Królowa życia
17 listopada, 2010 2024-02-29 13:24Królowa życia
Niekwestionowana pierwsza dama polskiego handlu meblami, właścicielka jednego z większych w Polsce salonów meblowych… Nikomu w branży nie trzeba jej przedstawiać, bo to nazwisko znają chyba wszyscy. Karolina Witek. Kobieta-symbol – nie tylko branżowego sukcesu, ale także życiowych zmian. Zmian, na które nigdy nie jest za późno…
Karolina Witek jest doskonałym przykładem na to, że „chcieć, to móc”. Wszystko, czego w życiu pragnęła – osiągnęła. Przede wszystkim uporem, konsekwencją w dążeniu do celu i ciężką, solidną pracą. Po 50. roku życia zdecydowała się wykorzystać szansę, którą dawał wolny rynek i całkowicie zmienić swoje życie zawodowe. Gdy z hodowli drobiu przekwalifikowywała się na handel – początkowo szkłem i porcelaną, później sprzętem AGD i wreszcie meblami – nawet nie przypuszczała, że w nowej dziedzinie osiągnie tak wielki sukces. Jednak nie on jest dla niej w życiu najważniejszy.
Co się w nowym miejscu wydarzy
Karolina Witek na początku br. wydała autobiograficzną książkę, pod jakże znamiennym tytułem „Nigdy nie jest za późno…” (dochód z niej przeznacza na studnie w Sudanie, budowane w ramach Kampanii Wodnej, której organizatorem jest Polska Akcja Humanitarna). Opisuje w niej nie tylko życie swoje, ale także rodziców, dziadków i pradziadków, bliższych i dalszych krewnych, przyjaciół i znajomych. Zapisków tych nie da się streścić w kilku zdaniach, ale warto wspomnieć o najważniejszych wydarzeniach, które wpłynęły na jej życie.
Jednym z nich była wyprowadzka z rodzinnej Soli koło Biłgoraja. Gdy 1 marca 1953 r. Karolina wraz z bratem i rodzicami po raz pierwszy przyjechała do Modlniczki, nie miała zielonego pojęcia, że kiedyś tak bardzo zmieni i rozsławi tą małą, podkrakowską miejscowość. Gdy rodzice zajmowali się gospodarstwem, Karolina zajęta była nauką w szkole podstawowej w Rząsce i beztroskim życiem nastolatki.
Później podjęła naukę w krakowskim Technikum Gastronomicznym (tam poznała swą wieloletnią przyjaciółkę Zosię Puchałę), a rodzice zrezygnowali z pracy na roli i zajęli się sitarstwem. Pomagała im chętnie w tym nowym sposobie zarobkowania, co okazało się świetną, praktyczną nauką biznesu.
W 1957 r. z tytułem technik żywienia skończyła szkołę i została kierowniczką jadłodajni w stołówce krakowskiego Technikum Mechanicznego. Szybko jednak zrezygnowała z tej pracy, by pomóc rodzicom w produkcji siatki, a niedługo później – w hodowli kur, która na wiele lat zaprzątnęła jej uwagę.
Karolina i Franciszek Witek: 46 lat wspólnego życia
Okolice Krakowa okazały się dla niej przyjazne nie tylko pod względami zawodowymi. To właśnie tu poznała swego przyszłego męża Franciszka, z którym w wielkim szczęściu i miłości spędziła aż 46 lat życia.
Pytana o receptę na udany związek po chwili zastanowienia mówi: Chyba najważniejsze jest to, żeby zawsze mieć wiele wspólnych tematów do rozmowy. Nas łączyły wspólne pasje i praca. Poza tym nie warto robić awantury o byle głupstwo. I trzeba dbać o siebie nawzajem, troszczyć się o współmałżonka, nie myśleć w kategoriach „ja”, ale „my”.
