Design

Nigdy nie przestaję myśleć

Maja Ganszyniec

Nigdy nie przestaję myśleć

Z Mają Ganszyniec, projektantką, założycielką i właścicielką studia Ganszyniec, rozmawia Anna Szypulska.

Mogłabyś pracować w każdym kraju, a już na pewno we Włoszech, w Szwecji czy w Anglii, bo w tych krajach studiowałaś i pracowałaś. Dlaczego zdecydowałaś się na powrót do Polski?

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Sama sobie zadaję to pytanie (śmiech). Nie jest tak łatwo żyć za granicą. Mieszkałam przez rok we Włoszech i otrzymałam propozycję pracy w mediolańskim studiu architektury. To był rok 2002 i ja już wtedy mogłam zostać tam na stałe. Miałam propozycję pracy na uczelni na Royal College of Art w 2008 r. Nie zdecydowałam się na nią wtedy. Ze względów osobistych wróciłam do Polski. Z kolei w Szwecji różnice mentalne są bardzo mocno zauważalne, pomimo tego, iż wydawałoby się, że w zasadzie jest to kraj sąsiedzki i że ta mentalność będzie podobna, to ogromnie się różnimy. My jesteśmy jednak południowcami w porównaniu z północą Europy.

Chyba nie aż takimi jak Włosi czy Hiszpanie…

Muszę powiedzieć, że tak, jak my patrzymy czasami na Włochów albo Hiszpanów, czyli z pewną dozą podziwu pomieszanego z przerażeniem, ze względu na ich wylewność, ekspresję, która w naszych standardach jest nadekspresją, na ich potrzebę wyrażania emocji i mówienia wprost tego co się myśli, tak można powiedzieć, że Polacy w Szwecji są Hiszpanami w Polsce. Mieszkanie w kraju o innej mentalności nie jest wcale proste. Chociaż rzeczywistość za granicą, szczególnie, gdy jest się obcokrajowcem, wydaje się łatwiejsza. W Szwecji, w Anglii czy we Włoszech ona działa bezszwowo.

Kolekcja siedzisk ,,Ume” zaprojektowana przez Studio Ganszyniec dla marki Comforty.
Kolekcja siedzisk ,,Ume” zaprojektowana przez Studio Ganszyniec dla marki Comforty. Fot. Ernest Wińczyk.

Co to znaczy?

Umówmy się, że prowadząc własną działalność odczuwamy na każdym kroku, że w Polsce mamy prawo skonstruowane tak, jak mamy. Jest to duże pole do naprawy, głównie w dziedzinie prawa, a to przekłada się na każdą dziedzinę, każdy obszar życie. Kraje bogatsze i bardziej zaawansowane, z mniej burzliwą historią i z pewną ciągłością, mają wypracowane pewne procedury, które działają, nie są zmieniane przez każdą kolejną ekipę rządzącą i jednak są bardziej przyjazne obywatelowi. Mówię to z pełną świadomością. Życie w Polsce i działalność biznesowa w takim mikro zakresie, a w makro, to już sobie nie wyobrażam, jest jednak niestabilna ze względu na często zmieniające się okoliczności polityczno-prawne. To mam na myśli mówiąc, że rzeczywistość na Zachodzie jest bezszwowa. Jest tam również porządek. Dzieci edukuje się od małego, od pokoleń, że działa się w ten, a nie inny sposób. Segreguje się śmieci, a nie wyrzuca je do lasu.

Mogłabym przytoczyć mnóstwo tego typu przykładów. W Polsce nadal jest różnie. Siła przyzwyczajenia ciągle nakazuje niektórym wywozić śmieci do lasu. Mamy potworny chaos w przestrzeni publicznej. Dla mnie jest to trudnym fragmentem rzeczywistości, bo muszę się z tym co widzę zmagać. Na Zachodzie wszystko jest uporządkowane. Architektura w Polsce też nie jest w żaden sposób uregulowana. Mamy do czynienia z czymś na kształt dzikiego Wschodu, gdzie każdy buduje jak chce i co mu się podoba – w dowolnych kolorach, formie i wysokości. Znowu prawo, warunki zabudowy, nie określają tego w taki sposób, byśmy patrząc na krajobraz mogli odetchnąć. Nie mamy też tego, co ma Skandynawia – szacunku do krajobrazu. Zbudowany w Karpaczu Hotel Gołębiewski nigdy nie powstałby w Szwecji albo w Norwegii, bo nikt by na to nie pozwolił. Rzeczywistość tam jest bezszwowa, ale to nie jest nasza rzeczywistość.

