w tzw. trwałym materiale, jak to się ma w klasycznym procesie rzeźbiarskim.
Wbrew regułom rzemieślniczym odlewam swoje prace na pełno („Żona Lotta II”, Champagnol, Francja), obrabiam kamień do formy kartki papieru („Dekalog”, Muzeum Narodowe w Szczecinie). Mierzę się bardziej z materią procesu i materiału niż dążę za wszelką cenę do finału. Proces powstawania obiektu jest dla mnie ważny i istotny, czasem ma większe znaczenie niż efekt końcowy. To właśnie skupienie na czymś, co się dzieje w czasie spowodowało zainteresowanie innymi materiałami. Każdy z nich ma bowiem inną specyfikę i inny charakter, każdy z nich ma w sobie inne poczucie czasu.
Od kilkunastu lat eksperymentujesz też z widzem poprzez różnego rodzaju instalacje czy działania performance. Dlaczego? Czy tradycyjne techniki rzeźbiarskie przestały już Ci wystarczać?
Nie przestały, ale nie wszystko co chcesz da się wyrazić za ich pomocą. Wspomniałem o ważnym dla mnie czynniku ekspresji, jakim jest czas. Jest on nierozłącznie związany z działaniem, stawaniem się, byciem.
Tak więc instalacja czy performance jest tylko jedną z form wyrażania idei. Sztuka to aktywność, której efekty mają na celu zaspokojenie zarówno satysfakcji wewnętrznej twórcy, jak i poruszenie odbiorcy. Im pełniejszy zakres oddziaływania, tym silniejszy efekt wyrazowy. Zaletą pierwszej jest możliwość stworzenia sytuacji, której odczuwanie odbywa się na poziomie wielu zmysłów, a nie tylko wzroku. Drugiej – to przeżywanie bardzo często chwilowego zdarzenia w sposób szalenie intensywny.
Czasem efekt może być ukryty do tego stopnia, że niewielu zauważy jakiekolwiek działanie. Jedną z najbardziej ulubionych instalacji połączonych z performance jest ta zrealizowana w ramach festiwalu Tydzień Sztuki Współczesnej we Lwowie. Po wyborze jednego pomieszczenia starej fabryki ograniczyłem swoje działanie do jednego wdmuchnięcia garści żółtego pyłu do jego wnętrza, który osiadł na nietkniętych przez wiele lat ścianach i posadzce w postaci kurzu („Niebieski jest jaki jest, żółty przyszedł sam”, 2009, Lwów).
Wykorzystywanie różnych technik czy budowanie sytuacji z pozoru tylko odbiegają od klasycznego myślenia o formie obiektu. Nadal trzymam się podstawowych, dla mnie wciąż obowiązujących, zasad jego konstruowania. Odniesieniem bowiem do jakichkolwiek naszych działań zawsze jest człowiek. Sposób jego postrzegania, czytania rzeczywistości wymusza operowanie określonymi środkami wyrazowymi. Szukając skojarzeń wynikających ze specyfiki materiału czy samego procesu nigdy nie zapominam o tym czym są wielkość, skala i proporcja.
Jedną z takich instalacji było „Źródło”, którą zaprezentowałeś na głośnej, dla niektórych wręcz kontrowersyjnej, wystawie „Czynnik katolicki w sztuce” w Ratyzbonie w 2009 r. W tej wystawie pokazane zostały prace m.in. Anny Baumgart, Grzegorza Klamana, Wilhelma Sasnala czy Artura Żmijewskiego. „Źródło” czyli co?
Ktoś powie, że udział w tego rodzaju wystawach jest swego rodzaju wyróżnieniem. Być może, ale nie pracuje się tylko po to, by dołączyć do grona wybranych. Chęć realizacji problemu jest wewnętrzną potrzebą samego twórcy i wymusza pracę ciągłą, w wyniku której pojawiają się realizacje bez konkretnego „zamówienia”. Mają one jednak wpływ na to, co przydarzyć się może w przyszłości. Tak było też w przypadku Ratyzbony i „Źródła”.
Kiedy dostałem propozycję udziału w tej wystawie pierwsze skojarzenie padło na kurtynę wodną, która z natury swojej jest pochłaniaczem czynników toksycznych, zagrażających zdrowiu i życiu ludzkiemu. Wydało mi się właściwym przeniesienie maszyny do wnętrza galerii i podniesienie jej tym samym do rangi przedmiotu znaczącego. Pozostawienie jej bez żadnej interwencji było w pełni przemyślane i celowe. W kontekście problemu i tematu wystawy, krążąca w obiegu zamkniętym, czysta woda zyskała dodatkowe, lecz zgoła odmienne znaczenie. Źródła zupełnie innej natury – oczyszczenia wewnętrznego, a może tylko jego iluzji, substytutu „wiecznego źródła wody żywej”.
