Architekt to zawód otwarty na zmiany
28 marca, 2023 2024-07-11 7:10Architekt to zawód otwarty na zmiany
Katarzyna Koszałka, właścicielka pracowni projektowej mDom o tym, co dzisiaj oznacza bycie architektem, o edukacji, przestrzeni do współpracy z producentami mebli i nowej definicji luksusu.
Co dzisiaj oznacza bycie architektem?
To bycie dobrym obserwatorem. Przyszło nam żyć w niełatwych czasach. Pandemia, wojna tuż za naszą wschodnią granicą, inflacja i polaryzacja społeczeństwa. Wszystko to przekłada się na naszą pracę, jak i z pewnością na każdą inną, choć w różnym zakresie. Ważne jest tu i teraz, dlatego kiedy prowadzę warsztaty i spotkania ze studentami, mówię im, że jeżeli nauczą się czegoś na studiach, na początku swojej drogi zawodowej, w żaden sposób nie mogą tej wiedzy traktować jako wystarczającej. Naszym zadaniem jest podążać za zmianami, wciąż uczyć się nowych rzeczy i obserwować, co się dzieje wokół.
Kiedy przypominam sobie, z jaką wiedzą startowałam w zawodzie architekta prawie 25 lat temu, jak bardzo wszystko się od tego czasu zmieniło – nie tylko w kontekście zawodu, ale świata w ogóle – to aż trudno mi w to uwierzyć. Czasy, w jakich żyjemy, są niezwykle istotne w pracy architekta i bezpośrednio oddziałują na to, jak powinniśmy projektować wnętrza. Bo kiedy świat się zmienia, zmienia się również człowiek i jego potrzeby. To wymaga od nas uwagi.
I pewnej elastyczności?
Tak i to zarówno na polu projektowym czy doboru produktów, jak i w kontekście współpracy z klientem. Słowem – elastyczności w zakresie całej dotychczasowej formuły pracy. Mówimy o tym, że pandemia i wojna zmieniły nasz sposób widzenia świata, a to się przełożyło w bardzo konkretny sposób na to, jak dzisiaj projektujemy wnętrza.
Dojrzeliśmy?
Bardzo. Wiele osób zaczęło zupełnie inaczej postrzegać rzeczywistość. Nabraliśmy dystansu, ale jednocześnie staliśmy się bardziej wrażliwi i może trochę mniej odporni psychicznie? To przypomina niekiedy naprężoną strunę i wymaga psychologicznego podejścia. W naszym zawodzie ten aspekt jest nieodzowny, choć nie wszyscy biorą go pod uwagę. Zapominają o nim lub pomijają go. Także, niestety, w procesie kształcenia. Tymczasem architekt często musi rozwiązywać konflikty. Umieć znaleźć złoty środek, godzić potrzeby i upodobania np. dwojga inwestorów czy rodziny urządzającej wnętrze. Jedno z nich chciałoby takie meble i ciepłe kolory, a drugie zupełnie inne i chłodniejsze odcienie. Jedno lubi styl nowoczesny, a drugie klasyczny. Do tego każdy ma swoją wrażliwość i funkcjonuje zawodowo w innym środowisku. Inaczej pracuje się z lekarzami, informatykami, a inaczej z prawnikami.
Inwestor może od nas, jako od projektantów, oczekiwać określonych zachowań, np. że będziemy bardziej korporacyjni, bo on sam pracuje w korporacji i jest przyzwyczajony do takiej formy współpracy. Zarówno więc w przypadku godzenia różnych gustów, odczytywania potrzeb, wrażliwości, formy komunikacji i szukania przy tym najlepszego rozwiązania dla wszystkich, psychologia jest wsparciem i pomocą.
Mogę sobie wyobrazić, że to dostosowanie się do nowej sytuacji bywa ogromnym wyzwaniem.
