fbpx
Branża

Najdroższe słowo świata

Zdzisław Sobierajski.

Najdroższe słowo świata

Gdy się urodziłem (1958) na Ziemi było 3,5 miliarda konsumentów. Jako dzieciak, biegałem z kumplami po okolicy, jadłem ulęgałki i szczaw, a wieczorem dotleniony i syty przeżytych wrażeń, wracałem zmęczony do domu.

Reklama
Meblarski-1000-banner-srodtekstowy-750x100-gif-miesiecznik-i-portal-informacyjny-branzy-meblarskiej-biznes-meble-pl

Pamiętam jak kury biegały po podwórkach. Pani sklepowa zawijała cukierki w rożek skręcony z kawałka wczorajszej gazety, a przetwory pakowano w weki ze szklaną pokrywką i gumką, z wystającym języczkiem do otwierania. Zajadając się później ich zawartością, nie miałem pojęcia o tym, że były ekologiczne.

Pół wieku temu spadające z drzew ulęgałki smakowały jak ulęgałki, pomidory miały smak pomidorów, a jajecznica pachniała jajkami. Ale chyba najważniejsze było to, że wśród moich rówieśników nie znałem ani jednego alergika.

Dzisiaj jest nas 7,5 miliarda.

Gdy czytam informacje o trendach i modach, którym bezwiednie się poddajemy, przychodzi mi do głowy myśl, że w ciągu jednego pokolenia dotarliśmy do ściany naszego wybujałego konsumpcjonizmu. Nie potrafimy się przez nią przebić, więc usiłujemy się na nią wspiąć.

Zaspokajamy wydumane potrzeby marketingowców, wabiących nas najdroższym słowem świata. To tylko trzy litery, ale jakże sprawcza jest ich moc. Litery poruszające nasze emocje, serca i umysły. Słowo, nakłaniające nas, byśmy za kupowane produkty zapłacili więcej i jeszcze więcej.

Jakby tego było mało, to słowo radykalnie zwiększyło koszty produkcji wszystkiego, a zwłaszcza żywności. Jednocześnie jesteśmy manipulowani złudnym wyborem pomiędzy tym, czy chcemy tanio kupować, czy może już aspirujemy do „elity świadomych konsumentów”?  Wraz z wymyśleniem najdroższego słowa świata, pojawiło się kryterium finansowego wykluczenia.

Zapytasz jakież to tajemnicze słowo jest przepustką do tej, współczesnej, konsumenckiej elity? To jest słowo eko.

Słowo, które dzisiaj radykalnie zwiększa koszt wyprodukowania czegokolwiek. Za solenną dopłatą, kreatorzy marketingowych trendów oferują nam, eko-meble,  eko-opakowania,  eko-samochody,  a dla mniej wtajemniczonych eko-frajerów, wykreowany przez specjalistów od manipulacji „eko-pic na wodę i fotomontaż”,  okraszony medialną eko-ściemą, gdy okazuje się, że wprawdzie zakupiony produkt jest eko, ale jego produkcja już nie. Świat stanął dziś na „eko-nielogicznej głowie”.

Co najdziwniejsze, zdeklarowani wegetarianie zajadają się tofu, z modyfikowanej genetycznie soi. W sklepach są regały z eko-żywnością, gdzie marketingową zagadką pozostaje status pozostałych produktów?  Czemu one nie są promowane jako nadające się do spożycia, skażone chemią „syntetyki”? Czy o ekologiczności naszego mebla świadczy jedynie niższa od normy, wtórna emisja formaldehydów, czy też jej zupełny brak? Pojawiają się dzisiaj trudne pytania bez dobrych odpowiedzi. Podejrzewam, że branża meblarska nie zrezygnuje z poliuretanu i materiałów drewnopochodnych.  Z pewnością, nie powróci do stosowania płyty stolarskiej oraz sprężynowych materacy z juty i trawy morskiej, ale mamy do dyspozycji mniej kosztowne rozwiązanie, którym dzisiaj wyróżnimy się na tle konkurencji.

Coraz większą, medialną popularność zyskuje styl życia „zero waste”. I gospodarka cyrkularna. Systematyczne przetwarzanie naszych odpadów nie wymaga tylu wydatków, co bycie „eko”, więc producentom polskich mebli znacznie łatwiej jest wdrożyć filozofię „zero waste”. Zaprojektowanie sposobu na wykorzystanie własnych odpadów w procesie produkcyjnym przynosi same korzyści.

Czy strategie „zero waste” zadomowią się w polskim przemyśle meblarskim? Czy pozwolą obniżyć koszty utylizacji odpadów? Poczekamy, zobaczymy. Kto pierwszy zacznie, ten liderem będzie. Warto trzymać kciuki za firmy podejmujące ten wysiłek.  

Ja trzymam mocno. A ty?

TEKST: Zdzisław Sobierajski