Będzie inaczej, ale raczej nie tak źle
7 stycznia, 2021 2023-02-01 12:11Będzie inaczej, ale raczej nie tak źle
Artur Wasążnik, dyrektor ds. marketingu w firmie Meble Marzenie, mówi, jak na skutek pandemii koronawirusa zmieniło się i jak się jeszcze zmieni meblarstwo w Polsce i na świecie?
Myślę, że wszyscy meblarze dostrzegają zmiany w branży, do jakich doszło za sprawą ogłoszenia pandemii Covid-19. Z jednej strony: praca zdalna, dużo większe zainteresowanie sprzedażą online (z kupowaniem w sieci to już bywa różnie – na przemian rośnie i maleje), więcej absencji pracowników, a wobec tego (i nie tylko tego) wyższe koszty pracy i wydłużone terminy realizacji… Z drugiej strony – niebywały wzrost zapotrzebowania na meble, połączony z pogłębiającym się niedoborem surowców i z tego powodu (ale nie tylko z tego) rosnące ceny najpierw surowców, a później samych mebli. Do tego można dodać kwestie niepewności inwestowania, zamieszania wywołanego improwizowanym programem pomocowym rządu itd.
To już znamy. Nie wiemy natomiast jak długo taki stan rzeczy będzie trwał i co z niego wyniknie. Nie wiemy… choć zarysowuje się pewien trend, na bazie którego można dokonać pewnych przewidywań tego, w jaki sposób może rozwinąć się obecna sytuacja.
No to po kolei.
Popyt na meble wzrósł do niespotykanego wcześniej poziomu
Tegoroczny wrzesień i październik biły rekordy, listopad wypadł na pewno słabiej, ale nie z powodu spadku zainteresowania u klientów, a raczej przez zaostrzenie rygorów stanu pandemii. Chyba nie przeprowadzono jeszcze szeroko zakrojonych badań społecznych mogących bardziej precyzyjnie wyjaśnić przyczyny tego zjawiska, za to pojawiło się wiele spekulacji. Do mnie przemawia argumentacja mówiąca o zbieżności dwóch następujących czynników.
Po pierwsze – chodzi o wymuszenie przez władze pewnych zmian w dotychczasowych zachowaniach społecznych poprzez ograniczenie przestrzeni życiowej (zawodowej, prywatnej, towarzyskiej) do własnego domu lub mieszkania. Raz z powodu kwarantanny, innym razem przez pracę zdalną, a wreszcie dlatego, że często i tak nie było dokąd pójść, skoro restrykcjami objęte zostały też bary, restauracje, kina, teatry, siłownie, dyskoteki itd. Drugim czynnikiem – częściowo wynikającym z pierwszego – była alokacja środków finansowych wśród konsumentów. Zamiast wyjazdu na wczasy, wyjścia do kina i do pubu – wybrali oni remont mieszkania, przemeblowanie i tworzenie własnego, choćby prowizorycznego home office.
Potężny wzrost zapotrzebowania na meble
już od czerwca w równej mierze cieszy, co i zaskakuje większość meblarzy i to nie tylko w Polsce. Burzy on bowiem dotychczasowy ład sezonowy w handlu i produkcji, na którym do tej pory branża mogła się opierać niemal bezbłędnie. I już od samego początku tego trendu padały pytania o to, do kiedy może on potrwać i co będzie jego konsekwencją. Ostrożność kazała sądzić, że to jedynie tymczasowa aberracja, zamiana tłustych i chudych miesięcy w roku. Słyszało się opinie, że skoro lipiec i sierpień okazały się tak obfite, to na pewno jesienią czeka nas zastój. Tymczasem stało się całkiem inaczej, wręcz rekordowo, jak to już odnotowałem wyżej.
Ukuto już nawet nową teorię mówiące, że załamanie rynku najprawdopodobniej nastąpi przed na przełomie zimy i wiosny… Czy aby na pewno?