Zgadza się. Jeśli do tego dołożymy wszystkie aspekty dnia codziennego i to, co przeszliśmy w ciągu ostatnich trzech lat, można się złapać za głowę i powiedzieć, że mamy naprawdę trudny zawód. Niejednokrotnie mam wrażenie, że aranżacja wnętrz jest dodatkiem do historii, którą wokół budujemy. Tworzymy inwestorom dom, coś najważniejszego, i w związku z tym spoczywa na nas bardzo duża odpowiedzialność. Musimy zdawać sobie sprawę, jak dużo od nas zależy, poczuwać się do odpowiedzialności, kiedy tworzymy tę przestrzeń, w której oni odpoczywają, spędzają czas z przyjaciółmi, wychowują dzieci i pracują. Tak wiele czasu spędzamy w swoich „czterech ścianach”, że to, jak wnętrze oddziałuje na jego mieszkańców, ma ogromne znaczenie. Myślę, że zdajemy sobie sprawę z tego ciężaru, mamy tę świadomość. Specjalnie mówię o tym jako o „ciężarze”, bo mam poczucie tej odpowiedzialności.
Wszystko, co robimy musi być zatem świadome, nigdy nie przypadkowe. To jest ten pierwszy ważny aspekt – psychologiczny i emocjonalny. Kolejnym są finanse. To, co my byśmy chcieli jako projektanci stworzyć we wnętrzu, w stosunku do budżetu, z jakim przychodzą do nas inwestorzy. O tym aspekcie również musimy pamiętać. Do tego dochodzi jeszcze trzeci element, który w dzisiejszych czasach ma ogromne znaczenie i wagę, a którego też musimy być świadomi jako projektanci. Chodzi oczywiście o aspekt ekologiczny.
Powinniśmy uświadamiać klientom, dlaczego warto wybierać takie, a nie inne produkty w oparciu o naszą wiedzę na ich temat. Ważne jest, by nasze podejście było ekologiczne, ale nie tylko w takim kontekście, że klient ma do czynienia z produktem, który mu nie szkodzi bezpośrednio. Ważny jest cały proces produkcji oraz późniejszy recykling produktów. Naszym zadaniem, jako projektantów, jest korzystanie z produktów tworzonych w duchu zrównoważonego rozwoju. Na nas spoczywa także zadanie edukacji w tym zakresie naszych inwestorów. Ja to tak postrzegam i kładę duży nacisk na ochronę środowiska w całym procesie projektowym.
Pojawia się odpowiedzialność.
Tak, a jej znaczenie tylko rośnie. Nasza praca polega nie tylko na urządzaniu nowych mieszkań w stanie deweloperskim. Często podejmujemy się realizacji różnego rodzaju remontów, rewitalizacji, dostosowywania używanego wnętrza do nowych potrzeb. To oznacza, że musimy bardzo rozsądnie, twórczo i koncepcyjnie podchodzić do każdego produktu z osobna i do całego procesu projektowego. Po to, żeby mieć świadomość naszej odpowiedzialności względem środowiska. Branża budowlana musi zacząć bardziej uważać na zanieczyszczenia, które generuje. Widzimy już pozytywne zmiany, ale one muszą przyspieszyć. Trzeba jasno sobie uświadomić, że to, co robimy oddziałuje na środowisko zero-jedynkowo. Każdy z nas na nie wpływa, każda nasza decyzja. Nawet ta wydawałoby się drobna, jaką jest dbałość o segregowanie odpadów. To kolejny element, który jest istotny w naszej pracy i za który bierzemy odpowiedzialność.
Zawód architekta staje się coraz bardziej skomplikowany.
Jeśli popatrzymy, na czym polegał zawód architekta 15 czy 20 lat temu, to o wielu jego aspektach nie myślano i nie mówiono tyle, ile dzisiaj. Były one zupełnie inne, miały inny wymiar i wagę. Dzisiaj są to poważne wyzwania, więc zawód rzeczywiście coraz bardziej nam się komplikuje, ale jest też coraz ciekawszym wyzwaniem.
Pamiętajmy, że wnętrza to są też emocje i uczucia, a nie sam produkt np. stół. Kiedy domownicy i goście siadają razem przy stole to pojawiają się emocje, buduje się nastrój. Dlatego naszej pracy towarzyszą też pytania o to, jak oni się będą w tym wnętrzu czuli, jakie nastroje będą towarzyszyły im przy spożywaniu posiłków, co sprawi, że dobrze się będą czuli przy tym stole? My nie odbieramy naszej pracy w kategoriach produktowych, tylko właśnie na poziomie emocji. Tych, które będą towarzyszyć inwestorom podczas tego wspólnego obiadu. Nie możemy naszego zawodu spłaszczać i sprowadzać do wyboru produktów, patrząc na niego tylko przez pryzmat kolorów czy form.