Bliscy Karoliny Witek i czytelnicy jej książki wiedzą, że te 46 lat małżeństwa nie upłynęło pod znakiem sielanki. Franciszek Witek wiele lat chorował, w ostatnim okresie życia wymagał ciągłej opieki. Mimo wielu obowiązków zawodowych, Karolina tak przeorganizowała swoje życie, by jak najwięcej czasu poświęcić powoli gasnącemu mężowi.
Mimo wszystkich trudności ta miłość nigdy nie była dla mnie ciężarem – wyznaje. – Dziękowałam Bogu za każdy kolejny dzień, który dane nam było spędzić razem. Te ostatnie miesiące życia Frania jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyły.
Od wielu lat największą pasją Karoliny Witek są podróże. Złapałam bakcyla podczas służbowej wyprawy na Węgry, jeszcze w czasach prowadzenia fermy drobiarskiej – wspomina. –To była moja pierwsza podróż zagraniczna. W pojedynkę, mąż nie mógł ze mną pojechać. Po powrocie zaraziłam tą pasją Franciszka i później co roku staraliśmy się gdzieś jechać, czasem tylko we dwoje, czasem z dziećmi.
Zjechali razem chyba pół świata
Wraz z mężem zwiedziła m.in. prawie całą Europę, Syberię, Indie, Tajlandię, Karaiby, Kubę, Wenezuelę, Meksyk, Tunezję, Kanadę, Stany Zjednoczone, Ziemię Świętą, Chiny i Japonię. Każdą z podróży uważa za niepowtarzalną i niezapomnianą.
Nie bez powodu mówi się, że podróże kształcą. Każda wniosła w moje życie coś innego. Bardzo zapadła mi w pamięć wyprawa do Indii i Tajlandii, gdzie urzekło mnie pogodne usposobienie tubylców. Mimo powszechnej biedy są zadowoleni z życia, uśmiechnięci i szczęśliwi. Nie tak jak w Polsce – tu prawie wszyscy na wszystko narzekają – opowiada.
Ogromne wrażenie wywarła na mnie również Kenia, do której pojechałam niestety sama, już po śmierci Franciszka. Przywiozłam stamtąd sprzeczne wspomnienia – te fantastyczne, związane z bliskim obcowaniem z egzotyczną fauną i florą, ale również koszmarne, związane z samotną, wieczorną wyprawą do rezerwatu, gdzie zaskoczyła mnie ciemność i złowrogie odgłosy dżungli – mówi Karolina Witek.
Podkreśla, że uznaje jedynie aktywny wypoczynek. Nie lubi leżenia „plackiem” na plaży. Tylko w ruchu czuje się jak ryba w wodzie. Nie dziwią więc jej inne zamiłowania np. taniec czy pływanie. Poza tym jest wielbicielką muzyki klasycznej, opery, operetki oraz teatru. Wielkim szacunkiem darzy Bogusława Kaczyńskiego. Przede wszystkim za ogromną wiedzę i zaangażowanie w to, co robi, ale też jako człowieka, który mimo ciężkiej choroby zachowuje aktywność, pogodę ducha i otwarcie opowiada o swojej walce o powrót do zdrowia.
W kafejce za rogiem
Zdaniem Karoliny Witek błędne jest twierdzenie, że się już wszystko w życiu osiągnęło: Daleka jestem od takiego myślenia. W moim życiu zawsze pojawiały się jakieś nowe cele, plany. Każdy z nas ma jakieś marzenia, a na ich realizację nigdy nie jest za późno.
Przykładem zrealizowanego przez nią marzenia jest z pewnością kawiarnia Caroline, mieszcząca się przy ul. Głowackiego w Krakowie. Niewielka, ale klimatyczna, urządzona ze smakiem i nęcąca zapachem świeżo parzonej kawy. Pomysł na jej otwarcie zrodził się po śmierci męża Franciszka: Nie chciałam być sama, szukałam sobie ciekawego zajęcia, które umożliwiłoby mi kontakt z ludźmi, z innymi seniorami. Pojawiła się propozycja zakupu lokalu i pomyślałam, że to może być „strzał w dziesiątkę”.
