Branża

Sukces zespołowy

Zuzanna Skalska, trendwatcher.

Sukces zespołowy

Zuzanna Skalska, trendwatcher, o szkolnictwie, designie, polskich projektantach i polskiej branży meblarskiej.

Czy jest uczelnia, która kształci trendwatcherów?

Reklama
Banner reklamowy reklamuj się w BIZNES.meble.pl listopad 2024 750x200

Nie ma takiej uczelni. Co więcej, pojęcie trendwatcher nie istnieje w nomenklaturze zawodowej. Jest to zajęcie które zrodziło się z potrzeby. Kiedyś usłyszałam od szefa, że nie powinnam narzekać na moją pracę gdyż sama ją stworzyłam.

Wymyśliła Pani sobie metodologię pracy?

Kiedy pracowałam w Philipsie, podział obowiązków był jasny i dość standardowy, jak w każdej korporacji. Kiedy przyszłam do pracy szef zapytał mnie, czego potrzebuję, żeby wykonywać swój zawód. Dostałam czystą kartkę papieru i w 10 minut musiałam określić swoje potrzeby.

Moja praca polega głównie na podróżach. Wiele rzeczy trzeba samemu dotknąć, zobaczyć, z wieloma ludźmi porozmawiać. Nie o wszystkim można przeczytać. Nawet jeśli się coś przeczyta, jest to już opinia innych a ja lubię mieć własne zdanie. Takie sobie wybrałam zajęcie i tak właśnie pracuję.

Reklama
Banne 300x250 px Furniture Romania ZHali Imre

Jedni obserwują giełdę. Ja się przesiadam z samolotu do samolotu. Nie znam trendwatcherów, którzy robiliby dokładnie to samo. Tak, jak w medycynie, każdy ma swoją specjalizację. Jedni zajmują się modą, inni telewizją czy mediami. Ja zajmuję się wzornictwem przemysłowym.

Czy miała Pani przykład w tym zawodzie?

Moja praca to przede wszystkim wizyty na targach. W ten sposób pracowała kiedyś moja mama. Od 1972 r. do 2007 r. pracowała w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Kilka razy w roku jeździła na europejskie targi. Z Francji, Niemczech, Danii i oczywiście z Włoch przywoziła tony kolorowych magazynów i zdjęć. Z tych materiałów robiła raporty i prezentacje dla polskiego przemysłu. Na bieżąco dostarczała informacji, co się dzieje w różnych branżach.

Można powiedzieć, że wizyty na targach to już rodzinna tradycja.

Dokładnie. Dobrze pamiętam z dzieciństwa gigantyczna walizkę mamy, w której mogłam się schować a w której przywoziła kilogramy katalogów. Mama siedziała i pisała teksty a ja oglądałam foldery. Chłonęłam to wszystko. To był mój świat.

Którą branżę lubi Pani obserwować najbardziej?

Najbardziej lubię obserwować wnętrza samolotów. Nowości pojawiają się tam dość rzadko, ale jeśli już się pojawiają są prawdziwą innowacją, która często sięga po technologie NASA. Interesująca jest też branża samochodowa. Widać, jak dużo pracy zajmuje projektantom wymyślenie czegoś nowego. Przede wszystkim, złożenie wizji w całość, bo w tej chwili samochód jest po prostu wizją. Bardzo szybkie zmiany zachodzą w elektronice konsumenckiej. Interesujące są też opakowania produktów spożywczych. Ciekawe, że decyzję o zakupie jedzenia podejmujemy zwykle na podstawie tego, w co jest opakowane.

A meble?

Mówiąc szczerze, najmniej lubię targi meblowe, choć jest ich najwięcej. A nie lubię ich gdyż wszyscy myślą, że „design” to właśnie meble (bardzo się mylą). Jeszcze bardziej mam awersję do targów oświetleniowych. Oświetlenie, jako branża doszła już do muru. Jest już tak wiele różnych możliwości, tak wiele alternatywnych źródeł światła. Spójrzmy na telewizory. Duży ekran emituje tak dużo światła, że właściwie oglądając film nie trzeba włączać lampy. Źródłem światła stały się też telefony komórkowe czy płyty indukcyjne. Jeżeli jakaś firma ukierunkowała się wyłącznie na oświetlenie, powinna się zastanowić czy w dobrym kierunku idzie.

