Patrzymy w przyszłość z optymizmem
4 sierpnia, 2023 2024-06-27 11:47Patrzymy w przyszłość z optymizmem
Bożena i Tomasz Datczuk, właściciele firmy Tobo, o historii i jubileuszu firmy, najważniejszych produktach oraz filozofii Tobo, a także o planach na przyszłość.
Tobo obchodzi w tym roku 25-lecie działalności. Gratuluję pięknego jubileuszu. Z tego co mi wiadomo początki firmy były odmienne niż początki wielu polskich przedsiębiorstw meblarskich, które zaczynały od przysłowiowego garażu, w którym wykonywane były prace stolarskie czy tapicerskie. Z drugiej strony powstanie Tobo to był chyba też bardziej przypadek niż świadoma decyzja…
Bożena Datczuk: Na pewno tak, chociaż ten garaż przewija się także i w naszej historii. Oczywiście, to przypadek zdecydował, że najpierw ja trafiłam do branży meblarskiej, a trochę później mąż. A trafiłam do niej jako studentka szukająca pracy. W Białymstoku pojawiła się z jednodniową wizytą właścicielka firmy produkującej meble z Gdańska. Tego samego dnia w lokalnej gazecie ukazało się moje ogłoszenie, że poszukuję pracy. W takich to okolicznościach doszło do naszego spotkania, ale po tej rozmowie nic się nie działo. Przyznam, że nawet o niej już zapomniałam. Jednak po około trzech miesiącach nagle zadzwonił telefon od wspomnianej właścicielki firmy z Gdańska z informacją, że chce otworzyć oddział firmy w Białymstoku. Takie oddziały miała już w Rzeszowie i Lublinie. Podkreśliła, że stawia na młode, ambitne kobiety i niniejszym składa mi propozycję, bym zbudowała od podstaw oddział w Białymstoku. Tak zaczęła się moja przygoda z meblami.
Ale to jeszcze nie było Tobo?
BD: Zgadza się, to jeszcze nie było Tobo. To był rok 1996, a Tobo powstało w 1998 roku. Ten oddział prowadziłam przez dwa i pół roku, zatrudniałam pracowników. Wtedy też poznałam męża, który trafił do tego oddziału.
Czyli był Pani podwładnym.
BD: Tak, był moim podwładnym (śmiech). Ale gdybym go nie poznała, to nie zdecydowałabym się, a właściwie: razem byśmy się nie zdecydowali na założenie firmy. Dostaliśmy bowiem propozycję, bo taki był model działania tej firmy z Gdańska, że po pewnym czasie wszyscy kierownicy poszczególnych oddziałów dostawali możliwość wykupienia i prowadzenia na własny rachunek firmy. Ja bym sama pewnie nie zdecydowała się na ten krok, ale ponieważ byliśmy już z moim mężem po słowie, więc wspólnie podjęliśmy decyzję, że wykupimy oddział i będziemy go dalej rozwijać, już jako naszą firmę. Tak zaczęła się historia Tobo.
Państwo odkupili ten oddział i…
BD: Odkupiliśmy go i na początku handlowaliśmy meblami…
Już pod marką Tobo?
BD: Tak, już jako Tobo. Na początku, przez krótki czas, sprzedawaliśmy meble firmy z Gdańska, ale ze względu na dużą odległość i długi czas realizacji, a także powiększające się potrzeby klientów, postanowiliśmy sami rozpocząć produkcję mebli. Oczywiście nie mieliśmy żadnych zasobów, parku maszynowego i – wracając do początku naszej rozmowy – wtedy właśnie pojawił się ten garaż. Doszliśmy do wniosku, że będziemy zamawiali elementy w jednej z białostockich firm, gdzie będziemy je obrabiali, a u nas zrobimy niewielki warsztacik, w którym będziemy składali z tych elementów gotowe meble. Tak to przez jakiś czas działało.
Tomasz Datczuk: Potrzeby wymusiły, aby obok typowych mebli były produkowane również nietypowe. Z tymi nietypowymi były zawsze jakieś problemy: a to długi termin, a to cena niewspółmierna do wartości mebla. Postanowiliśmy przejąć te drobne, ale najbardziej niewdzięczne zlecenia i wytwarzać je sami. Ale czas pokazał, że aby zaistnieć na rynku i rozwijać się, musimy mieć swoją produkcję. W tym kierunku poczyniliśmy wtedy pierwsze kroki.
