Branża

Z dymem poszło to, co najlepsze…

Leszek Wójcik.

Z dymem poszło to, co najlepsze…

Rozmowa z Leszkiem Wójcikiem, właścicielem Fabryki Mebli Stolpłyt, Wójcik Fabryki Mebli i Żuławskiej Fabryki Mebli, właścicielem marki Meble Wójcik.

Reklama
Banner All4Wood 2024 - 750x100

Rozmowa opublikowana została w książce „Wizjonerzy i biznesmeni” (t. 1), wydanej przez Wydawnictwo meble.pl w 2015 r. Poniżej dziewiąty rozdział tego wywiadu. Ósmy rozdział można przeczytać tutaj: Wywalczona tożsamość

W 1998 roku kryzys rosyjski odciął Ci sto procent rynku. Dwa lata później – następne nieszczęście. Podczas budowy kolejnej hali produkcyjnej o powierzchni dwóch tysięcy metrów kwadratowych wybuchł pożar. Jak właściwie do niego doszło?

Były prowadzone prace pod dachem hali produkcyjnej – monterzy cięli i spawali metalową konstrukcję. A tam dach był ocieplony styropianem i – później się okazało – jak oni to spawali, to te wszystkie iskry weszły gdzieś w ten styropian i wiesz: tliło się, tliło. Facet skończył swoją robotę, a że to był lipiec, trzydzieści stopni, to normalnie wybuchło, wybuchło jak benzyna. Ogień poszedł błyskawicznie. I ten dach się palił dosłownie może dziesięć czy piętnaście minut. Zdążyłem tylko wyjść na taras w swoim biurze i zobaczyć, jak to się pali. A na dole ludzie próbowali gasić gaśnicami.

Leszek Wójcik (z prawej). Fundamenty pod następne hale produkcyjne, 2002 r.
Leszek Wójcik (z prawej). Fundamenty pod następne hale produkcyjne, 2002 r.

I co: sami ugasiliście czy straż ugasiła?

Nie było szans, by to ugasić. Jak przyjechali strażacy, to dachu już nie było. Wszystko spadło do środka i się paliło.

Pożar wybuchł w dzień powszedni?

Tak. To była może godzina czternasta. I w ciągu piętnastu minut nie było właściwie niczego. Ten palący się styropian spadał z góry jakby ktoś koktajle Mołotowa zrzucał. A wszystkie maszyny wtedy tutaj stały, MDF. I to wszystko, wszystko się spaliło. Kupę pieniędzy tam straciłem.

Wszystkie maszyny się spaliły? Nic nie ocalało?

Nie, nic. Wszystkie maszyny się spaliły, chyba tylko jedna piła – tak mi się wydaje – w miarę ocalała i ona rzeczywiście działała. Ocalały biura, ocalały magazyny, a poszło z dymem to, co najlepsze: maszyny, frezarki…

Ale fabryka i maszyny były chyba ubezpieczone?

To jest drugi temat, bo jak się spaliło, to zaczęły się przepychanki z ubezpieczycielem. Było ubezpieczone. Ja zawsze mówiłem do księgowej: „Proszę ubezpieczyć wartość księgową”. A ta wartość spada, jest coraz niższa, zawsze się ubezpiecza odtworzeniowo, żebyś mógł odtworzyć do tego samego momentu. Najpierw ubezpieczyciel udowadniał, że moja wina, że ja powinienem tu siedzieć i pilnować.

Wybacz, ale brzmi jak żart. Właściciel jak ten – za przeproszeniem – pies łańcuchowy pilnujący fabryki?

Tak chyba oni to sobie wyobrażali. A ja przecież mogłem być w Ameryce, mogłem być gdzieś u klienta, wszędzie mogłem być. A oni swoje: „Właściciel powinien być i pilnować”. I te przetargi trwały pół roku. Od lipca chyba do grudnia.

Remont budynków biurowych Stolpłytu. Syn Leszka Wójcika – Piotr, 2002 r.
Remont budynków biurowych Stolpłytu. Syn Leszka Wójcika – Piotr, 2002 r.

Mówiłeś, że wszystko się spaliło – maszyny, materiały. Jak, w takim razie, wznowiłeś produkcję?