Praca przedstawiona na wystawie „Czynnik katolicki w sztuce” była antytezą projektu, który trzy lata wcześniej zrealizowałem w oparciu o dwa podobne obiekty. Były nimi też przemysłowe kurtyny wodne, w których zastosowałem odmienne środki formalne.
Peter Foulds napisał w katalogu do tej wystawy:
(…)Zapewne w normalnych warunkach są to tajemniczo funkcjonalne elementy wyposażenia zakładu przemysłowego, które przykucnęły sobie posępnie w kącie sali, nieustannie zwracając przepływające przez nie filtraty. Jarosław Perszko przeobraził je, zabarwiając wodę, co wywołało zupełnie inny i alarmujący efekt. (…).
(…)W urządzeniu po lewej stronie ciecz jest zabarwiona na czerwono. Kiedy stoi się przed nim, ta opadająca po ścianach kaskada niepokojąco przypomina mrożącą krew w żyłach wizję zasłony krwi w filmie „Lśnienie” Stanley Kubricka. Woda w drugim urządzeniu jest w jaskrawym zielono-żółtym kolorze, co z bliska wywołuje podobnie złowieszcze wrażenie. Przypomina to toksyczny wyciek przemysłowy lub zużyty płyn chłodzący z nieszczelnych reaktorów atomowych(…)
(…)Nie jest to futurystyczna estetyka maszyn ani też czysta fantazja dadaistów. To raczej uzupełnienie użytkowego urządzenia przez prosty dodatek, niewielką, lecz kluczową zmianę jednego z elementów(…)
Nigdy nie było moją intencją szokowanie lub epatowanie czymś obscenicznym. Dobór środków technicznych czy też materiałów podyktowany był zawsze dążeniem to sytuacji, w której odpowiednie ich zastosowanie określi je jako materię obiektu.
Eulalia Domanowska, kuratorka Twojej wystawy „Pejzaż” w warszawskiej Galerii XX1 (2010 r.) napisała o Twojej twórczości: Jarosław Perszko tworzy prace nasycone tajemnicą, metafizyką. Akt twórczy, którego zapisem jest materialna forma rzeźby wynika u niego z filozofii artysty, traktującego uprawianą sztukę, jako nieustanne źródło poznania. Czy to właściwa charakterystyka? Jak rozumieć słowa: „sztuka jako nieustanne źródło poznania”?
Każdy z nas patrząc na otaczający świat, próbuje go rozpoznać i oswoić. Uczy się go, by móc w nim racjonalnie i wygodnie funkcjonować. Jak sam wiesz poznawanie rzeczywistości to nie tylko dążenie do zaspokojenia swoich partykularnych potrzeb, to aktywność, dzięki której patrząc wstecz zdajemy sobie sprawę, że przebyliśmy jakiś kawałek drogi. Drogi na początku, której postrzegaliśmy inaczej to co dziś wydaje się być oczywiste.
Żeby móc się porozumieć i zgodnie funkcjonować poznawanie rzeczywistości musi być do pewnego stopnia procesem wspólnym nam wszystkim. Nie da się jednak zaprzeczyć, że każdy z nas rozpoznaje ją odrobinę inaczej. Patrzymy na świat przez pryzmat własnych preferencji, często staramy się go kształtować według własnego gustu. Dlatego trudnym jest zachowanie obiektywizmu sądów, zwłaszcza jeśli chodzi o sztukę. Najczęściej sprowadza się on do prozaicznego stwierdzenia: podoba mi się lub nie podoba. Przyznasz chyba, że to kryterium nie jest właściwą formą wartościowania jeśli chcemy traktować sztukę jako element kultury.
Przyjmując sztukę jako dyscyplinę poznawczą nie można podchodzić do podejmowanych problemów tylko i wyłącznie w sposób subiektywny. Nie da się uniknąć indywidualnego spojrzenia, co nie wydaje się być wadą, ale koniecznym jest zachowanie otwartości umysłu na to, co pojawia się w formie bodźca zewnętrznego. Analiza zjawisk powinna być oparta na zasadzie obiektywnej, odbywać się w sposób logiczny, tak by powstały w jej wyniku przekaz był czytelny. Powinna być również oparta na szerokim spektrum podejmowanych problemów.
To co w tym momencie mówię nie jest moim programowym założeniem, ale ogólną konstatacją, która może być swego rodzaju usprawiedliwieniem moich różnorodnych zainteresowań. Mówiąc szczerze, szukam na wielu polach, bo interesuje mnie wielość zagadnień. Właściwiej można by powiedzieć, że poszukuję wielu doznań. Tym samym wymuszam w sobie wysiłek pokonywania nie znanych mi do tej pory sytuacji.