Ale doświadczeń produkcyjnych Państwo wtedy nie mieli?
BD: Nie mieliśmy, to był start od zera.
TD: To prawda. Trzeba było w każde miejsce pojechać i obejrzeć. Na tej działce, na której teraz jesteśmy, był maleńki warsztat stolarski, w którym były podstawowe maszyny, a naszą pierwszą profesjonalną, dużą maszyną przemysłową była okleiniarka. Zanim doszło do zakupu, to w czterech miejscach oglądałem tego typu maszyny i dopiero, gdy pojechaliśmy na targi do Norymbergi, wypatrzyliśmy maszynę, która idealnie pasowała do naszych potrzeb. Na targach postanowiłem kupić tę maszynę. Nawet żona nie wiedziała o tym zakupie.
BD: Teraz się z tego śmiejemy i traktujemy jako żart, ale producent tych maszyn, firma OTT, do tej pory pamięta, że my jako pierwsi w Polsce kupiliśmy od nich nową maszynę i gdy kupujemy kolejną, cały czas nam przypominają, że jesteśmy ich najstarszym polskim klientem. Gdy mąż przywiózł tę maszynę do firmy, to pracownicy pukali się w głowy: „czy ten szef zwariował, po co nam taka wielka maszyna?” Ale bardzo szybko się do niej przekonali.
TD: Po dwóch miesiącach nie wyobrażali sobie powrotu do stanu sprzed tego zakupu.
A w którym roku rozpoczęła się produkcja?
TD: Minęło pięć lat od rozpoczęcia działalności, gdy otworzyliśmy stolarnię, w której były podstawowe maszyny: piła formatowa, frezarka, wiertarka wielowrzecionowa. Takie maszyny już wtedy mieliśmy.
Rozumiem, że przy tak dużych maszynach garaż stał się niewystarczający i trzeba było budować coś większego…
TD: Tak, przy czym budowaliśmy hale sukcesywnie wraz ze wzrostem potrzeb. Dzisiaj powierzchnia produkcyjna to ponad 3 tys. m2. Na samą produkcję jest to wystarczające, ale brakuje nam powierzchni magazynowej.
Rozumiem, że skoro Państwa działalność od początku istnienia firmy nakierowana była na rynek biurowy, to byli Państwo zdecydowani właśnie na meble biurowe i nie pojawiały się pokusy, by „zmierzyć się” z meblami mieszkaniowymi?
BD: Zanim powstało Tobo, mieliśmy dwa i pół roku na poznanie rynku mebli biurowych. Posiadaliśmy stałych klientów, którzy chcieli u nas zamawiać kolejne meble i dla nas był to naturalny kierunek działania. To był też czas, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze przetargi publiczne, w których mogliśmy składać swoje oferty i które nierzadko wygrywaliśmy. To były całkiem spore zamówienia.
A czy to były przetargi lokalne, regionalne, czy także z innych części Polski?
BD: Skupialiśmy się przede wszystkim na regionie. Z czasem zaczęliśmy „wychodzić” w Polskę i obecnie, jeśli chodzi o przetargi, to najwięcej realizacji z nimi związanych mamy na Mazowszu. Natomiast – wracając jeszcze na chwilę do początku – wyposażyliśmy bardzo dużo strażnic Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej. Produkowaliśmy też specjalistyczne meble do placówek pocztowych.
O meblach biurowych i ich producentach mówi się, że są bardzo wrażliwe na wszelkiego rodzaju kryzysy, bo gdy pogarsza się koniunktura, to firmy, które planowały inwestycje i zakup bądź wymianę wyposażenia biura odsuwają te decyzje w czasie. W ciągu minionego ćwierćwiecza mieliśmy kilka kryzysów, chociażby finansowy z lat 2008-2009, czy niedawny, związany z pandemią i obecny, czyli wojnę w Ukrainie. Czy Tobo je też w taki sposób odczuło?
BD: Może zabrzmi to trochę paradoksalnie, ale – gdy były te kryzysy – to my ich właściwie nie odczuwaliśmy. U nas w tych okresach był wręcz wzrost przychodów. Jesteśmy jednak dość małą firmą, a przy tym elastycznie reagujemy na to, co się dzieje na rynku – to sprawia, że te wszystkie zawirowania przechodziliśmy i przechodzimy dość łagodnie. Naszą specyfiką – oprócz mebli biurowych – jest także to, że sporo mebli robimy na indywidualne zamówienie. Nawet jeśli jest spowolnienie na rynku budowlanym, co po jakimś czasie przekłada się na branżę meblarską, to my nadrabiany gorszą koniunkturę zamówieniami od klientów detalicznych i od mniejszych firm.