Architekt to zatem zawód wielowymiarowy?
Tak, a warto spojrzeć na niego z jeszcze innej perspektywy. Jest przecież zespołowy. Pracownia to zespół ludzi, a jeszcze poza tym współpracujemy przy każdym projekcie z wieloma innymi osobami. Są więc projektanci, inwestorzy, wykonawcy, sprzedawcy. Tworzy się duża grupa uczestnicząca w tym całym złożonym procesie wnętrzarsko-projektowym. Patrząc na ten zawód pod tym kątem, jesteśmy kapitanami statku, na którym wszyscy się zbierają i wspólnie płyniemy w jednym kierunku.
To od nas zależy, w którą stronę ten statek się skieruje, czy popłynie bez przeszkód do przodu, czy uda się uniknąć ukrytych pod wodą skał, sztormów, ale i tego, czy wszystkich uda się przekonać, by płynąć wyznaczoną trasą. Bo każda inna spowodowałaby, że droga do celu będzie długa i trudna. Przykład? W naszej pracy często ścierają się stanowiska nasze i wykonawców. Ci drudzy mówią na przykład: „tak się nie da, tak nie można, ja tego nie zrobię, czego pani ode mnie wymaga”. Albo sprzedawców, którzy chcą forsować swoje produkty, przekonując, że „to przecież prawie to samo” i jeszcze inwestorów, którzy narzekają: „dlaczego to musi tak dużo kosztować, czy rzeczywiście trzeba tak długo czekać?” Ich perspektywy mogą być zupełnie inne od naszego punktu widzenia, co sprawia, że jest to zawód wielu wyzwań i dużą rolę odgrywa w nim umiejętność budowania relacji.
Przywołując metaforę, którą się Pani posłużyła – ten statek mógłby rzeczywiście płynąć w różnych kierunkach, ale zmierza w tym wybranym przez architekta w porozumieniu z inwestorem. Jestem ciekawa Pani opinii, w jakim kierunku zmierza aktualnie projektowanie wnętrz?
Myślę, że ten kierunek można sprowadzić do wielowymiarowości. Nie mamy przecież jednoznacznie określonych trendów czy konkretnych wyznaczników dyktujących nam, że obecnie wnętrze powinno być takie, a nie inne. Pod tym względem mamy szeroki wachlarz stylów i kierunków. Cieszę się, że panuje taka różnorodność. Jako Polacy zaczynamy się także uczyć nowego podejścia – wnętrza nie muszą już być takie same u wszystkich. Mamy prawo, by nasze było inne od tego, które ma sąsiad czy znajomy.
Jeszcze kilka lat temu to wcale nie było takie oczywiste. Nasi inwestorzy byli ostrożni, zachowawczy. Chcieli, by ich domy/mieszkania przypominały coś, co już gdzieś widzieli. Odczuwali strach przed niezrozumieniem, przed niezaakceptowaniem przez najbliższe otoczenie. Bali się tworzenia wnętrz w sposób niekonwencjonalny. Nie zawsze byli na tyle odważni i silni, by chcieć się wyróżnić i spełnić swoje, choćby awangardowe, marzenia. Z perspektywy czasu uważam, że to dosyć mocno się zmieniło. Dzisiaj jedni chcą mieć wnętrza klasyczne, inni bardziej nowoczesne, a jeszcze inni z uwzględnieniem takiego czy innego stylu, estetyki i kolorystyki. Rzeczywiście mamy coraz większą dowolność i jesteśmy coraz bardziej otwarci. Nasze środowisko bardzo to cieszy.
A jakie jest dzisiaj największe wyzwanie, na które architekci muszą odpowiedzieć?
Do najważniejszych wyzwań, jakie przed nami stoją, na pewno należy wspomniana wcześniej ekologia. Niektórzy z nas jeszcze o tym nie myślą, zapominają lub odkładają na dalszy plan, a ja bym to jednak potraktowała jako element priorytetowy, również ze względów ekonomicznych. Czy tego chcemy czy nie, ekologia jest silnie związana z ekonomią i to nie postrzegana tak, że nie stać mnie na to, by być eko. Wychodzę z zupełnie innego założenia i myślę, że coraz więcej osób kieruje się tym, że tak naprawdę nie stać nas już na półśrodki, tymczasowość i bylejakość. Jeśli coś robimy, budujemy, wybieramy, róbmy to mądrze i z namysłem. Kupujmy tak by nie wydawać dwa razy na dany produkt czy materiał. Czas zmienić myślenie typu: „weźmy cokolwiek, a potem się zobaczy – najwyżej wyrzucimy i kupimy nowe”.