ZOBACZ TAKŻE: Alfabet Karoliny Witek
Karolina Witek zadedykowała kawiarnię swojej mamie Rozalii, a także innym seniorom, którzy nie chcą zamykać się w czterech ścianach, pragną spotykać się z innymi, miło i aktywnie spędzać jesień życia. W kawiarni na małej scenie w każdy czwartek odbywają się koncerty i spotkania z artystami.
Każde jest zupełnie inne, ale też każde daje mi ogromną satysfakcję – podkreśla Karolina Witek. – Cieszę się, że w ten sposób mogę poznawać wspaniałych artystów i z bliska, w kameralnej atmosferze obserwować ich występy. I jednocześnie umożliwiać to innym.
Karolina Witek: cenię talent i mądrość człowieka
Nie sposób wymienić wszystkich artystów, których do tej pory gościła kawiarnia Caroline. Są wśród nich m.in. Andrzej Seweryn, Jerzy Połomski, Krystyna Tyburowska, Jan Nowicki, Andrzej Sikorowski, Anna Dymna, Jacek Wójcicki, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Beata Rybotycka, Marcin Daniec, Zbigniew Wodecki i wielu, wielu innych. Aktualnie program czwartkowych koncertów zapełniony jest do stycznia włącznie. A są to koncerty niepowtarzalne, do tej pory żaden z artystów nie występował na deskach małej sceny więcej niż raz.
Karolina Witek znana jest, może mniej w branży, a bardziej w środowisku krakowskim, ze swojej działalności charytatywnej. Nie lubi jednak o tym mówić, nie dla rozgłosu pomaga innym. Upodobała sobie szczególnie mecenat kultury i nauki – chętnie wspiera różnych twórców i wydarzenia artystyczne (np. Europejski Festiwal im. Jana Kiepury). Angażuje się również w pomoc stypendialną dla zdolnych, ale niezamożnych studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po śmierci męża założyła nawet Fundusz im. Franciszka Witka, w ramach którego od 2007 roku rokrocznie sześciu studentów otrzymuje comiesięczną pomoc finansową. Jest to nie tylko forma pomocy, którą wcześniej oferowała studentom poprzez fundusze im. Stanisława Pigonia, Stanisława Estreichera czy też Królowej Jadwigi, ale także hołd dla nieżyjącego męża. Z sentymentem wspominał on zawsze czas swoich studiów na Wyższej Szkole Rolniczej w Krakowie i chętnie brał udział w organizowanych cyklicznie spotkaniach braci studenckiej z jego rocznika.
Gdy miłość uderza do głów…
Dziś Karolina Witek jest ponownie szczęśliwą mężatką. Drugiego męża, Jana Knapa, poznała na kursie tańca dla seniorów. Niedawno obchodzili pierwszą rocznicę ślubu.
Janek jest bardzo pogodnym człowiekiem, życzliwym, młodym duchem – mówi Karolina Witek. – Lubimy ze sobą rozmawiać (byle nie o polityce, bo mamy różne poglądy!), żartować, śmiać się, tańczyć, chodzić na spacery i na basen. I tak zwyczajnie spędzać ze sobą czas. Bardzo się cieszymy, że jesteśmy razem, że możemy razem usiąść do śniadania, przytulić się, chodzić pod rękę. To niby nic nadzwyczajnego, zwykła codzienność, ale jakże inaczej smakuje życie, gdy mamy je z kim dzielić…
Jana ujęła w Karolinie jej dobroć i urok osobisty. Jest taka spontaniczna, emocjonalna, piękna i bardzo kobieca – wylicza zalety małżonki. Jak magnes przyciąga do siebie innych, zawsze pełno wokół niej ludzi – dodaje. Jedno jej spojrzenie sprawiło, że wiedziałem iż jesteśmy sobie przeznaczeni.