TD: Ponadto – co pokazały ostatnie lata – my wchodzimy także w meble domowych. Mamy klientów, którym produkujemy meble w paczkach, do sprzedaży internetowej. To są meble często przez nas zaprojektowane i w tym kierunku widzimy ogromny potencjał.
A jeżeli chodzi o meble domowe, to jakiego rodzaju meble Państwo produkują?
BD: Są to meble nowoczesne, m.in. w stylu skandynawskim: szafy, komody stoliki z elementami metalowymi w chromie i złocie.
Wśród podmiotów, z którymi Państwo współpracują nie wymieniła Pani architektów. Czy to oznacza, że ta grupa zawodowa interesuje firmę w mniejszym stopniu?
BD: Absolutnie nie. To dla nas bardzo istotna grupa klientów. Chcemy rozwijać z nimi współpracę, mamy zresztą zaprzyjaźnionych architektów, którzy często przyjeżdżają do naszego showroomu ze swoimi klientami, by obejrzeć produkty, wybrać dekory. Ponadto blisko współpracujemy z Wydziałem Architektury Politechniki Białostockiej i wspólnie realizujemy różne projekty.
A od kiedy firma Tobo zaczęła wystawiać się na targach? Bo – rozumiem – targi są dla Tobo istotnym narzędziem marketingowym…
BD: Pierwsze targi, w których wzięliśmy udział to był rok 2009.
Poznań?
BD: Nie, Warszawa. To były targi Międzynarodowe Targi Meblowe Euromebel-Living w Warszawie.
TD: Odbywały się w hali przed Mostem Siekierkowskim, a teraz jest tam supermarket.
To był czas, gdy Poznań nie wystartował jeszcze z formułą targów kontraktacyjnych, a w branży meblarskiej pierwsze skrzypce grały Międzynarodowe Targi Meblowe w Ostródzie. Z tego co pamiętam w Ostródzie Tobo nie wystawiało się…
BD: Wystawialiśmy się dwa razy: w 2012 i 2014. Wspólne stoiska dla firm z Polski Wschodniej organizowała wtedy Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Ale były to rzeczywiście jedne z ostatnich edycji targów meblowych w Ostródzie. Z kolei w Poznaniu wystawiamy się od niedawna – od 2017 roku.
No i Warsaw Home… Czy dla Tobo to jest najważniejsza krajowa impreza targowa?
BD: Czy ja wiem, czy najważniejsza? Patrząc na fakt, że wystawiamy się tam co roku, rzeczywiście można tak powiedzieć. Ale z drugiej strony, Poznań także ma swoje atuty, których z kolei nie mają targi Warsaw Home. Oczywiście cenimy sobie również targi zagraniczne, zwłaszcza Orgatec. Są głosy, że targi i w ogóle tego typu formuła spotkań kończą się, jednak i my, i nasi klienci widzimy potrzebę bezpośrednich spotkań. Spotkania on-line, choć oczywiście bardzo przydatne, ich nie zastąpią. Jeżeli mówimy o takich wyrobach jak meble, to chcemy je obejrzeć na żywo i najzwyczajniej w świecie zobaczyć kolory i zastosowane w nich rozwiązania.
TD: Kilka dni temu gościliśmy klientów z Warszawy, ponieważ cyklicznie organizujemy takie małe, kameralne spotkania połączone ze szkoleniem z zakresu nowych produktów oraz zwiedzaniem fabryki. Klienci potwierdzili, że dla nich takie bezpośrednie spotkania są także bardzo cenne.
A od kiedy w firmie pojawili się profesjonalni projektanci?
BD: Główną projektantkę mamy jedną od lat. To Dorota Ignatowicz, która trafiła do nas z konkursu. Wygrała go, odbyła u nas staż, a później została zatrudniona w firmie. Współpracujemy także z projektantami zewnętrznymi. Jedną z naszych ostatnich kolekcji, 4Senior, zrobiliśmy wspólnie z dr Janem Godlewskim, zdobywcą wielu nagród w dziedzinie projektowania i wykładowcą na Wydziale Architektury Politechniki Białostockiej. Widzimy, że ten model przynosi efekty. Uczymy się wzajemnej współpracy, bo każdy z projektantów ma trochę inną wizję, inne doświadczenia, więc dla nas jest to bardzo cenna lekcja. Teraz mamy wspólny projekt z Aleksandrą Jakuć, projektantką i wykładowczynią na Wydziale Architektury. Uważam się za lokalną patriotkę, więc zawsze szukam możliwości współpracy z ludźmi i firmami z regionu.
