Najczęściej gram z przodu
10 marca, 2012 2024-01-30 10:47Najczęściej gram z przodu
Na meble tapicerowane był właściwie „skazany”. Wyuczony zawód – tapicer – nie dał wielkiego wyboru. Przygodę z biznesem zaczął od… piwnicy. Tam, przed 22 laty, powstała firma Libro Marek Liberacki.
Kariera Marka Liberackiego jest typowa dla wielu osób, także z branży meblarskiej, które działalność na własny rachunek rozpoczynały na początku lat 90. Początek Libro, a dodam, że była to moja pierwsza firma, to piwnica o powierzchni około 20 metrów kwadratowych i działalność bardziej usługowo-rzemieślnicza niż produkcyjna: naprawiałem po prostu wersalki. Z czasem zacząłem też niewielką produkcję. Praktycznie wyglądało to tak: w nocy produkowało się zestaw, a rano jechało na targ, by go sprzedać. Nie było spania. Zawsze lubiłem ten zawód, myślałem: co będę kombinował z czymś innym, skoro na meblach tapicerowanych najlepiej się znam – wspomina Marek Liberacki.
Po kilku tygodniach zatrudniłem jednego pracownika. Następnie dobudowałem koło domu pomieszczenie o powierzchni 100 metrów kwadratowych, zatrudniłem kolejnego pracownika, później przyjąłem także uczniów, których przyuczałem do zawodu. Tak stopniowo firma się rozwijała.
Zdaniem Marka Liberackiego początek lat 90. to były lepsze czasy na rozpoczynanie biznesu niż obecne lata. Było zdecydowanie więcej możliwości. Wtedy największym problemem były kredyty i wysokie odsetki. Dużym problemem były także surowce, a właściwie – ich brak. Trzeba było jeździć i wszystko załatwiać, wyrywać sobie ten towar – mówi. Teraz jest odwrotnie: przyjeżdżają handlowcy i wręcz proszą, aby od nich ten towar kupić. A wtedy towaru się nie kupowało, ale załatwiało.
Poważna produkcja
W 1994 r. wynajął od Urzędu Miasta w Lubawie pomieszczenie, znacznie większe od dotychczasowego, zatrudnił kilka osób i zaczął produkcję na większą skalę. W tym samym roku firma pokazała się na targach w Kownie. Meble z metką Libro zaczęły pojawiać się na Litwie i w Rosji. Wtedy jeszcze niewiele, zaledwie niespełna 20% produkcji, ale z każdym rokiem sprzedaż eksportowa rosła. Rosła także sprzedaż w Polsce, chociaż jeszcze przez kilka lat Libro było firmą lokalną. W kraju sprzedawaliśmy właściwie mniej więcej w promieniu może 100 kilometrów od Lubawy, nie mieliśmy bowiem ani poważnej produkcji, ani marketingu – wspomina.
ZOBACZ TAKŻE: Tapicer zamiast rolnika
Stopniowo firma się powiększała. W 1996 roku kupiła po Spółdzielni Grunwald pomieszczenia przy ulicy Grunwaldzkiej i tutaj zaczęła się produkcja na poważną skalę. Gdy dwa lata później przyszło pierwsze naprawdę duże zamówienie z Niemiec, w Libro pracowało już sto kilkadziesiąt osób. Dzięki temu, że w tym okresie eksportowaliśmy przede wszystkim na Zachód, głównie do Niemiec, a niewiele na Wschód, kryzys w Rosji, który odczuło wtedy wielu polskich producentów mebli, właściwie ominął Libro – mówi.
Na kraj też próbowaliśmy wchodzić stopniowo, ale to nie była duża sprzedaż. Poważna sprzedaż na kraj zaczęła się w 2008 roku, gdy na stanowisku dyrektora handlowego zatrudniłem Grzegorza Kalinowskiego. Firma wtedy była już duża i sprzedawała na eksport dobrze ponad 90%. Dziś eksportujemy dwie trzecie produkcji, a jedna trzecia trafia do polskich salonów – wyjaśnia Marek Liberacki.