Ty urodziłaś się na Śląsku, jak to ukształtowało Twoją mentalność?

Na pewno na mentalność ma wpływ miejsce pochodzenia. Mówię w języku polskim, ale mówię też gwarą, w zależności od okoliczności. To jest ogromna wartość dla mnie, że żyją w tym kraju ludzie, którzy rozumieją mnie, bo mają taką samą mentalność. Może nie jesteśmy tacy sami, ale na pewno jesteśmy podobni. Jednak tutaj w Polsce jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. To główny powód, dla którego tutaj jestem, bo widzę tutaj ogromne pole do pracy. To jest świadomy wybór. Byłam bez pracy w momencie, w którym przed laty IKEA zaproponowała mi współpracę i powiedziano: „świetne, prosimy więcej”.

W Polsce dopiero teraz pojawiają się partnerzy, którzy są w stanie współpracować i zapłacić za jakość, którą mamy do zaoferowania i bardzo mnie to cieszy. Nie mówię o jakości w tym sensie, że coś jest lepsze czy gorsze, ale jest takie a nie inne i produkty, które świetnie się sprzedają na Zachodzie, w Polsce w pewnym segmencie rynkowym nie mają szans. To jest twardy orzech do zgryzienia, czy pracować z meblowym segmentem ekonomicznym, by podnosić tam poziom wzorniczy, czy powinniśmy to zostawić, bo przecież meble mają się świetnie, prawda? Czasem się zastanawiam, czy to nie jest uszczęśliwianie kogoś na siłę, ale wierzę, że mamy ogromną dziurę historycznie w projektowaniu. I musimy to zmienić, jeżeli chcemy być krajem, który nie będzie tylko wytwórczy, ale również twórczy.

Uważam, że musimy nadganiać wiele, właściwie cały czas i kto inny w moim pokoleniu ma to robić? Myślę, że wszyscy moi koledzy i koleżanki, którzy pracują w Polsce, gdzieś z tyłu głowy mają to, że jesteśmy stąd i powinniśmy spróbować zbudować tutaj coś, żebyśmy nie musieli, albo żeby kolejne pokolenie nie musiało, szukając pracy wyjeżdżać za granicę.

Seria ,,Vilto”, projekt dla marki IKEA. Fot. IKEA.
Seria ,,Vilto”, projekt dla marki IKEA. Fot. IKEA.

A Ty wyjechałaś za granicę, bo potrzebowałaś odpowiedniego poziomu kształcenia. Miałaś okazję przejść przez trzy modele edukacji: polski, włoski i brytyjski. Który z nich najlepiej się sprawdził?

Brytyjski (śmiech). Uważam, że polski model edukacji, którego doświadczyłam, powinien już przejść do lamusa. Ten etap powinien zostać zamknięty i należy zacząć od nowa. Cieszą mnie wszelkie nowe wątki edukacyjne. Model polski chyba przemilczę, bo nie byłam zupełnie zadowolona z tego, co uczelnia oferowała. Po pierwszym roku architektury wnętrz zaczęłam intensywnie szukać alternatywy, a to był rok 2001, nawet nie byliśmy w Unii Europejskiej wtedy, więc naprawdę prehistoria, jeśli chodzi o edukację. Mam wrażenie, że teraz jest zdecydowanie lepiej. Nie chciałabym, żeby to tak zabrzmiało, że polska edukacja jest nic nie warta. Nauczyłam się podstaw – rysunku i malarstwa, ale tak naprawdę moim głównym wspomnieniem z uczelni jest frustracja.