Na szczęście klienci, właśnie z powodów ekonomicznych, coraz chętniej otwierają się na podejście, w którym jeżeli wybierzemy dobry produkt od dobrego producenta, to on będzie nam służył przez wiele lat. Świadomość, że dany produkt jest dobrze zrobiony i wyprodukowany w sposób nieszkodzący środowisku, też ma duże znaczenie. Zaczynamy również coraz bardziej doceniać rodzimą, lokalną produkcję. Czasy, gdy wydawało nam się, że wszystko, co zagraniczne jest lepsze, mamy już na szczęście za sobą. Jestem z pokolenia dobrze pamiętającego czasy PRL. Wtedy rzeczywiście wszystko, co pochodziło z zagranicy, było po prostu super, a jeszcze lepiej, gdy miało obco brzmiącą nazwę. Czy to firma czy produkt, już nawet nieważne, gdzie coś było produkowane, byleby miało znamiona świadczące o tym, że pochodzi ze świata zza żelaznej kurtyny. Już samo to było dla nas atrakcyjne. W tej chwili chcemy korzystać z rodzimych produktów i coraz bardziej szanujemy naszych producentów i twórców.
A jednocześnie skracamy łańcuchy dostaw.
Oczywiście – przy okazji skracamy łańcuchy dostaw. Trzeba przyznać, że pomogły nam to zrozumieć i docenić pandemia oraz obecna sytuacja geopolityczna. Dojrzeliśmy do tego, że nie musimy czegoś sprowadzać z drugiego krańca świata. Cieszymy się tym, co mamy blisko. Uczymy się z tego korzystać i automatycznie wspierać się w mniejszych środowiskach krajowych czy europejskich producentów. Niekoniecznie musimy przecież sięgać po coś daleko, daleko stąd.
Skoro zostali wywołani producenci, chciałabym pomówić o współpracy z nimi, czy ona ewoluowała w ostatnim czasie? Czy dostrzega Pani pola, które wymagałyby poprawy?
Nie wiem czy Panią uraduję, czy zasmucę, ale w mojej ocenie jesteśmy tak naprawdę dopiero na początku tej współpracy. Z mojej perspektywy to wciąż jeszcze biała kartka – ogromne, niezagospodarowane pole do wspólnych działań. Oczywiście to się zmienia, idziemy do przodu. W ostatnich kilku latach obserwujemy, że rzeczywiście projektanci zaczynają wchodzić w strefę producenta, a wzornictwo przemysłowe zaczyna nabierać innego wyrazu. Nie zauważyłam jednak chęci zacieśniania współpracy. W sumie może i chęci są, tylko nie znalazła się jeszcze wspólna platforma.
Rzadko bowiem zdarzają się sytuacje, że producent mebli zwraca się do nas – architektów wnętrz – z pytaniem: „jakbyśmy to widzieli i jak nam się wydaje, czego rynek potrzebuje?”. Mam wrażenie, że jeszcze pokutuje błędne przekonanie, że: „Czego nie wyprodukujemy – to i tak się sprzeda. Skoro dotychczas rynek to brał i nabywca się pojawiał, dlaczego miałoby się to zmienić?”. Wielokrotnie już w swojej karierze zawodowej zastanawiałam się, dlaczego ten nasz meblowy świat jest taki skromny, jeśli chodzi o design. Tak bardzo nastawiony na minimum, czyli, by prosto wyprodukować i jeszcze prościej sprzedać.
Aż się boję zapytać: do jakich wniosków Pani doszła?
Myślę, że takimi ścieżkami poprowadziła nas historia. Teraz trochę trudno mieć o to pretensje, bo i do kogo? Tak był skonstruowany ten rynek przez wiele lat. Natomiast potrzeby klientów bardzo mocno wyewoluowały, a podejście polskich producentów mebli nie nadąża za tym, jak i za projektantami.