Moim zdaniem jest to mało prawdopodobne, gdyż powyższa teza oparta została na dotychczasowych doświadczeniach z rynku meblarskiego w całej Europie i na jego normalnej sezonowości. Tymczasem obecnie mamy do czynienia z sytuacją daleką od normalności. Zwiększony popyt na meble w ostatnich miesiącach został bowiem wytworzony sztucznie, odgórnymi regulacjami zmieniającymi całkowicie dotychczasowy tryb naszego funkcjonowania. Tak samo jak sztucznie doprowadzano (od czasu do czasu) do spadku zakupów przez odgórne restrykcje związane z ogłoszoną pandemią. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie: kiedy skończy się tak wysoki popyt na meble, należałoby wcześniej zapytać: a jak długo trwać będzie podtrzymywanie owego sztucznego oddziaływania na gospodarkę?
Proste przewidywanie wzorowane na minionych latach jest już na starcie chybione. Wypadałoby raczej przyjąć, że oto wchodzi w życie nowy, nieregularny cykl zakupowy dla meblarstwa, w którym dołki i górki wyznaczać będą kolejne zaostrzenia i luzowania obostrzeń. Dodatkowym czynnikiem stymulującym będą z pewnością materiały medialne na temat bieżącej sytuacji pandemicznej, o różnym zabarwieniu emocjonalnym (uspokajającym lub niepokojącym), które raz będą budziły nadzieję, a innym razem grozę u konsumentów. A to będzie się wszystko przekładało na decyzje… albo w ogóle na możliwości dokonania zakupu.
Aktualnie podzieliłbym konsumentów na tych, którzy wierzą jeszcze w zakończenie stanu pandemii i powrót do normalności, oraz tych, którzy z tym nowym, narzuconym stanem rzeczy już się pogodzili. Ci pierwsi chcą jeszcze przeczekać – drudzy już się dostosowują. To właśnie ta druga grupa spowodowała boom na meble w ostatnich miesiącach. Z kolei pierwsza – do tej pory oszczędzająca – to rezerwuar przyszłych zamówień, które stopniowo będą napływać do naszej branży w miarę godzenia się tych „wyczekujących” z rzeczywistością i de facto ich przechodzenia na stronę tych już „pogodzonych”.
Można sobie wyobrazić dwa scenariusze dla branży meblarskiej
Pierwszy z nich zakłada, że stan pandemii zniesiony będzie dość prędko, wraz ze wszelkimi obostrzeniami – czyli zgodnie z optymistycznymi wyobrażeniami konsumentów „wyczekujących”. W takim przypadku prawdopodobnie mielibyśmy do czynienia z gwałtownym załamaniem popytu na meble. Wynika to z faktu, że konsumenci „pogodzeni” byliby już wystarczająco wyposażeni w meble i teraz chcieliby odreagować swoje długotrwały pobyt w domu.
Z kolei konsumenci „wyczekujący” nie mieliby już powodu przechodzić na stronę „pogodzonych” i weszliby w normalny tryb zaspokajania swoich zapotrzebowań, gdzie wśród których meble raczej będą musiały ustąpić miejsca wyjazdom, kinom i restauracjom… wszystkiemu, co nie wiąże się z domem. A przynajmniej w pierwszym okresie. Meblarze zyskaliby na pewno na branży hotelarskiej i deweloperskiej, więc pomimo dużego dołka da się to przeżyć. Powiedzmy, że czekałby nas jeden dużo słabszy rok.
Dla odmiany drugi z przytoczonych scenariuszy przewiduje permanentny stan pandemii i przez to daleko idące przemodelowanie organizacji naszych społeczeństw (w liczbie mnogiej, bo nie tylko o Polskę chodzi) i to prawdopodobnie przez kilka następnych lat. Przy czym ten stan charakteryzowałby się dużymi fluktuacjami w zależności od wspomnianego zaostrzenia i luzowania obostrzeń, oraz z medialnym dawkowaniem grozy i nadziei. To oczywiście może powodować duże i nieregularne wahania w popycie na meble.