Nie było jakiejkolwiek współpracy z przemysłem, z żadnym realnym przejawem rynku. Uczyli nas akademicy, z których nikt nie pracował nigdy z przemysłem. W pewnym sensie nie mogę mieć do nich żalu, bo żyli w takich czasach. Przecież w latach 80. Polacy sami sobie szyli ubrania, bo nie było nic w sklepach, to była rzeczywistość ekstremalnej biedy. Trudno więc mi winić ich o to, że tym doświadczeniem pracy z przemysłem nie mieli się jak podzielić, bo nie mieli go jak zdobyć. Natomiast udało mi się wyjechać w 2002 r. do Mediolanu i studiowałam na politechnice na wydziale design i to też było dla mnie ogromne rozczarowanie.

„Bentwood Bench”, proj. Studio Ganszyniec, prod. IKEA. Ławka wykonana jest z litego drewna bukowego w starej, tradycyjnej technice gięcia.
„Bentwood Bench”, proj. Studio Ganszyniec, prod. IKEA. Ławka wykonana jest z litego drewna bukowego w starej, tradycyjnej technice gięcia. Fot. IKEA PS 2014.

Aż tak źle chyba jednak nie było?

W Polsce mieliśmy bardzo wiele przedmiotów na raz, ale jednak się uczyliśmy. Może te umiejętności nie były przydatne wtedy na rynku pracy, ale rozwijaliśmy się. Na politechnice okazało się, że nikt nie potrafi rysować, w ogóle nikt nie rysuje ręcznie – rysunku nie ma. Wtedy dostrzegłam zachłyśnięcie się komputerami. Utworzono ogromne grupy studentów – w Polsce na roku było kilkanaście osób, tam kilkadziesiąt. Zupełnie inaczej skrojony jest model edukacji. Tam kształci się członka zespołu, u nas nadal kształci się indywidualistę i to jest zasadnicza różnica między tymi modelami. Zapytano mnie na początku kim jesteś, czy jesteś „cadista”, czy jesteś od wizualizacji. U nas nawet nie ma takiego sformułowania „cadista”, czyli specjalista od rysowania w programie CAD.

Czyli nacisk na wąskie specjalizacje…

Dokładnie, bo później, gdy pracowałam w biurze architektonicznym w Mediolanie, to uświadomiłam sobie, że edukacja jest lustrem dla rynku pracy. Na staż do studia Mendini dostałam się dzięki wszechstronności. Alessandro Mendini po prostu wpadł w zachwyt, że na 20 studentów na warsztatach z nim byłam jedną z 2 osób, które potrafią rysować. Drugą osobą była moja przyjaciółka z Węgier, która była kształcona w podobnym modelu co ja. Ta wszechstronność bardzo pomogła, ale stwierdziłam, że nie ma sensu zostawać we Włoszech. Jednak wtedy dostałam propozycję pracy, więc wzięłam urlop dziekański i ostatecznie zostałam, by pracować w biurze architektonicznym. To było ciekawe doświadczenie, zupełnie inny świat, inny rynek.

Wróciłam do Polski i zrobiłam 2 lata w rok, bo studiowałam w trybie pięcioletnim. Następnie wyjechałam na studia do Londynu, bo czułam, że to ciągle nie jest to, czego potrzebuję, żeby zamknąć ten etap nauki. Zostałam przyjęta. Wyjazd do Londynu był ogromnym wysiłkiem. Wszystko tak fajnie brzmi: tu Mediolan, tam Londyn, a tak naprawdę wszystko było robione bez jakiegokolwiek budżetu i było olbrzymim wyzwaniem i logistycznym, i finansowym. Ja naprawdę miałam ogromną potrzebę znalezienia jakości i tak naprawdę dopiero 2 lata na Royal College of Art dały mi to co, uważam, że uczelnia powinna dać.

Koncepcja mebli modułowych ,,Link”, proj. Maja Ganszyniec i Krystian Kowalski, prod. Marbet Style. Fot. Radosław Kaźmierczak.
Koncepcja mebli modułowych ,,Link”, proj. Maja Ganszyniec i Krystian Kowalski, prod. Marbet Style. Fot. Radosław Kaźmierczak.