Co ma Pani na myśli?
Za mało jest zainteresowania producentów tym, co mamy do powiedzenia i jakimi informacjami możemy się z nimi podzielić. Nie chodzi tylko i wyłącznie o to, że nie zapraszają nas do procesu twórczego, wymyślania i tworzenia nowych mebli, ale w ogóle nie zapraszają nas do rozmowy. Najczęściej nie interesuje ich, jak projektujemy, jacy są nasi klienci i w czym oni mogliby nam pomóc w kontekście rynku detalicznego, czyli finalnego odbiorcy. Myślę, że producenci nie do końca są świadomi tego, jak wygląda nasza praca i co oni mogą zrobić aby nas wesprzeć w zakresie swoich mebli (produktów). Bez względu na to czy chodzi o dom, mieszkanie, biuro, czy hotel, klient ma określone potrzeby i swoje oczekiwania.
My architekci wnętrz jesteśmy na pierwszej linii frontu z klientem, dużo bliżej, więc lepiej go znamy. Odczuwam więc niedosyt i rozczarowanie tym, że producenci nie chcą korzystać z naszej wiedzy. Interesuje ich tylko to, by pokazać nam, co wymyślili i nie pada przy tym pytanie: „co pani sądzi, jak moglibyśmy inaczej to zaprojektować, co mówią klienci, jak oni wyobrażają sobie hotel, swoje biuro czy swój dom?”. Co ciekawe nie pada także pytanie: „jakie narzędzia są Pani potrzebne aby lepiej poznać nasz produkt, by zaproponować go swojemu inwestorowi?”.
Należę do Stowarzyszenie Architektów Wnętrz, które zrzesza duże grono architektów i rozmawiamy o tym. Myślę, że wiele osób z branży przychyliłoby się do mojej opinii, że producenci krajowi są za mało zainteresowani tym, jakie my mamy potrzeby, a więc i inwestorzy, którzy powierzają nam swoje domy czy hotele. Tymczasem producenci mają nieograniczone możliwości, by do nas przyjść i porozmawiać. My jesteśmy otwarci. Chodzi przecież o to, by nauczyć się słuchać rynku.
Z czego Pani zdaniem wynika ten brak otwartości na rozmowy z architektami wnętrz?
Obserwując rynek producentów, mam wrażenie, że stoimy po dwóch stronach barykady, że nadajemy na innych falach. W skali naszego rodzimego rynku nie weszliśmy jak dotąd w dialog, poza pojedynczymi próbami. Przecież my wszyscy biegamy po tym samym boisku, gramy do jednej bramki, więc warto się spotkać, rozmawiać, choćby i przy okazji różnych imprez targowych, na których się spotykamy. Teraz – podczas kryzysu, przy zachwianych łańcuchach dostaw i inflacji – jest dobry moment na to, byśmy znaleźli czas na wspólne rozmowy, na wymianę poglądów. Producenci mogą przyjść i powiedzieć: „Słuchajcie, mamy takie sytuacje, z tym problemem się borykamy i tak to u nas wygląda. Powiedzcie nam, jak to widzicie, jak to wygląda z waszej perspektywy?”. Zapewniam, że takie rozmowy bardzo pomagają. Tymczasem ewidentnie jest tak, że jedni stoją po jednej stronie, drudzy po drugiej, a pomiędzy nie powstał jeszcze żaden most. Trzeba go więc zbudować, taką platformę dialogu, miejsce spotkań i wymiany poglądów.
A dziś na targach jest tak, że producenci się wystawiają i pokazują, co mają. Przedstawiają to zazwyczaj w ten sposób: „tak wymyśliliśmy, tak zrobiliśmy i proszę bardzo – to mamy wam do zaoferowania”. My przyjmujemy do wiadomości i idziemy w swoją stronę. Nie ma tu żadnego dialogu. Moja rada? Zanim się pochwalicie, co zrobiliście, przyjdźcie do nas i zapytajcie o nasze zdanie. I wtedy dopiero produkujcie. Nie chcecie tworzyć z nami? W porządku, twórzcie sami ze swoimi zespołami w firmach, ale zadawajcie chociaż jakieś pytania. Tego bym sobie życzyła, żeby ta biała kartka w końcu wypełniła się wspólnymi przemyśleniami.