TD: Ale podejmujemy współpracę nie tylko z lokalnymi uczelniami czy instytucjami. Obecnie m.in. nawiązujemy współpracę z Uniwersytetem Artystycznym w Poznaniu.
Mówiliśmy sporo o ludziach, porozmawiajmy chwilę o produkcie. Wydaje mi się, że od ładnych kilku lat firma bardzo mocno postawiła na produkt i jego promocję. Są meble i kolekcje Tobo znane i doceniane w branży. Które z tych mebli są Państwu z jakichś powodów najbliższe?
TD: Staramy się wprowadzać produkt niesztampowy, wyróżniający się na tle konkurencji. Stawiamy na produkt typowo prozdrowotny, czyli taki, który pozytywnie wpływa na zdrowie użytkownika. Takim przykładem jest system 4Senior, niestygmatyzujące meble dla ludzi starszych. Kolekcja posiada szereg rozwiązań ułatwiających poruszanie się i funkcjonowanie seniorów w codziennym życiu. Potrzeby osób starszych w branży meblarskiej są nadal mało uwzględniane. Swoimi rozwiązaniami chcielibyśmy zwrócić uwagę na codzienne problemy osób starszych, schorowanych, niepełnosprawnych i zaoferować im produkt o najwyższej jakości i designie nieodbiegającym od asortymentu ogólnie dostępnego na rynku. Kolekcja została doceniona statuetką Must Have, Diamentem Meblarstwa, Złotym Medalem, a także została finalista konkursu Dobry Wzór 2022.
BD: Ale też choćby H2O – health to office, którego podstawowym zadaniem jest profilaktyka zdrowia, związana z nieprawidłową pozycją pracy przy biurku. System H2O umożliwia pracę w pozycji siedząco-stojącej, dzięki biurkom regulowanym elektrycznie, sterowanym za pomocą pilota oraz aplikacji komputerowej. Z uwagi na możliwość ustawienia odpowiedniej wysokości blatu, świetnie sprawdzi się zarówno dla dziecka, dorosłego, jak i seniora.
TD: Oczywiście w szufladach mamy kilka innych ciekawych projektów, które musimy dopracować. Prawdopodobnie za jakiś czas ujrzą światło dzienne.
Czyli 4Senior i H2O to ulubione Państwa produkty?
BD: W zasadzie tak. Obserwując przez te 25 lat, jak się zmienia rynek, ale także jak my się zmieniamy na skutek codziennej, wielogodzinnej pracy za biurkiem, zauważyliśmy, że brakuje na rynku odpowiednich mebli, które mają w sobie wrażliwość na nasze problemy zdrowotne. Wokół zagadnień prozdrowotnych chcemy budować strategię firmy, która nie tylko ma być „zaszyta” w funkcjonalności czy designie tych mebli, ale również w materiałach, które stosujemy.
W naszych meblach pojawiają się powłoki antybakteryjne i inne, przyjazne dla człowieka detale. Stawiamy też na zieleń, która jest zarówno w naszych meblach, jak i wokół nich. Często podkreślamy, że warto mieć w domach czy w miejscach pracy dużo zieleni i kwiatów, które oczyszczają powietrze. Staramy się uwrażliwiać i uświadamiać naszych klientów, jak ważny jest zakup dobrego biurka regulowanego, czy to elektrycznie, czy manualnie. Możemy dostosować wysokość biurka do swojego wzrostu za pomocą różnych rozwiązań. Nie należy oszczędzać na swoim zdrowiu, dlatego warto również zwrócić szczególna uwagę na siedziska i fotele.
TD: Jeździmy często drogimi czy bardzo drogimi samochodami, a siedzimy – przepraszam za określenie – w wielu przypadkach na zydelkach. Szczególnie praca zdalna pokazała, że nie mamy w domach stanowisk dostosowanych do pracy, a często ten dom musimy przeobrazić w biuro i oszczędzamy kosztem naszego zdrowia. W efekcie za parę lat pojawią się dolegliwości w okolicach kręgosłupa. Dlatego promujemy rozwiązania prozdrowotne w meblach.