Co konkretnie masz na myśli?

W dużym skrócie w ogóle nie było zajęć. Dostawaliśmy temat projektu, datę oddania i wyznaczano konsultacje z prowadzącym. Mieliśmy do dyspozycji studio, warsztat drewna, metalu, drukarki 3D, modelarnię, dział tekstylny. Czyli wszystko, co tak naprawdę jest potrzebne do stworzenia różnorodnych produktów. Pełna wolność i pełna odpowiedzialność. Znowu porównując modele, w Polsce przychodziło się z czymś na korektę i profesor doprowadzał do tego, że student przestawał się czuć autorem tej pracy. Wykonywało się pracę pod profesora, tylko po to, żeby zaliczyć.

?

Jeśli nie czuje się odpowiedzialności za to, co się robi, to nigdy się człowiek nie rozwinie, bo nigdy nie odkryje tego kim jest, nie będzie miał szansy pokazać tego, co ma do pokazania i nie będzie miał szansy powiedzieć tego, co ma do powiedzenia. Nie będzie miał szansy popełnić błędów, bo zrobi to, co na koniec dnia powie mu profesor, albo będzie miał fatalną opinię i ogromny problem ze skończeniem studiów. Właściwie, jeśli ktoś podchodzi bezkrytycznie do systemu nauczania w Polsce i robi to, co mu się mówi, żeby zrobił, to jest świetnym studentem, jeśli ma własne zdanie i własne pomysły, jeżeli mówiąc wprost staje okoniem, to ma problemy. To jest wycinanie indywidualizmu. W Londynie prawdziwym egzaminem była wystawa końcowa, która była otwarta na publikę, na którą przychodzili dziennikarze z Domusa, z Icon.

Albo się w kontekście rynku i prasy branżowej, czyli w rzeczywistości ten projekt obronił, albo się nie obronił. Później się ocenia, a właściwie nawet się nie ocenia, czy student jest dobry, czy nie, bo albo jego praca się obroni, albo się nie obroni na rynku. Pełna odpowiedzialność spoczywa na studencie. Nie ma w ogóle problemu kopiowania prac, który był ogromnym problemem na uczelni w Krakowie, bo każdemu zależało na tym, żeby stworzyć produkt inny od tego, co już jest na rynku i tego, co zaproponuje kolega. Odpowiedzialność w tym zawodzie, jak w każdym jest bardzo ważna, bo jednak tworzymy produkty – narzędzia biznesowe. Produkt będzie tylko wtedy dobry, gdy nasz klient będzie w stanie go sprzedać na rynku i na nim zarobić, płacić pensje, rozwijać się. Tak rozumiem ten zawód, a nie da się tego nauczyć, gdy zdejmuje się ze studenta odpowiedzialność.

Zatrzymajmy się przy tej odpowiedzialności, ale w kontekście Studia Ganszyniec, którego jesteś założycielką i właścicielką. Jakiego rodzaju odpowiedzialność na Tobie spoczywa?

Jako że w nazwie studia jest moje nazwisko, to jestem odpowiedzialna za wszystko. Podpisuję się pod każdą jedną rzeczą, która wychodzi stąd. Pomimo tego, że trudno jest powiedzieć, gdy pracuje się w zespole, co jest czyim pomysłem i kto co zrobił, ja też dbam o to, żeby temat mógł przechodzić z rąk do rąk. Nie tylko jest to bezpieczne dla systemu pracy, bo gdy ktoś choruje, to praca nie jest wstrzymywana, ale to jest naprawdę zbiorowy wysiłek. Natomiast czuję się odpowiedzialna też za to, co my proponujemy, jaki typ produktu, w jakich gabarytach, jakie ma mieć funkcje, program i w pewnym sensie wewnętrznie piszę briefy. W większości przypadków proponuję formę, natomiast zawsze doprecyzowuję brief do bólu.