Zmiany zachodzą aż tak szybko?

Szybciej niż nam to się wydaje. Niedawno byłam na spotkaniu z Adrianem van Hooydonk – szefem designu grupy BMW, który stwierdził, że wszystkie stare metody projektowania samochodów umarły. Jeżeli teraz student uczy się projektowania, to uczy się jak zaprojektować samochód wczorajszy. Generalnie, mamy problem ze szkolnictwem, które nie nadąża za przemysłem. To samo dotyczy szkolnictwa innych branż i przemysłu.

Czy meblarstwo też jest branżą, w której zmiany są też tak dynamiczne?

Oczywiście. Często latamy samolotami, śpimy w hotelach, sporo czasu spędzamy w samochodzie i w biurze. Są to wnętrza bardzo rozwinięte pod kątem materiałowym i technologicznym. Kiedy wracamy do domu, nie chcemy już spać na niewłaściwie dobranym materacu. Oczekujemy takiego samego komfortu, jaki mamy w podróży czy w pracy. W tej chwili siedzenia w samolocie czy w samochodzie mogą być lekkie, wytrzymałe i bezpieczne. Dlaczego nie moglibyśmy mieć takich mebli w domu? Zwłaszcza, że bardzo chętnie wydajemy na nie pieniądze. Umilają nam domowe wnętrze i podnoszą status. Przychodzą goście i widzą, co mamy w domu. A to, co mamy w domu to jesteśmy my.

A co mamy w domu?

W ubiegłym roku wzięłam udział w ciekawej dyskusji o Polskim Przemyśle Meblowym zorganizowanej przez Galerię Domar w ramach wrocławskiej „Nocy z dizajnem”. W pewnym momencie zaczęliśmy rozważać, kto ma wpływ na gust Polaków i czy Polacy mają wpływ na to, jakie meble są sprzedawane. Doszliśmy do wniosku, że największy wpływ mają salony meblowe. Biorąc pod uwagę fakt, że wielkich miast jest w kraju ok. 10, to można podsumować, że zakupy w dużych salonach meblowych i w IKEA ma szansę zrobić ok. 8 mln ludzi. A Polska ma 40 mln mieszkańców. Z tego wniosek, że 80% Polaków kupuje meble w sklepach, które są tuż za rogiem.

Ludzie kupują produkty, które są łatwo dostępne i które odpowiadają ich możliwościom finansowym. Tak naprawdę to oferta salonów kształtuje gust. Trzeba też dodać, że zwykle go wypacza. Przecież meble, nawet wykonane z tych samych materiałów, mogłyby być lepiej zaprojektowane i ładniej wyeksponowane. Jak się wchodzi do salonu meblowego w małym mieście, ma się wrażenie jakby się wchodziło do magazynu zawalonego po dach takimi samymi meblami. Drugim ważnym czynnikiem kształtującym gust Polaków są seriale telewizyjne. One również oglądane są przez 80% mieszkańców kraju. A jakie są meble w serialach? Takie, jakie da sponsor albo jakie najtaniej kupi stylista.

Czy w takiej sytuacji możliwe jest przełożenie innowacji z branży samolotowej na to, co oferuje salon meblowy np. w Ostrołęce?

Nie wiem, ale najważniejszą sprawą jest edukacja ludzi i zmiana ich mentalności. Te 80% naszego narodu to kultura małych prowincjonalnych miasteczek, które nie mają żadnego wyboru poza tym, co mogą kupić w okolicznym sklepie. A towar ten jest prawdziwym przykładem braku estetyki i gustu.

Mówi Pani o klientach finalnych?

Tak, choć konsumentami są też przecież właściciele fabryk meblowych. Jestem ciekawa, czy mają w domach meble, które sami sprzedają. Ważna jest więc również edukacja biznesu. Nie można wszystkiego produkować z najtańszych materiałów czy odpowiedzialność za nowy produkt zostawić w rękach głównego konstruktora.