Ten wariant wydaje się być korzystniejszy dla branży meblarskiej, ale tylko z początku, bo ostatecznie również kończy się załamaniem popytu i to bardziej długotrwałym. Korzyść polega tu na tym, że utrzymywanie stanu pandemii w dalszym ciągu skłaniać będzie klientów do alokacji środków finansowych z innych dziedzin życia i przeznaczania ich na własny dom – w tym również meble. To wszystko jednak do czasu, aż negatywne czynniki nie nadwyrężą możliwości zakupowych „wyczekujących” konsumentów wg wyżej zaproponowanej typologii.
Zwiększony popyt wywołuje wzrost cen
a utrzymywanie stanu pandemii prowadzić będzie zapewne do zwiększenia bezrobocia, dalszego zmniejszenia wydajności pracy, wyhamowania inwestycji, oraz podniesienia podatków. No i też sama grupa „wyczekujących” będzie się wyczerpywała na rzecz „pogodzonych”.
W moim odczuciu pierwszy scenariusz, zakładający szybkie i całkowite zakończenie stanu pandemii jest raczej mało realny, wobec czego zapewne przyjdzie nam zmierzyć się z drugim wariantem.
Skąd takie przypuszczenie?
Może stąd, że już teraz jesteśmy do tego mentalnie przygotowywani poprzez medialny przekaz? Dlatego, że dość często padają zapewnienia, że rzeczywistość taka, jaką wszyscy pamiętamy już nie wróci? Że trzeba nauczyć się funkcjonować w zupełnie inny sposób? Że nawet jak się wszyscy zaszczepimy, to i tak nie możemy odpuszczać zasad takich jak dystans, czy praca zdalna? Że w kolejce czekają już kolejne straszne choroby, które na pewno się rozprzestrzenią… i w ogóle XXI wiek będzie stuleciem wszelkich epidemii. To przecież wszystko są kwestie niemal na żywca wyjęte z „poważnych mediów” w Polsce, w Europie i w Ameryce. Czyż można z tym polemizować? …No właśnie: nie można. I to pod groźbą odpowiedzialności karnej lub odmowy udzielenia pomocy lekarskiej w razie zachorowania. A przynajmniej do tego namawiają te same media, więc może już niedługo… kto wie? Póki co potencjalny dyskutant naraża się to, że zostanie ośmieszony przez przypisanie mu wiary w jakieś absurdalnie wykrzywione teorie… I to również spotka nas ze strony tych samych, „poważnych mediów”.
Nie wchodząc zatem w niuanse, w których nie mam szans wygrać ani z „poważnymi mediami”, ani z aparatem państwowym lub unijnym, należałoby chyba skonkludować, że skoro ma być inaczej niż było i to już na zawsze – to będzie! Przynajmniej przez jakiś czas.
Dla naszej branży oznacza to jeszcze kilka lub kilkanaście tłustych miesięcy (z przerwami na okresy zaostrzania restrykcji i z małą poprawką na wciąż mające pewne znaczenie czynniki sezonowe roku kalendarzowego). Ale w dłuższej perspektywie czasu nie da się uniknąć wyraźnie zauważalnej tendencji spadkowej… aż do zastoju. W skali pojedynczej firmy, zwłaszcza małej, to może być moment bardzo dramatyczny, ale w skali całej branży – do przeżycia.
Pamiętajmy jednak, że zaprezentowana powyżej teza bazuje na ekstrapolacji trendów, która jest uproszczonym modelem przewidywania. Uwzględnia ona tendencje dostrzegalne obecnie, ale nie jest w stanie przepowiedzieć jakie nowe czynniki wejdą do gry i jakie to będzie miało oddziaływanie na sytuację. Jednak mimo wszelkich wad tej czy innej metody przewidywanie w biznesie jest konieczne, aby móc cokolwiek planować. Bieżąca sytuacja jest z pewnością dla nas wszystkich trudnym polem do przewidywań, ale przynajmniej jedna rzecz w tym wszystkim jest pewna: będzie inaczej niż zawsze. Co nie znaczy, że źle – po prostu dość niepewnie.
Artykuł opublikowany został w miesięczniku BIZNES.meble.pl, nr 1/2021