W pewnym momencie otwieram pole dla kreatywności całego zespołu i wszyscy równo rysujemy, wymyślamy, proponujemy, a później spotykamy się, wybieramy wątki, które wszyscy uważamy za najbardziej interesujące i łączymy pomysły. Tak jak powiedziałam, bardzo trudno w pracy zespołowej wyznaczyć granice, gdzie się kończy własność czyjegoś pomysłu, a gdzie zaczyna. Żyjemy w czasach open source i w czasach, gdy ogólnie dzielimy się ideami, zwłaszcza że nie jestem malarką czy fotografikiem. To nie jest one man job, to jest praca zespołowa. Na pewno jestem zaangażowana w cały proces, na każdym etapie, absolutnie od początku do końca.

Wyobrażasz sobie pracę w pojedynkę? Czy w dzisiejszej rzeczywistości rynkowej jest to w ogóle możliwe?

Bardzo sobie cenię współpracę z ludźmi. Mam zespół z kilku względów. Każdy, kto pracuje sam, w pewnym sensie ogranicza się do tego, co sam ma do zaoferowania. To, co było fantastyczne na studiach w Londynie, to były kontakty z osobami, które było zaangażowane w dany projekt na równi ze mną. Wiem, że do niektórych rozwiązań bym nie doszła rozmawiając sama ze sobą. Wierzę w wydajność zespołu, bo z czasem nasze umiejętności ewoluują.

Rodzina foteli ,,Olin”, proj. Maja Ganszyniec i Krystian Kowalski dla Marbet Style. Fot. Adrian Lach.
Rodzina foteli ,,Olin”, proj. Maja Ganszyniec i Krystian Kowalski dla Marbet Style. Fot. Adrian Lach.

Skoro wspomniałaś o czasie, to bardzo mnie interesuje temat projektowania tego, co pojawi się na rynku dopiero za kilka lat. Co staje się kluczowe, gdy wiesz, że wdrożenie nastąpi w dosyć odległej przyszłości, w przeciągu kilku lat, na czym się wtedy skupiasz?

Wszyscy projektujemy w tym momencie, widząc to, co jest teraz atrakcyjne. Jako projektanci mamy takie umysły, że jesteśmy w stanie zauważać to co odchodzi, to co przychodzi i to co może przyjść. Interesują nas pewne wątki, które w tym momencie są niszą i eksplorujemy je. Za 2-3 lata okaże się, że produkty wielu firm reprezentują podobną wypowiedź, bo powstały na bazie tych samych danych. W przypadku IKEA jest o tyle łatwiej, i to jest też niesamowite w pracy dla firmy o tej skali, że my trochę te trendy tworzymy, że jednak mniejsze firmy muszą na nie odpowiadać i znajdować się w kontekście, chyba, że mają strategię odmieńca.

Są marki, które mają własny rozpoznawalny styl, albo cechy, albo funkcje produktów i to jest jakaś strategia. Jeśli jest realizowana świadomie i konsekwentnie – to świetnie. Natomiast większość firm jednak musi jakoś odnosić się i odpowiadać na to, co robi konkurencja. Pewne rzeczy, materiały, kolory, są okresowo modne, a inne nie, jednak najważniejsze jest to, by produkty były atrakcyjne w postrzeganiu klientów. Natomiast wielki gracz, jak IKEA, przez swoją globalną skalę, ma tak duży wpływ na rynek, jakiego żadna inna firma nie ma.

Mam taki ciekawy przykład. W ubiegłym sezonie bardzo modne były velvety. Nagle ciemna zieleń i ciemny granat, nasycone kolory wina, były wszędzie, nawet w obszarze produktów w segmencie średnim. Zastanawiałam się, kiedy na rynku pojawiła się pierwsza kanapa w ciemnozielonej tapicerce. To było dobrych parę lat temu i była to sofa ,,Sztokholm” w IKEA, która wtedy świeciła jak żarówka. Nikt nie rozumiał dlaczego tam jest ciemna zieleń, przecież to nijak nie mieściło się w ówczesnych trendach kolorystycznych. Przez to, że IKEA jest globalna, mam teorię, że to ona przyczyniła się do pojawienia się tej fali ciemnych, nasyconych kolorów.