Dzień dzisiejszy branży meblarskiej w Polsce to spore spadki sprzedaży i dość mgliste perspektywy. Jak to wygląda w Tobo? Czy to będzie kolejny kryzys, który uda się firmie przejść suchą stopą?
BD: Mam taką nadzieję. Na razie – przynajmniej w naszym przypadku – o kryzysie nie możemy mówić. Zdobyliśmy duże zamówienia, również przetargowe. Mamy takie samo obłożenie na produkcji, jakie mieliśmy w ostatnim kwartale roku, który ze względu na specyfikę branży, zawsze jest najlepszym w roku. Aktualnie szukamy ludzi do pracy. Zatem nasza firma odstaje od ogólnych statystyk.
Na tym właśnie polega statystyka: jednemu wzrasta o 5%, innemu spada o 25% i statystycznie mamy spadek o 10%.
BD: Dokładnie. Ja w każdym razie pod tą złą statystyką się nie podpisuję. Jeśli chodzi o firmę, to patrzymy w przyszłość z optymizmem i myślimy o kolejnych inwestycjach.
TD: Zakładamy, że Tobo będzie notowało wzrosty, a nie spadki.
BD: Na pewno nie możemy narzekać i mówić, że odczuwamy kryzys.
Kończąc naszą rozmowę chciałbym wybiec bardzo mocno w przyszłość, bo Państwo są jeszcze ludźmi młodymi…
BD i TD: Dziękujemy.
…nie jest to zatem perspektywa roku, dwóch czy nawet kilku lat. A zatem: czy są Państwo spokojni o sukcesję?
BD: To trudne pytanie. Dzieci są w zasadzie dorosłe. Syn jest tegorocznym maturzystą, a córka skończyła 20 lat… Czy możemy myśleć spokojnie o przyszłości? Myślę, że niekoniecznie, bo dzisiejsza młodzież nie myśli jeszcze na poważnie, co będzie robić w przyszłości. Ciężko zatem powiedzieć, czy uda nam się przekazać firmę dzieciom. Chociaż syn mnie ostatnio podpytywał o firmę, więc dobrze, że o tym w ogóle myśli i bierze pod uwagę przejęcie firmy w przyszłości.
TD: W rozmowach z nami dzieci nie wykluczają takiego scenariusza. To już jest dobrze.
No właśnie, bo są sytuacje, w których dzieci mówią kategorycznie „nie, nie interesuje mnie firma, zamierzam robić coś zupełnie innego”.
BD: Takich sytuacji u nas nie ma, ale dzieci nam też mówiły wiele razy, że widzą, jak my ciężko pracujemy. Pamiętają, że – gdy one były jeszcze małe – byliśmy w domu tylko gośćmi, a wychowywali ich dziadkowie i nie chcą tak pracować. Jednak są w zupełnie innej sytuacji, niż my kiedyś. Musieliśmy o wiele rzeczy zadbać, by firma funkcjonowała dzisiaj sprawnie. Myślę, że jest jeszcze za wcześnie na tego typu plany. Chciałabym na pewno, by dzieci – zanim trafią do firmy – popracowały gdzieś w innych miejscach, by nabrały doświadczenia oraz zobaczyły, jak się prowadzi inny rodzaj biznesu. Dopiero wtedy, wraz ze zdobytym doświadczeniem mogłyby ewentualnie wejść do naszej firmy. Moim zdaniem nie jest to dobra sytuacja, gdy rodzic bierze dziecko bez żadnego doświadczenia pod swoje zawodowe skrzydła, bo to może być źródłem frustracji i wzajemnych nieporozumień.
ZOBACZ TAKŻE: To nie przypadek
TD: Mówiąc o przyszłości nie możemy bagatelizować też tego, co się dzieje wokół nas. Mamy za wschodnią granicą konflikt zbrojny, cały czas pojawiają się nowe, nieznane wyzwania i zagrożenia, którym trzeba sprostać. To powoduje, że myślenie o przyszłości jest wyjątkowo trudne i wzbudza obawy. Na pewno plany inwestycyjne mamy i w najbliższych miesiącach będziemy je sukcesywnie realizować.
Życząc zatem realizacji tych planów. Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki
Wywiad został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 8/2023