Osób niezbyt zamożnych nie stać na kupowanie tanich rzeczy. Tani zakup zawsze jest zakupem drogim. To, co ludzie kupują w małych miasteczkach ma złą jakość, przestarzałą formę, i często jest kopią kopi.

Czy w tym temacie mają coś do powiedzenia poddostawcy?

I tutaj dotykamy sedna. Osobami, które powinny na bieżąco śledzić trendy są poddostawcy firm meblowych. Producenci mebli często są zbyt leniwi, aby szukać innowacji. Bazują na tym, co zaproponuje im poddostawca. A poddostawcy są zdania, że skoro to, co proponują jest akceptowane przez producentów, to dlaczego mają robić coś innego. Poddostawcy powinni mieć innowacje i wyprzedzać zapotrzebowanie producentów mebli.

Są branże, w których coś się jednak dzieje. W przypadku firm meblowych informacja o ofercie dostawcy często trafia bezpośrednio do fabryki, np. do działu zakupów.

No właśnie, jakim prawem dział zakupów decyduje o tym, jakie części należy zakupić? O tym powinien decydować dział strategii i rozwoju.

Jestem ciekawa, ile takich działów funkcjonuje w polskich fabrykach.

To jest duży błąd. Jakiś czas temu (w 2004 roku) jeździliśmy z kolegą po Polsce, żeby się zorientować w szansie współpracy VanBerlo z dużymi zakładami. W większości firm słyszeliśmy: „kolorystyką zajmuje się moja żona a sekretarka ma bardzo dobre umiejętności stylistyczne”. Jest to naprawdę ogromnym problemem, bo zdecydowana większość polskich zakładów przemysłowych to spółki rodzinne. Na tym stoi polska gospodarka. W większości małych i średnich przedsiębiorstw to ludzie od wszystkiego: i od sprzedaży, i od zakupów, i od marketingu. Często firma myśli ze w ten sposób zaoszczędzi, co najczęściej kończy się upadkiem firmy.

I jeszcze ściągają zaległości płatnicze.

No, właśnie. Ja się pytam: jakim prawem dział zakupów robi to, co powinno być obowiązkiem osób zajmujących się strategią firmy. Charakterystyczne jest to, że u nas nie wytworzyło się myślenie innowacyjne. Wytworzyła się za to silna potrzeba sprzedaży. U nas się nie wymyśla. U nas się sprzedaje. Marketing powinien być odpowiedzialny za marketing a dział rozwoju za sprawy rozwoju firmy i jej nowych i przyszłych produktów.

A co, jeśli w firmie nie ma projektanta?

A najczęściej go tam nie ma! Dlatego mówimy o szkołach, które nie przygotowują projektantów do pracy z przemysłem a przemysł kompletnie nie wie, jak pracować z projektantem. Zupełnie nie ma między nimi komunikacji. Nie wiedzą, jak do siebie podejść. Jeżeli firma nigdy nie współpracowała z projektantem a zaprasza do siebie młodego absolwenta ASP to wówczas amator współpracuje z amatorem. No i wyniki sami znamy, bo nic nowego u nas nie powstaje.

Czy przy takim myśleniu polska branża meblarska ma szansę stać się konkurencyjna?

Jedyne co mamy to potężny przemysł, technologię i wiedzę o rzemiośle. Dlatego najpierw trzeba zacząć myśleć, kategoriami innowacji. Innowacja to nie jest wizyta na targach w Mediolanie czy w Kolonii, zrobienie kilku zdjęć i zlecenie konstruktorowi, żeby zrobił takie same meble. Innowacja jest wtedy, kiedy to my się prezentujemy w Mediolanie i inni przychodzą zrobić zdjęcia naszych produktów. Zachowawcze myślenie będzie się jednak musiało skończyć, bo do Polski wracają ludzie z pracy za granicą. Wracają ze zmienioną mentalnością i z zupełnie inną estetyką. Będą stawiać wymagania, nawet ofercie małego salonu meblowego na polskiej prowincji. Powstaje pytanie: jaka będzie przyszłość takich sklepów, i jak się one zmienią?