Powiedziałaś, że ciągle relatywnie niewielu jest w Polsce partnerów, którzy są w stanie współpracować i zapłacić za jakość, którą macie do zaoferowania, ale też, że na szczęście to się zaczyna zmieniać. Jakie są symptomy tej zmiany?

Przede wszystkim te marki wdrażają coraz więcej własnych produktów albo kontynuują wdrożenia. To, że te marki są i nie znikają z rynku świadczy o tym, że jest jakiś potencjał, że jest odbiorca. Do tego pojawiają się małe marki, często rodzinne firmy, które były tylko wytwórcami, a teraz chcą wprowadzać własne produkty, bo rozumieją, że produkcja może się przesunąć na południe Europy albo jeszcze bardziej na Wschód. Natomiast nie jest to rozwój tak dynamiczny, jakiego bym sobie życzyła i jakiego oczekiwałam wracając do Polski 8 lat temu, Powstawanie marek i mebli markowych jest możliwe tylko przy rosnącej grupie osób z pewną zasobnością portfela, a często wybory tych osób padają na produkty inne niż polskie. Jednak większy prestiż mają marki skandynawskie, włoskie i francuskie. To one najbardziej rozbudzają naszą wyobraźnię ze względu na historię wzornictwa tych trzech obszarów.

Znowu historia i geografia. Natomiast nikomu nic nie mówi polski design. Nie ma czegoś takiego jak polski design. Dopóki nie będziemy w stanie jednym tchem wymienić 10 polskich marek meblowych, to nie możemy mówić o polskim designie, a nie sądzę, żebyśmy Ty czy ja były w stanie to zrobić. To jest świetne ćwiczenie – polecam, bo to nie jest łatwe. Rozwój więc jest, ale powolny. Poza tym wydaje mi się, że my globalnie jako społeczeństwo jesteśmy w takim momencie, że wolimy wydawać pieniądze na podróże, a nie na meble. Podobno wydajemy pieniądze na ubrania, samochody, dopiero wtedy na urządzanie wnętrza domu, a tak naprawdę na podróże i dopiero wtedy wnętrze. Mówię oczywiście o wydatkach po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, jak mieszkanie czy jedzenie.

Czy pojawienie się na polskim rynku takiej imprezy jak ,,Warsaw Home” może przewartościować myślenie producentów, ale też odbiorców?

Myślę, że w odległej perspektywie na pewno tak. Przede wszystkim jest to impreza, której moim zdaniem brakowało. Mamy Poznań, który wciąż ma do wykorzystania potencjał miejsca, historii i tradycji związanej z tymi targami. To wydarzenie, które ma ogromne znaczenie handlowe i taki jest główny wymiar tej imprezy. Natomiast nie do końca pozwala na działania w obszarze pozycjonowania marek. Pokazuje się tam tylko kilka świadomie prowadzonych marek i mnóstwo firm producenckich. To jest właściwy biznesowo kontekst dla nich. To na tej imprezie znajdą partnerów i utrzymają się kolejny rok na rynku, zapłacą pensje pracownikom. Fantastycznie. Natomiast brakowało w Polsce imprezy, która pozwoliłaby zaprezentować się rozwiniętym markom, współpracującym z projektantami, bardzo świadomie rozwijającymi swoje produkty. Weźmy za przykład Comforty – oni dzięki ,,Warsaw Home” po raz pierwszy pokazali się w Polsce.

To rzeczywiście paradoks, bo są stałym wystawcą na Salone del Mobile w Mediolanie…

To pokazuje, że w tym obszarze mamy olbrzymią lukę do wypełnienia. Polska jest ogromnym krajem i firmy, które widzą tutaj potencjał i są w stanie go wykorzystać – robią to. IKEA otwiera kolejny sklep. To znaczy, że w każdym obszarze i w premium, i w tym budżetowym jest bardzo duży kawałek tortu do zjedzenia. Trzeba tylko wiedzieć, jak po niego sięgnąć. Trzeba mieć do tego narzędzia i targi są jednym z tych narzędzi. Dlatego ja się bardzo cieszę, że „Warsaw Home” pojawiło się na mapie i na pewno podziała to mobilizująco na Poznań, z korzyścią dla nas wszystkich, dla całej branży.