A mówi to architektka, która chętnie dzieli się swoją wiedzą, m.in. ze studentami. Proszę, by rozwinęła Pani ten wątek edukacyjny.
To rzeczywiście jest aktywność, która towarzyszy mi od samego początku mojej działalności. Zawsze miałam w swojej pracowni studentów na praktykach i stażach. Ten model funkcjonuje w pracowni mDom już niemal 25 lat. Niektórzy przychodzą tylko na staż i praktykę, ale przez te lata miałam do czynienia z dużą liczbą studentów, którzy po prostu -pracowali u mnie. Po zdobyciu dużej dawki wiedzy i doświadczenia przechodzili albo do innych pracowni – często kubaturowych, bo jednak stwierdzali, że po pracy we wnętrzach widzą się bardziej w architekturze kubaturowej, u deweloperów – albo otwierają własną działalność.
Ze studentami pracuję do dziś. Zatrudniam młodych ludzi u siebie, na etat, bądź na zlecenie przy konkretnych projektach, które pozwalają im rozwinąć wiele umiejętności. Współpracuję również z uczelniami, które dostrzegły potrzebę zapraszania na wykłady praktyków. Ostatnio najczęściej pojawiam się na UTH. To jest prywatna Uczelnia Techniczno-Handlowa, duża i prężnie się rozwijająca. Należę do uczelnianej Rady Pracodawców, jest to organ opiniodawczo-doradczy Dziekana Wydziału w zakresie osiągania coraz wyższego standardu kształcenia oraz współpracy z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Uczelnia stworzyła możliwość wymiany poglądów, rozmów świata biznesu, pracodawcy ze światem akademickim. Mam też podpisaną umowę z uczelnią na współpracę w zakresie praktyk i staży.
Ponadto, za pośrednictwem różnych partnerów, prowadzę wykłady i spotkania, dla innych uczelni, również prywatnych, które mają na celu przybliżenie studentom specyfiki zawodu. Są praktycznym przygotowaniem do jego wykonywania. Podczas wykładów staram się traktować temat dość szeroko, pokazując młodzieży nie tylko czysto praktyczne aspekty zawodu architekta wnętrz, czyli tzw. grafik dnia codziennego, ale także objaśniając im, czym tak naprawdę ten zawód jest. Z czym on się wiąże, czego się oczekuje od architekta i czym się powinien wyróżniać.
Okazuje się, że studentów bardzo to interesuje i mają niedosyt tej wiedzy. Uczelniom zależy przecież na tym, by ich absolwenci znaleźli później zatrudnienie. By to, czego uczą studentów, było możliwe do zrealizowania w ich życiu zawodowym i by studiowanie nabrało rzeczywistego sensu. Moje wykłady i spotkania cieszą się zainteresowaniem. Cały czas je rozwijam i myślę, że będą kontynuowane. W Stowarzyszeniu Architektów Wnętrz działam w Radzie Programowej. W jej ramach zajmuję się między innymi kontaktami z uczelniami i rozwojem współpracy z nimi.
Na ile istotnym aspektem jest to, że architekt bywa też przedsiębiorcą?
Bardzo istotnym. Podczas moich wykładów uświadamiam młodym ludziom, co to znaczy być architektem, jak to wygląda w kontekście spotkań z klientami, prowadzenia działalności i bycia sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Z jednej strony jesteśmy samodzielni, z drugiej działamy w pewnej grupie osób współtworzących, współdziałających, bo nie jesteśmy przecież od wszystkiego. O tym staram się opowiadać studentom i uświadamiać ich, kim będą po ukończeniu studiów, jeżeli zostaną w zawodzie. Z czym się będą na co dzień realnie zmagać, spotykać, co muszą sobie uświadomić i jak muszą swoje umiejętności wzbogacać. Studia dość często tego aspektu prowadzenia działalności i bycia przedsiębiorcą nie biorą pod uwagę. Tego elementu nie ma w programie nauczania albo jest go bardzo mało. Podobnie zresztą, jak wspomnianego już, aspektu psychologicznego naszego zawodu.
To dziwne, bo komunikacja jest bardzo ważną jego częścią.