Pobieżny odbiorca stwierdzić może, że „skaczę z kwiatka na kwiatek”. Ale po dogłębnym spojrzeniu da się zauważyć wspólną oś, łączącą wszystkie efekty moich poszukiwań twórczych. Mimo ich różnorodności jest wyraźna cecha, która je łączy. Dlatego być może słowa Eulalii Domanowskiej, krytyka sztuki i kuratora, dyrektorki Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, sprowadzają się do takich wniosków. Cechą tą moim zdaniem jest ciągłe poszukiwanie, odkrywanie nowych „lądów” (Witkacy mówiąc kiedyś o naturze artysty porównał ją do osobowości konkwistadora).
Różnorodność stosowanych przeze mnie technik wynika chyba właśnie z tego. Nie odrzucam jednych na rzecz drugich z powodu znudzenia, koniunkturalizmu czy aktualnej mody. Staram się wykorzystywać je adekwatnie do rozważnego aktualnie problemu. Wracam do starych technik kiedy wymaga tego idea realizowanego obiektu. W tym samym czasie mogę równolegle zajmować się performance („10 mb oddechu”, Festiwal Piękne Kłamstwa, Warszawa, 2015), przygotowywać wystawę z wielkich odlewów aluminiowych („Przejście”, Ratusz, Muzeum Okręgowe, Białystok, 2015), czy też pracować nad obiektami świetlnymi („Krok”, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, „Drzwi bez tytułu”, BWA, Kielce, 2015).
Twoje prace znajdują się w zbiorach wiele muzeów oraz osób prywatnych w Polsce i zagranicą. Czy czujesz się artystą spełnionym?
Spełnionym?
Jeśli umieszczenie swoich prac w znaczących kolekcjach sztuki jest tego wykładnią to raczej nie. Owszem, przyjemnie jest kiedy odbiorca i środowisko artystyczne docenia twoje działania, ale nie do końca o to chodzi.
Mam nadzieję, że nie doświadczę tego stanu do samego końca. Podejrzewam, że kiedy zacznę czuć się spełniony będzie to sygnał alarmowy. Ostrzeżenie przed stanem, w którym znikają cele, a życie traci olbrzymią część swojej esencji. Najciekawsze jest bowiem to, co jeszcze przed nami.
Pracę na uczelni oraz pracę twórczą łączysz z funkcją prezesa Stowarzyszenia Artyści w Naturze. Czy mógłbyś przybliżyć to Stowarzyszenie?
Tak się złożyło w moim życiu, że wróciłem do dydaktyki. Pracuję na Wydziale Architektury Politechniki Białostockiej, uczę rzeźby i innych zagadnień plastyczno-przestrzennych studentów kierunku architektury wnętrz. Praca, choć z pozoru łatwa, jest bardzo absorbująca. Wymaga ciągłego skupienia, a zarazem umiejętności wczuwania się w intencje innych – studentów, którym udziela się korekt. Koniecznym okazuje się wyłączenie własnych preferencji na rzecz racjonalnej analizy problemu, z którym mam do czynienia. W większości przypadków trzeba zapomnieć, że samemu jest się artystą i ma się określony pogląd na podejmowany temat. Tu często przypominam sobie metodykę nauczania Adolfa Ryszki, jego spokój i opanowanie. Lakoniczność stawianych diagnoz z podziwu godną trafnością sądu.
Jeśli chodzi o Stowarzyszenie Artyści w Naturze… Przestało istnieć kilka lat temu. Ten etap mojego życia zawodowego uważam za zamknięty. Chociaż idee i treści poruszane w tamtym czasie są wciąż dla mnie ważne i aktualne. Chyba nigdy nie wyzbędę się utopijnego podejścia do rzeczywistości.
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki
Jarosław Perszko
Urodzony w 1962 r. Absolwent Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dyplom z wyróżnieniem w 1989 r. w Pracowni Rzeźby prof. Hanny Brzuszkiewicz. W latach 1989-90 asystent prof. Adolfa Ryszki w Zakładzie Rzeźby UMK w Toruniu. Od 1997 r. pracownik naukowo-dydaktyczny Wydziału Architektury Politechniki Białostockiej. Obecnie profesor w Katedrze Architektury Wnętrz tejże uczelni.
Jarosław Perszko zajmuje się rzeźbą, instalacją i performance. Liczne realizacje scenograficzne dla filmu, teatru dramatycznego i lalkowego oraz widowisk muzycznych. Animator kultury, współorganizator i uczestnik warsztatów twórczych m.in. z Laboratorium Edukacji Twórczej CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie.
Ma w dorobku ponad pięćdziesiąt wystaw indywidualnych i problemowych w Polsce, Francji, Szwecji, Portugalii, Niemczech i na Ukrainie. Brał też udział w wystawach zbiorowych w kraju i zagranicą. Prace Jarosława Perszko znajdują się w zbiorach m.in. Muzeum Narodowego w Szczecinie, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, a także w zbiorach prywatnych we Francji, Szwecji, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych i Polsce.
Wywiad opublikowany został w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 2/2016