Karolina Witek i podróże
Z nowym mężem Karolina Witek kontynuuje swą wielką pasję – podróże. Jak się zresztą okazało, to również wielka pasja Jana. W podróż poślubną wybrali się do Francji i Ziemi Świętej. W styczniu br. byli w Brazylii, później w Chicago i Mediolanie, a ostatnio we Włoszech i Portugalii.
Karolina Witek podkreśla, że mimo iż zwiedziła wiele krajów, doskonale czuje się w miejscu, w którym żyje i nigdzie indziej nie mogłaby zamieszkać. Z Modlniczki do uwielbianego przez nią Krakowa ma zaledwie 10 minut drogi samochodem. Uważa, że Kraków ma w sobie coś niesamowitego, magicznego. Spokój odnajduje na Plantach, ceni niepowtarzalny klimat Starego Miasta. Przysłowiowe akumulatory ładuje natomiast najczęściej w Krynicy, lubi też okolice Ojcowa.
Karolina Witek: kocham cię życie
Pytana o to, kto wywarł największy wpływ na jej życie wymienia kilka osób, m.in.: rodziców, panią Marię Wasilewską-Matuszewską, panią Komorowską i męża Franciszka. Rodzice zarazili mnie pracowitością oraz otwartością na świat, nauczyli zaradności i odwagi w podejmowaniu decyzji – wyjaśnia.
Pani Wasilewska, moja nauczycielka ze szkoły średniej, ujęła mnie wielką wrażliwością, prawdziwie pedagogicznym podejściem do uczniów i przemiłym sposobem bycia. Natomiast w sklepie jubilerskim pani Komorowskiej miałam okazję podpatrywać, jak jego właścicielka prowadzi interesy, jak rozmawia z klientami. Jak potrafi w elegancki, ale stanowczy sposób kończyć spotkania, gdy wszystko jest już ustalone, a współrozmówca nie kwapi się do wyjścia – dodaje Karolina Witek.
Franciszek był dla mnie prawdziwą ostoją, najlepszym powiernikiem i doradcą. W krytycznych momentach działał na mnie jak balsam, potrafił wyciszyć, uspokoić. Należę do osób bardzo impulsywnych, którzy wszystko robią „na wczoraj”, zajmują się tysiącem spraw naraz. A Franciszek był zawsze spokojny, opanowany, to bardzo mi pomagało – podsumowuje.
W innych ludziach najbardziej ceni pogodę ducha, życzliwość, prawdomówność i zdrowy rozsądek. Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na złośliwości, sprawianie sobie przykrości, wtrącanie się do cudzych spraw – uważa. Dlatego ja staram się żyć pełnią życia, cieszyć się każdą chwilą i czerpać radość z drobiazgów – dodaje. Bogu dziękuję, że nigdy nie miałam w sobie zawiści, czy zazdrości wobec innych.
Myśleć pozytywnie
Pomaga jej w życiu pozytywne a jednocześnie trzeźwe myślenie. Mam matematyczny umysł i umiejętność chłodnej oceny sytuacji – to pomaga nie tylko w biznesie. Podobnie jak rzetelność i solidność. Zawsze staram się być słowna, to co ustalone, jest święte.
Doskonale wie, że w życiu raz jest lepiej, raz gorzej. Nigdy nie martwi się na zapas, nie załamuje rąk. Przeszła w życiu wiele trudnych momentów, m.in. komplikacje ciążowe, pożar fermy drobiarskiej, chorobę męża, odejścia bliskich z grona rodziny i przyjaciół. Nawet w nich dostrzegała jednak pozytywy.
Gdy dowiedzieliśmy się o pożarze i przyjechaliśmy na miejsce, wiadomo było już, że z dymem pójdzie znaczna część naszego dorobku. Jednak najważniejsze było to, że nikt nie ucierpiał. Bo skoro nikt życia nie stracił, nie stało się nic strasznego. Wiedziałam, że sobie poradzimy. Zawsze można przecież zacząć od nowa, trzeba działać i z odwagą patrzeć w przyszłość – wyjaśnia Karolina Witek.
TEKST: Anna Żamojda
Artykuł został opublikowany w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 1/2010