Nie tylko Niemcy
Najważniejszym zagranicznym rynkiem są dziś dla Libro Niemcy, później obwód kaliningradzki, Litwa, Łotwa i Estonia, a także Armenia i Kazachstan. W Europie Zachodniej sprzedaż prowadzona jest pod marką sieci handlowych, inaczej natomiast jest na Wschodzie, gdzie występujemy pod marką Libro i jest to sprzedaż bardziej powiązana z ofertą krajową, tworzoną przez nas z myślą o Polsce. Na tych rynkach – mam tu na myśli Kaliningrad oraz Litwę, Łotwę i Estonię – jesteśmy na pewno liczącym się dostawcą mebli tapicerowanych w naszej półce i tam naprawdę nas widać – przekonuje. W Polsce jesteśmy obecni w około 300 salonach we wszystkich województwach, w całym kraju.
Czy bardziej opłaca się obecnie produkcja na kraj, czy na eksport? Marże na pewno są teraz lepsze w sprzedaży krajowej, ale eksport gwarantuje nam znacznie dłuższe serie. Opłacalność eksportu zależy jeszcze oczywiście od kursu euro, który teraz akurat jest korzystny. Staramy się dywersyfikować ryzyko kursowe, z jednej strony rozwijając sprzedaż rozliczaną w złotówkach, z drugiej strony kupując znaczną część materiałów do produkcji w euro – mówi Marek Liberacki.
Meble Libro to półka ekonomiczna. Od półtora roku firma ma jednak także markę z wyższej półki – Taboo. Ona nigdy nie będzie u nas dominującą marką, bo my jesteśmy i technologicznie, i jeśli chodzi o rynki zbytu nastawieni na meble popularne, ekonomiczne, produkowane w dużych ilościach. Natomiast markę Taboo traktujemy, po pierwsze, jako dodatek prestiżowy, po drugie – jako przyczynek do opanowania technologii produkcji mebli z wyższej półki, która to technologia znacznie się różni od tego, co my produkujemy. Chcemy budować wyższą markę i stopniowo ją budujemy. Na razie oczywiście jej udział w sprzedaży jest kilkuprocentowy i taki pewnie jeszcze przez jakiś czas pozostanie – mówi.
Najważniejsi są ludzie
W dwóch zakładach Libro: w Lubawie i w Rodzonem pracuje dziś około 570 osób. Sporo jak na Lubawę, która ma około 10 tys. mieszkańców i najniższe w województwie bezrobocie (5%). Nigdy nie myślałem, by przekształcić Libro w spółkę. Owszem, ryzykuję całym majątkiem, ale nie zamierzam nikogo oszukać i myślę, że firma będzie długo jeszcze istniała – mówi.
W Lubawie pracuje ponad 350 osób, w Rodzonem ponad 200 osób. Pewnym ewenementem, jeśli chodzi o branżę meblową, jest stosunkowo duży udział kobiet w naszej załodze. Wiele pań pracuje również na typowo „męskich” stanowiskach, takich jak tapicer. Mimo że praca nie należy do łatwych i wymaga dużego wysiłku fizycznego, panie świetnie sobie radzą i nie ustępują w niczym swoim kolegom. Podziwiam je… –mówi z uznaniem Marek Liberacki.
Zawód tapicer
Zakład w Rodzonem jest podwykonawcą dla zakładu w Lubawie. W Rodzonem jest tartak, stolarnia, suszarnia. W ubiegłym roku postawiliśmy tam nową tapicernię. Tam produkuje się głównie meble przeznaczone na kraj oraz Litwę, Łotwę i Estonię. Lubawa natomiast to eksport.
Najważniejszy jest pracownik. Dobry pracownik to połowa sukcesu. To musi być dobra drużyna. Jak gramy, to do jednej bramki. Problemów z pracownikami nie mamy. Od lat szkolimy uczniów w zawodzie tapicer. Wielu z nich zostaje później naszymi pracownikami. Kilka miesięcy, mniej więcej pół roku, przed uruchomieniem zakładu w Rodzonem zaczęliśmy nabór i szkolenia dla przyszłych pracowników, w Lubawie uruchomiliśmy trzecią zmianę. Część pracowników jest z Lubawy, część dojeżdża do nas z okolicznych miejscowości – z Nowego Miasta Lubawskiego, Ostródy, Iławy – dodaje.