Rozmawiamy z uczelniami, by praktycy mieli szansę częstszego pojawiania się na uczelniach i by studentom mówić o specyfice zawodu architekta w dzisiejszych czasach. Z jednej strony jesteśmy tu zresztą trochę taką poduszką ochronną, a z drugiej kubłem zimnej wody. Wszystko po to, by uświadomić studentów do jakiego świata wchodzą.
Wspomniała Pani, że angażuje się w działalność Stowarzyszenia Architektów Wnętrz.
Tak. SAW powstał po pierwsze po to, by zrzeszać grupę architektów. Po drugie, by o tym zawodzie więcej mówić, bardziej go sformalizować i przybliżyć. Uświadomić ludziom, na czym on polega. W wielu krajach architekci i stowarzyszenia, w których działają, mają wypracowane zasady, standardy. U nas wciąż tego brakuje, dlatego w Polsce te standardy powinny być jak najszybciej doprecyzowane. Zasady, których my jako jego przedstawiciele jesteśmy świadomi, a z drugiej strony, których świadomy jest rynek, klient czy nasz partner biznesowy. Nad tym się w SAW koncentrujemy przede wszystkim. Praca architekta jest indywidualna, koncepcyjna i twórcza, ale też oparta na bardzo konkretnych fundamentach, zasadach działania i standardach. Ważne by i środowisko, i firmy oraz osoby, z którymi współpracujemy, były tego świadome. Każdy z nas architektów zrzeszonych w stowarzyszeniu daje coś od siebie, działa, uczestniczy w jego życiu. Staramy się odnajdywać tam swoje miejsce i przestrzeń, w której możemy zrobić coś wartościowego.
Dążą Państwo do tego, by pojawiły się odpowiednie regulacje prawne, które sformalizują kwestie związane z wykonywaniem zawodu architekta wnętrz?
Tak. Od strony formalnej jest tu bowiem wiele braków.
Czy w dobie Internetu, e-commerce, posiłkuje się Pani technologią i możliwościami, które oferują obecnie sklepy online, czy też preferuje Pani osobisty kontakt z produktem?
Przede wszystkim staram się być na bieżąco. Jednak informacje, które znajduję w Internecie to dla mnie tylko początek drogi poznawania produktu. Staram się mieć z nim przede wszystkim kontakt. Niestety w wielu przypadkach nie jest to możliwe. Nie wszystkie produkty można obejrzeć na żywo i ich dotknąć. Nie ma możliwości, by showroomy w Warszawie czy innych miastach miały – kolokwialnie mówiąc – wszystko. Staram się więc uczestniczyć w różnego rodzaju targach, spotkaniach, prezentacjach, również tych zagranicznych. Po to właśnie, by moja wiedza o produkcie była sprawdzona poprzez osobiste zetknięcie się z nim i opierała się na jego bezpośredniej weryfikacji.
Robimy to po to, by klientowi zaprezentować jak najlepsze rozwiązania i móc przekazać mu: „widzieliśmy, mieliśmy go w rękach, siedzieliśmy na tej sofie, sprawdziliśmy produkt osobiście”. Świadomie wybieramy dla naszych inwestorów produkty znając ich zalety, atuty, wiedząc dlaczego akurat ten, a nie inny. Uważam, że proponując dany produkt, powinno się wiedzieć o nim wszystko i jak tylko jest to możliwe, zetknąć się z nim na żywo. Trochę nam w tym przeszkodziła pandemia, ale teraz nadrabiamy.
Czy pandemia była czasem, gdy zapotrzebowanie na współpracę z architektami osiągnęło apogeum, czy też perspektywy na przyszłość są równie obiecujące?
Myślę, że ten zawód cały czas się rozwija. W tym znaczeniu jego passa trwa i będzie jeszcze długo trwała. Z jednej strony bowiem rośnie w nas świadomość, że chcemy żyć coraz lepiej, coraz bardziej komfortowo, mamy większe potrzeby i to potrzeby coraz bardziej zindywidualizowane. Z drugiej strony, świat coraz szybciej mknie do przodu – technologicznie, produktowo. Nie sposób za tym nadążyć nie będąc na co dzień „w temacie”. Z tej perspektywy kontakty z projektantami są niezbędne. My znamy rynek lepiej, dokładniej i jesteśmy łącznikiem. Zapewniamy klientowi wiedzę o tym, co mógłby mieć w swoich wnętrzach i jak można to funkcjonalnie zastosować. A przede wszystkim potrafimy wykreować z tego wspaniałe wnętrza i w tym zakresie spełniać marzenia naszych inwestorów.