Czym zwykle jest potrzeba innowacji?

Zwykle jest tak, że potrzeba innowacji rodzi się wtedy, kiedy konkurent wyszedł na rynek z jakąś nowością i my też musimy mieć coś podobnego. Klient myśli tylko o tym, że jest gorszy od konkurenta. Takie myślenie nie świadczy dobrze o firmie. To myślenie z ery przemysłowej.

W branży meblarskiej też jest miejsce na innowacje?

Oczywiście. Podstawą jest przestawienie myślenia i zmiana organizacji przedsiębiorstwa. W branży przykładem jest firma Meble Vox ze swoim nowoczesnym sposobem myślenia czy z poza branży firma Solaris, której praca działu rozwoju pozwala rywalizować z gigantami z rynku niemieckiego.

Co się w tej chwili dzieje z polskim designem?

Trudno mi mówić o całym zjawisku. Bardziej mogłabym ocenić poszczególne inicjatywy. Przykładem jest miasto Poznań, w którym powstała Concodia Design i School of Form. Również Śląsk ze swoim prężnym projektem na rzecz rozwoju i rozszerzania świadomości dizajnu, w którym prym wiedzie Zamek w Cieszynie. Również liczne imprezy dizajnu, jakie są w Gdyni, Łodzi czy we Wrocławiu.

Powoli również sukcesy, które są nagradzane w międzynarodowych konkursach designu tj. Red Dot. Przy czym trzeba zaznaczyć, że ten rok był bardzo obfity w nagrody bo aż 7 firm otrzymało jej nominacje. Mam wrażenie, że dzisiaj design w Polsce przeżywa schizofrenię. Z jednej strony są zakłady przemysłowe z konstruktorami, którzy nie mają zielonego pojęcia czym jest design a z drugiej, konsumentów karmi się obrazkami w kolorowych magazynach wnętrzarskich przesyconych słowem „design”. Klienci oglądają rzeczy, których nie mogą kupić, bo kosztują kilka razy więcej niż wynosi ich pensja. Design w Polsce jest więc mocno spolaryzowany. Jest też bardzo kobiecy. W jednym z wywiadów nazwałam go nawet „kołem gospodyń miejskich”, które projektują, interesują się wzornictwem bądź też przychodzą na wystawy i prelekcje.

To dobrze czy źle?

Nie wiem. To jest fenomen. Gian Luca Amadei był tak zafascynowany tą babską stroną polskiego designu, że napisał o tym książkę.

Pani też znalazła się w gronie kilkudziesięciu zaprezentowanych w niej kobiet. Czy było to przyjemne?

To było niesamowite. Jeśli spojrzymy na brytyjski czy niemiecki design: sami mężczyźni. U nas męskie nazwiska to wyjątki: Rygalik, Zięta, Biernacki czy Majkut.

Z tego wniosek, że polski design jest kobietą.

Tak jest. Jest kobietą (śmiech). W dodatku jest taki, jak kobiety w Polsce – zaradny. Ale potrzebujemy dziś nie tylko zaradności, ale też technologicznej innowacji.

Czy patrząc na poziom życia Polaków jest szansa na przeniesienie światowych trendów na grunt krajowy?

Przede wszystkim: trendwatching nie polega na mówieniu o formie i kolorze, choć tak myśli większość ludzi. Wydaje im się, że ja wiem, co będzie trendy: paski czy kropki. Nie na tym polega trendwatching. To jest już stylizacja produktu. Trendwatching odpowiada na pytania: jak będziemy żyć, jak będziemy mieszkać, jak będziemy się starzeć. Proszę spojrzeć, jak bardzo stajemy się starzejącym społeczeństwem, jak bardzo wszystko jest w interakcji z elektroniką, w jaki sposób się komunikujemy i jak wyglądają polskie mieszkania. Proszę zauważyć, że produkty większości światowych marek to nie są rzeczy dostosowane do polskich realiów. Kanapa wiodącej zachodniej firmy zajęłaby pół mieszkania, nawet takiego uważanego za duże, jak na polskie warunki. Dlaczego nie możemy kupić mebli dostosowanych do naszych potrzeb i tradycji? Kiedy nasza tożsamość stanie się ważna i widoczna?