Może na targach pojawią się firmy, których nie stać na wyjazd do Mediolanu, albo nie stać, by pokazać się w Sztokholmie. Marki mniejsze, które jak grzyby po deszczu zaczynają się pokazywać i które potrzebują promocji właśnie w Polsce. „Warsaw Home” jest również dla nich, to platforma, dzięki której bardzo dużo dobrych rzeczy w następnych latach się wydarzy.

Ważną częścią Twojej działalności jest budowanie strategii designu. Opowiedz proszę o tym.

Tworzę strategie designu dla małych i dużych firm. Współpracuję też z agencją Touchideas i uczestniczyłam w pracach strategicznych nad wybranymi obszarami oferty Black Red White. Stworzony został dedykowany zespół projektowy, który zaprojektował nowe kolekcje, wprowadzając do oferty nową, współczesną stylistykę. Prace strategiczne poprzedzone były przekrojowymi badaniami dotyczącymi tego, jak mieszkają Polacy i jakie są ich potrzeby związane z meblowaniem mieszkań. Rezultatem współpracy Black Red White z Touchideas są kolekcje mebli skrzyniowych i tapicerowanych. Firma została za nie nagrodzona na targach „Warsaw Home” (tytuł firmy roku), do tego otrzymała ,,Diament Meblarstwa”, „Złotą Piłę” i nagrodę „Mebli Plus”. Cieszy mnie, że zmiany, których dokonują polskie firmy są dostrzegane i doceniane.

Czy potrafisz wyznaczyć granicę pomiędzy pracą a życiem poza nią? Postawić znak stop w miejscu, w którym te światy powinny przestać się przenikać?

Myślę, że życie od pracy można oddzielać, jeśli ktoś robi coś, czego nie lubi. Ale gdy ktoś robi coś, co kocha, to zamienia swoją największą życiową pasję w zawód. Nie pracuję w weekendy albo zdarza mi się to okazjonalnie. Nie pracuję do późna, wychodzimy z pracy o relatywnie sensownych godzinach. Natomiast ja chyba nigdy nie przestaję myśleć i to jest chyba przekleństwo. Mam tak skonstruowaną głowę, że śnią mi się projekty i wstaję rano i myślę, jak to rozwiązać. Nie męczę się z tym, bo daje mi to ogromną przyjemność. Na pewno jestem też bardzo wymagająca względem siebie, ale uczę się odpuszczać. Przez ostatnie dwa lata przeszłam poważną chorobę, więc to czego sobie życzę to zdrowy, spokojny i stabilny rozwój. Można powiedzieć, że jestem teraz na etapie nowego otwarcia. W takich momentach czekam na to co przyjdzie i zawsze coś dobrego przychodzi.

Tego Ci życzę i bardzo Ci dziękuję za rozmowę.

Maja Ganszyniec

Założycielka i właścicielka Studia Ganszyniec. Studiowała architekturę wnętrz na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych oraz design na Politechnice w Mediolanie. W 2008 r. ukończyła studia na kierunku Design Product na Royal College of Art w Londynie. Zajmuje się szeroko pojętym projektowaniem przedmiotów użytkowych, wnętrz i wystaw, a także strategią designu w projektach consultingowych i przy tworzeniu nowych marek. Przez ostatnie dziesięć lat pracowała nad projektami dla wiodących marek, takich jak: IKEA, Leroy Merlin, Amica, Mothercare, Orange, DuPont, Camper, Comforty, PayPass, Touchideas, Bellamy, Marbet itp. Jej prace były prezentowane na wystawach w Mediolanie, Amsterdamie, Berlinie, Londynie i publikowane przez ,,Domus”, „Icon”, „Abitare” i „Wallpaper”. Przez pewien czas mieszkała w Mediolanie, pracując dla Atelier Mendini i Studio di Architettura Luca Scacchetti.