Dla pracowników organizowane są imprezy integracyjne, raz w roku jest bal karnawałowy. Są wyjazdy, rozgrywki sportowe. Mamy własną halową drużynę piłkarską, która bierze udział w różnych turniejach. Należymy do dobrych pracodawców w regionie i – jako pracodawca – mamy dobrą opinię. Staramy się dbać o załogę i zależy nam, by rotacja kadr była jak najmniejsza. To się sprawdza. Mamy bardzo wielu pracowników, którzy pracują bardzo długo, pracują całe rodziny, pracują małżeństwa, a nawet całe pokolenia – rodzice, dzieci. Niektórzy pracownicy ze mną zaczynali – jeszcze w czasach, gdy zakład był w piwnicy. Najdłużsi stażem pracownicy pracują u nas 20 lat. Jesteśmy dobrze postrzegani w regionie i podejmujemy cały szereg działań, aby być dobrze postrzegani – mówi Marek Liberacki.
Piłka, narty i wędka
Pytany o pasje pozazawodowe odpowiada bez chwili namysłu: sport, przede wszystkim piłka nożna. Właściciel Libro nie ogranicza się wyłącznie do kibicowania, sam też często zakłada sportowy strój i wybiega na boisko: Jak gramy z pracownikami w piłkę, to występuję na różnych pozycjach, ale najczęściej z przodu – wolę strzelać bramki. Ale na obronie też pogram.
Drugim pomysłem na spędzanie wolnego czasu są narty. Zimą Marka Liberackiego można spotkać na stokach w Austrii, we Włoszech, ale też w Polsce.
No i oczywiście wędkarstwo – uśmiecha się. Lubię posiedzieć nad wodą z wędką, odpocząć od pracy, zrelaksować się, odstresować. Mam swoje stawy, tak że jak złowię rybę, to najczęściej ją wypuszczę, bo po co mi ona. A jak nie wędka, to rower. Jeżdżę trochę rowerem. Nic wielkiego, żadne poważne wyprawy, głównie w okolicach Lubawy, dla zdrowia.
Na urlopie nie nastawia się na zwiedzanie, zdecydowanie bardziej – na wypoczynek. Z objazdowych wycieczek z największym sentymentem wspomina wyjazd do Maroka: Zjeździliśmy wtedy ten kraj wzdłuż i wszerz: od Tangeru, przez Fez, Casablancę, Marakesz, po Agadir. To zderzenie z inną kulturą i z innymi zwyczajami było bardzo ciekawe.
Czasami nie ma co robić
Nie uważa się za pracoholika. Kiedyś rzeczywiście nim byłem i pracowałem dużo więcej, teraz w firmie jest już tak wszystko poukładane, dopracowaliśmy się takich systemów produkcyjnych, że czasami nie mam co robić. Mam wspaniałą załogę, bardzo jestem zadowolony z pracowników. Żeby nie oni, to rzeczywiście musiałbym dużo więcej pracować. Jak wyjadę np. na tydzień na narty, to jak ja do nich nie zadzwonię, to oni do mnie też nie dzwonią. Nie potrzebują mnie – śmieje się. Jak budowaliśmy halę w Rodzonem, to pracy było więcej, bo nadzorowałem tę budowę, byłem takim kierownikiem budowy.
ZOBACZ TAKŻE: Chcemy być lojalnym partnerem handlowym
Żona Marka Liberackiego prowadzi własny biznes, syn – studiuje w Warszawie, jest na drugim roku prawa, zarządzania i finansów, córka – chodzi do drugiej klasy liceum w Lubawie. Myślę, że z czasem przejmą po nas ten biznes, syn – na pewno, córka – pewnie też. Oboje podczas wakacji pracowali różnych działach produkcyjnych przedsiębiorstwa, aby poczuć na czym polega produkcja mebli tapicerowanych – mówi. Kryzysu nie odczuwamy, ubiegły rok był wręcz pod względem finansowym najlepszy w historii firmy. Ten, sądząc po zleceniach, będzie co najmniej tak samo dobry. Jeżeli tak ma wyglądać kryzys, to może jeszcze trwać.
Cztery lata temu Marek Liberacki na żywo oglądał piłkarskie mistrzostwa Europy. Był w Klagenfurcie na meczu Polska – Niemcy i w Wiedniu na spotkaniu Polska – Austria. Teraz z częścią załogi wybieramy się na mecz Polska – Portugalia. To bonus dla tych, którzy najwięcej grają w piłkę – mówi. I czeka na Euro w Polsce. Zaprzyjaźniony kontrahent z Ukrainy już zaprosił go do Kijowa na finał Euro 2012. Ma zagrać Polska z Ukrainą…
TEKST: Marek Hryniewicki
Artykuł został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 3/2012