Może to nie tylko kwestia lenistwa czy obaw, ale też struktury sprzedażowej tradycyjnie opartej na eksporcie. W tym zakresie nie mamy rozpoznawalnych i samodzielnie funkcjonujących marek.

Nie, zupełnie nie mamy. Polskie firmy obecne na Zachodzie nie chcą inwestować w marketing, bo szkoda im pieniędzy. Wychodzą z założenia, że produkt sprzeda się sam. Nieprawda. Nic się samo nie sprzeda. Zgadzam się w 100% z wnioskiem Tomasza Wiktorskiego, że jesteśmy eksporterem kilogramów mebli. Chodzi o kilogramy a nie o jakość. Dokładnie to samo sprzedają polskie salony. Nie wierzę w to, że ludzie, którzy kupują dostępny w nich asortyment cieszą się, że mają coś ładnego. Po prostu w to nie wierzę. Zresztą, uważam, że nie ma czegoś takiego, jak lepsza i gorsza firma. Jest tylko niższa i wyższa świadomość. Można ją podnosić za pomocą szkoleń i treningów. Edukacja jest niezwykle ważna na każdym poziomie.

Dlaczego zdecydowała się Pani zostać współzałożycielką poznańskiej School of Form?

Ja się nie zdecydowałam. Ja po prostu wymyśliłam ideę szkoły i znalazłam strony, które ze sobą połączyłam. Bez Piotra Voelkela i Li Edelkoort to byłoby niemożliwe. To jest szkoła ważna dla przyszłości polskiej gospodarki. Wykładają w niej ludzie nieprzypadkowi. Wszyscy są z praktyką zawodową. Najważniejsze jest to, że studenci pracują zespołowo. Koniec indywidualnej pracy i indywidualnego nauczania. Nie można wszystkiego wiedzieć samemu. Życie jest sukcesem zespołowym.

Kucie nowego sposobu myślenia?

Tak. Nowy sposób myślenia polega na rozszerzaniu świadomości a rozszerzanie świadomości polega na nauce. Na tym polega też praca trendwatcherów. Oczywiście, jest ona uzależniona od tego, z jakim działem firmy pracuję. Za każdym razem ważna jest umiejętność przyjmowania wiadomości. Niezależnie jak wygląda organizacja firmy, warto się szkolić. Trzeba też uwierzyć, że zmianę da się przeprowadzić. To jest najtrudniejsze: przejść z poziomu „nie da się” na „da się”.

Nie warto opierać się zmianom?

Żeby się odnaleźć na rynku trzeba zainwestować w samego siebie. Potem zainwestować w firmę. Mówimy wówczas o ludziach, którzy zostają liderami. To, że się jest właścicielem firmy nie znaczy, że się jest liderem. Trzeba przyznać, że nie wie się wszystkiego i dać pole do działania mądrzejszym od siebie, zwłaszcza w zakresie designu.

To zadanie dla projektanta?

Innowacja to coś więcej niż projektant. To cały proces kreacji. Musi być w nim miejsce na projekt, ale i pracę dobrego konstruktora. Praktyka branżowa pokazuje, jak bardzo ułomne bywa to w polskich fabrykach.

Państwo, jako trendwatcherzy bierzecie udział w procesie projektowym?

Tak, my tworzymy dla niego bazę i pewien kontekst.

Do odważnych świat należy?

Ktoś musi stworzyć odpowiedni grunt, żeby pociąg mógł po nich jechać. Dokładnie tym się zajmuję. Sprawdzam czy podłoże jest wystarczająco dobre, żeby położyć na nim tory do jazdy w odpowiednim kierunku.

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁA: Diana Nachiło

Wywiad został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 6-7/2012