Została druga hala – dwa tysiące metrów kwadratowych. Trochę się opaliła, bo niestety między starą halą a nową – tą, którą dobudowałem do starej – były okna. Gdyby była ślepa ściana, to nic by nie było. Myśmy wtedy mieli zlecenie: biurka z samej tylko płyty laminowanej, bez MDF-u – do Ameryki chyba – i to nas uratowało, bo to było duże zamówienie. Co było robić? Najpierw z ludźmi porozmawiałem, a potem wzięliśmy się za robotę.

A konstrukcja budynku nie została naruszona?

Tego drugiego – nie. Izolację tam tylko wymienialiśmy, bo się izolacja popaliła i jakieś inne, drobne rzeczy.

A materiały?

Fabryki płyt, wszystkie fabryki w Polsce, dawały materiał. Nie pytały o pieniądze.

Tak po prostu?

Tak. Wszyscy: i Grajewo, i Szczecinek, i Wieruszów. Nie mieliśmy problemu z dostawą surowca, szedł bez zapłaty za fakturę, to było bardzo znamienne. Oni naprawdę chcieli mi pomóc, powiedzieli: „Rób, zapłacisz jak będziesz miał pieniądze”. I jak wywalczyłem osiemdziesiąt procent z tego ubezpieczenia i mi je wypłacili, to od razu przelałem za materiały i maszyny. Nie straciliśmy wtedy płynności, praktycznie poszło to bez żadnego większego zgrzytu.

No dobrze, materiał masz. A maszyny?

Maszyny zaraz mi dali Niemcy, też nie chcieli pieniędzy, nikt nie chciał. „Dostaniesz zwrot z ubezpieczenia, zarobisz, zapłacisz” – mówili.

Z Juliusem Blumem, właścicielem i założycielem, firmy Blum i jego synem, Lotharem podczas spotkania z załogą Stolpłytu, 2003 r.
Z Juliusem Blumem, właścicielem i założycielem, firmy Blum i jego synem, Lotharem podczas spotkania z załogą Stolpłytu, 2003 r.

To rzeczywiście musiało być bardzo budujące – taka postawa Twoich dostawców.

I moich pracowników też. Ludzie czyścili, bo wszystko się zadymiło, były zgliszcza, tak jak po wojnie. No i wiesz, że myśmy to raz-dwa odbudowali, wymyliśmy, przyszły maszyny, przyszła płyta. W tym czasie prawnicy walczyli o pieniądze. Dostałem w sumie chyba pięć milionów. I powiem Ci, że takie nieszczęścia budują mocne więzi między ludźmi. Wiesz, że wtedy wszyscy moi pracownicy zostali, nikt nie odszedł z firmy. I tak sobie myślę, że nawet gdybym został bez ubezpieczenia, nawet gdyby ubezpieczyciel nie wypłacił odszkodowania, to i tak bym dał sobie radę. Bo nie byłem sam, bo czułem wsparcie ze strony pracowników, ze strony dostawców. W tym nieszczęściu, jak mówiłem, powstała taka więź, zaufanie moje do ludzi, że nikt mnie w tym nieszczęściu nie zostawił.

A kiedy wznowiliście produkcję?

Zamieszanie trwało może tydzień i po tygodniu zaczęliśmy produkować te biurka, o których Ci mówiłem. Produkowaliśmy w tej drugiej hali, bo ona była cała.

Ale tę spaloną halę później odbudowałeś?

Tak, to wszystko było nowiutkie.

Odbudowałeś, gdy już odszkodowanie dostałeś?

No nie, wcześniej. Jakieś pieniądze jednak miałem, wystarczało mi tych środków na odbudowę, gorzej byłoby z materiałami. Ale pomogły fabryki płyt.

Odbudować halę to jedna rzecz, a druga – maszyny.

Hala bardzo szybko została postawiona, nie wiem nawet czy nie w miesiąc, bo była potrzebna, maszyny też wchodziły nowe.

ROZMAWIAŁ: Marek Hryniewicki

Ciąg dalszy wywiadu z Leszkiem Wójcikiem w rozdziale: Nieprzyjęta propozycja wojewody