Jak wygląda w Państwa przypadku realizacja wnętrz komercyjnych i jak bardzo różni się ona od pracy z klientem indywidualnym?
To są dwie różne dziedziny. Nie chcę tutaj używać sformułowania różne zawody, ale z pewnością to odmienne przestrzenie zawodowe. W naszym przypadku obsługujemy klienta biznesowego w zakresie, powiedziałabym, small biznesu. Nie prowadzimy dużych inwestycji związanych z biznesem korporacyjnym np. dużych przestrzeni biurowych. To zresztą przemyślana decyzja. Lubimy pracować z klientem indywidualnie, być blisko niego, a taki rodzaj pracy oferują nam mniejsze firmy, w których mamy bezpośredni kontakt z właścicielem czy dyrektorem. Ta działalność też może być oczywiście na dużą skalę, ale jest jednak działalnością prywatną. Przez wiele lat uczyliśmy się tej współpracy bezpośrednio z ludźmi, odnajdywania się w relacjach z inwestorami i ta wiedza oraz doświadczenie przydają się w obsłudze biznesu.
Pracownię mDom prowadzi Pani wspólnie z mężem. Czy już na początku określili Państwo podział obowiązków wynikający z zainteresowań, predyspozycji, talentów? Czy może w Państwa przypadku jest to bardziej uzupełnianie się i wspieranie w różnych dziedzinach. Jak wygląda praca w takim twórczym duecie?
Można powiedzieć, że – jak to w duecie – z jednej strony jest trudniej, z drugiej łatwiej. Podzieliliśmy się kompetencjami dosyć klarownie, co bardzo nam ułatwia pracę. Ja jestem od takich aspektów miękkich, koncepcyjnych, twórczych, wizualnych i artystycznych. Mój mąż z kolei odpowiada za realizację, kwestie techniczne. Jest więc od tych elementów twardych i twardo musi stąpać po ziemi na budowach (śmiech). Pracuje z wykonawcami i kontrahentami. Nadzoruje projekt, by udało się wcielić w życie i zrealizować to, co ja wymyślę i stworzę. Pomimo podziału ról, nie jest tak, że te elementy się nie przenikają. Mąż również uczestniczy w tworzeniu projektów. Współpracujemy na płaszczyźnie twórczej, konsultuję się z nim, wspiera mnie też swoimi różnymi pomysłami. Myślę, że w tym zawodzie nie ma miejsca – jak już wspomniałam – na rzeczy zero-jedynkowe. Nie mamy więc postawionej żadnej granicy, przysłowiowej kreski, choć podział kompetencji ułatwia codzienne życie i realizację projektów.
Wnętrza, które Państwo tworzą w ramach pracowni, można określić mianem luksusowych. Chcę zapytać o Pani obserwacje na temat luksusu. Jak on się przez lata zmieniał? Czym dzisiaj jest luksus?
Ciekawe pytanie, bo definicja luksusu rzeczywiście się zmienia. Mam wrażenie, że w tej chwili jest ona inna niż była jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Według mnie dzisiaj luksus postrzegany jest bardziej jako komfort, a nawet więcej – jako komfort funkcjonowania. Luksusem jest więc spokój, cisza, indywidualność, możliwość wypoczywania czy pracy na własnych zasadach i według potrzeb. Luksus nie jest przy tym mierzony tylko wartością rachunku za projekt wnętrza, za produkty, ale właśnie tym, czy my się w swoim wnętrzu czujemy luksusowo. A trzeba też pamiętać, że każdy z nas ten poziom luksusu ma inny.
Chcemy pracować czy wypoczywać na różne sposoby i to jest właśnie ważne: żebyśmy my jako architekci wnętrz umieli, tworząc te luksusowe wnętrza, sami to najpierw zrozumieć, zapoznając się z potrzebami klientów czy nawet uświadamiając im, jak ważne jest to, by uzyskać od nich odpowiedzi na pytania: „co jest dla niego luksusem i na jakim poziomie luksusu mu zależy”.
Właśnie na nowo zdefiniowała Pani luksus. Bardzo dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁA: Anna Szypulska
Wywiad został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 3/2023